Translate

niedziela, 27 lipca 2014

41. Klan Lordów 12

Azkaban. Więzienie dla czarodziejów. Gdy je budowano założenie było bardzo jasne i proste: Azkaban miał być niedostępny dla mugoli. Jednak budowniczy ów więzienia wykazali się ignorancją jak wielu podobnych do nich. Nie przypuszczali, że mugole się rozwiną i kiedyś będą mogli podróżować równie szybko jak czarodzieje. Co prawda, gdy Azkaban powstał mugole nie mieli samolotów czy samochodów, a jedynym środkiem transportu, który łączył Wielką Brytanię z resztą Europy był statek, jednak czarodzieje mogli się wykazać większym przewidywaniem przyszłości. W końcu wówczas mugole znali czarodziejów i pragnęli, aby kiedyś im dorównać w błyskawicznym przemieszczaniu się. Jednak nikt wówczas sobie tym nie zawracał głowy.
Dudley wynurzył się z rwącego morza. Powoli wspiął się po śliskiej skale, a tuż za nim podążało kilkunastu jego przyjaciół. Po kilkunastu długich i męczących minutach dotarli do szczytu góry. Dudley delikatnie się wychylił i przez kilka krótkich chwil obserwował krążących wokół strażników, a następnie się zsunął do przyjaciół.
- Załóżcie gogle – wydał rozkaz kuzyn Harry’ego, wyciągając z kieszeni wspomniane gogle, które nałożył – Macie monety od Uczennicy? – zapytał.
Wszyscy wyciągnęli jakieś białe monety. Niezwykle białe monety, które wręcz raziły swoim światłem.
- Nie bardzo rozumiem jak mają one nam pomóc w pokonaniu dementorów? – zapytał Malcolm.
- Z tego co mi mówił Harry, dementorzy żywią się dobrymi wspomnieniami. Jedynie bardzo silne wspomnienie może ich odpędzić. Tak czarodzieje wyczarowują patronusy – zaczął wyjaśniać Dudley – A te monety mają bardzo wiele pozytywnych wspomnień.
- I co? – zapytał Piers – Powstaną patronusy?
- Nie – zaprzeczył kuzyn Harry’ego – Nakarmią dementorów.
Wszyscy spojrzeli ze zdumieniem na Dudley’a. Więc w ten sposób mieli pokonać dementorów? Przecież to ich wzmocni, a nie pokona.
- Czegoś tu nie rozumiem – mruknął Piers.
- Już wyjaśniam – powiedział Dudley – co się stanie, gdy wlejesz litr wody do półlitrowej szklanki? – zapytał.
- No… Wyleje się – rzekł Piers –Nie pomieści wszystkiego.
- No właśnie – rzekł Dudley – I te monety przepełnią dobrymi wspomnienia dementorów. One także mają swoje ograniczenia. W końcu przekroczą swój limit i eksplodują.
- Skąd ta pewność? – zapytała Jessica.
- Harry i Ginny przeprowadzili parę testów i wszystkie były pozytywne – odpowiedział Dudley i wychylił się na moment – Dobra… Znacie plan? – wszyscy pokiwali głowami – Na mój znak zaczynamy. Jeszcze kilka chwil poczekajmy. Za pięć minut będzie zmiana warty.
Parę minut później pojawiło się kilka nowych postaci. Podeszło do wartowników, którzy do tej pory pełnili służbę. Dudley przeładował swoją broń i wycelował. Po chwili nastąpił huk i strażnik, który dopiero co przyszedł padł martwy. Kilku dopiero co przybył także padło martwi. Dudley doskonale sobie zdawał sprawę, że należy zlikwidować tych, którzy dopiero co przybyli. Byli wypoczęci i mieli więcej sił na walkę. Lepiej było zostawić na późniejszą walkę, tych którzy pełnili służbę przez ostatnie osiem godzin.
W powietrzu rozbrzmiały syreny alarmowe. Moździerze wystrzeliły i bomby pospadały na wieże, całkowicie je niszcząc. Płonące cegły pospadały na kilku strażników, którzy akurat znajdowali się pod murem.
- Za mną! – wrzasnął Dudley, wyskakując za kamienia.
Przeładowań swój karabin i wycelował w drzwi. Wystrzelił z granatnika, który miał podwieszony pod bronią. Trafił w sam środek drzwi. Nastąpiła eksplozja, która rozwaliła mosiężne drzwi. Mur tuż nad nimi zatrzeszczał i delikatnie się obniżył. Strażnicy, którzy na nim przebywali, łapali się czegokolwiek, aby nie spaść. Dudley wsadził drugi pocisk do granatnika i wystrzelił w mur nad rozwalaną bramą. Nastąpił wybuch, amur runął przygniatając strażników. Dudley przeskoczył nad ogniem, wpadając do środka. Rzucił jedną z moment w róg. Zaczęła się świecić na biało, a wokół niej od razu pojawiło się trzech dementorów. Zasysali emocję z monety. Po kilku chwilach stali się niewiarygodnie grubi i szczęście ich rozerwało. Wokół latało to, co po nich zostało. Dudley wycelował w nadbiegających strażników i wystrzelił cała serią ze swojego karabinu. Pod nogami strażników wniósł się kurz, a ich klatki zostały podziurawione i tryskała z nich krew. Osunęli się bez życia na ziemię.
- John! – zawołał Dudley, a jeden z jego kumpli spojrzał w jego stronę – Idź na lewo i zabij wszystkich!
John skinął głową, rzucił coś do kilku osób za sobą i pobiegli na lewo. Weszli do jakiegoś pomieszczenia, a po chwili widać było tam błyski i słychać głośne huki oraz wrzaski bólu i przerażenia.
Dudley kopnął jakiegoś śmierciożerca, wycelował w jego twarz i wystrzelił dwukrotnie. Z jego czoła trysnęła krew. Kuzyn Harry’ego wyciągnął z kieszeni granaty. Wyciągnął z nich zawleczki i wrzucił za beczki z winem, za którym chowało się kilku strażników. Nastąpiły eksplozje – jedna po drugiej – a siła wybuchu wyrzuciła stamtąd martwych przeciwników. Natomiast ogień pochłonął ścianę tuż za beczkami, powoli ją trawiąc.
Znikąd zaczęły opadać na nich czarne kule. Eksplozje spowodowały, że musieli się wycofać. Dudley zaczął strzelać na ślepo. Nie mógł dojrzeć swoich przeciwników. Jednak najgorsze było to, że nie słyszał upadających ciał.
- Wycofać się! – wrzasnął Dudley.
Cały oddział wycofał się z Azkabanu i ukryli się za skałami. Dudley spojrzał an swoich podwładnych. Spora część była poraniona. Co prawda, rany nie były śmiertelne, ale utrudniały poruszanie się.
- Dudley, pięciu nie żyje – powiedział jeden z jego przyjaciół.
Kuzyn Harry’ego otarł pot z czoło, intensywnie myśląc nad sposobem pokonania oporu Azkabanu. Delikatnie się wychylił, a w jego stronę od razu pomknęło zaklęcie. W ostatniej chwili schował się za skałą, a czarny promień pomknął w stronę wzburzonego morza.
- Głupcy! – zawołał jakiś śmierciożerca – Chcecie pokonać czarodziejów?! Zdobyć Azkaban?! Nie macie szans! Spójrzcie na siebie! Jesteście za słabi!
- Zdobyć Azkaban? – zapytał cicho Dudley, patrząc na ciemne niebo – Cóż… Harry powiedział, że mamy odbić Azkaban, ale nie wspomniał w jakim stanie ma pozostać po tej bitwie.
Dudley wyciągnął telefon i wybrał jakiś numer. Po kilku krótkich chwilach rzekł:
- Dawać grat.
Po kilku minutach z oddali słychać było warkot silników. Jeszcze kilka chwil i zauważyli nadlatujące helikoptery oraz samoloty. Natomiast po wzburzonym morzu płynęły okręty wojenne z wycelowanymi lufami w więzienie. Helikoptery zawisły nad budowlą, a samoloty krążyły nad nią. Śmierciożercy od razu zaczęli miotać w latające maszyny różnymi zaklęciami. Jednak znajdowały się zbyt wysoko i piloci mieli wystarczająco dużo czasu, aby zrobić unik.
- Zniszczyć Azkaban – szepnął Dudley, przybliżając rękaw prawej ręki do ust.
W powietrzu rozbrzmiały huki armat, zagłuszając warkot silników. Bomba z jednego ze statków opadła na zniszczoną bramę. Jeden z czarodziejów wyczarował osłonę. Bomba uderzyła w nią, ale siła wybuchu była tak silna, że zniszczyła osłonę i pozbawiła życia śmierciożercę. Z helikopterów wyłoniły się lufy karabinów. Cichy trzask przeładowania został zagłuszony przez wybuchy, gdy odrzutowce zbombardowały wierze Azkabanu. Huk wystrzałów z karabinów wymieszał się z hukiem wystrzeliwanych bomb i wybuchami. Ciała śmierciożerców rozpadały się, gdy naboje ich dosięgały. Czarodzieje próbowali wszelkimi sposobami uniknąć śmierci, jednak gdziekolwiek się nie schowali, zaraz ich kryjówka była niszczona przez bomby. Raczej przez przypadek niż z umyślnego celowania. Ogień, który pochłonął Azkaban, rozświetlił nocne niebo. Dudley wyszedł z ukrycia i przyglądał się destrukcji. Po kilku minutach Azkaban się zawalił, przygniatając wszystkich, którzy w nim byli. Jednak jeden z czarodziejów zdążył uciec z walącej się budowli. Bieg w stronę Dudley’a. Wyciągnął dłoń, a w jego ręku pojawiła się czerwono kula. Tuż za czarodziejem pojawił się jeden z helikopterów. Nastąpił huk wystrzału z karabinu. Ziemia tuż za stopami śmierciożercy podnosiła się od uderzenia nabojów. Czarodzieja otoczył kurz, a po chwili jego ramię odpadło, gdy jedna z kul trafiła go. Śmierciożerca wrzasnął z bólu, łapiąc się za krwawiący kikut i padając na kolana. Wojownik w helikopterze przerwał ostrzał, a Dudley powoli podszedł do jęczącego z bólu śmierciożercy. Spojrzał mu w twarz. Po jego policzkach płynęły łzy bólu.
- Ty pierdolony mugolu, zapłacisz za to życiem – warknął śmierciożerca – Nie dacie nam rady.
- Ślepy jesteś? – zapytał Dudley – Właśnie dostaliście ostry wpierdol. Przez siedem lat wystarczająco dobrze się ukrywaliśmy, a ty uważasz, że nie mamy szans? – delikatny uśmiech wpełzł na usta kuzyna Harry’ego – Nie wiem czy współczuć ci czy roześmiać się? Dawno nie widziałem takiego głupca.
Dudley sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i wyjął z niej glocka. Przeładował go i wycelował w czoło śmierciożercy. Czarodziej rozszerzył oczy z przerażenia i zaczął go błagać o litość. Dudley zamknął oczy i nacisnął spust. Nastąpił huk, a głowa śmierciożercy została przebita przez kulę.
Ulica Pokątna. Gwarna ulica. Niezależnie od czasów zawsze było tutaj pełno ludzi. Niektórzy twierdzili, że czarodzieje i czarownice tutaj czuli się bezpiecznie, chociaż nikt Pokątnej nie chronił. Żadna instytucja czy organizacja. Nawet ministerstwo nie bardzo interesowała się ochroną tejże ulicy. Chociaż była to największa magiczna ulica w Wielkiej Brytanii. Cóż… Być może czarodzieje czuli się tutaj bezpiecznie, ponieważ zawsze było tutaj pełno ludzi i w razie jakiekolwiek ataku istniała możliwość przeżycia, większe niż gdziekolwiek.
Teraz na Pokątnej było jeszcze głośniej niż zazwyczaj. Wszyscy rozmawiali o pojawieniu się Harry’ego i jego przyjaciół. Czarodziejskie społeczeństwo dlaczego przez tyle lat udawali, że są martwi? Byli ciekawi jaki interes mają w tym, aby teraz, po siedmiu latach ukrywania się i oszukiwaniu całego świata, pojawić się? Wielu nie wiedziało co o tym myśleć. Niektórzy od razu uznali Harry’ego za wroga, a inni za sprzymierzeńca. Jednak większość była pomiędzy i czekała aż wszystko się odpowiednio rozwinie.
Gwarne rozmowy na ulicy zostały zagłuszone przez eksplozje w Banku Gringotta. Drzwi wyleciały z zawiasów, a z holu banku wydobywał się ogień i dym. Jakaś dymiąca głowa potoczyła się po schodach i zatrzymała się u stóp jakieś młodej kobiety. Ta przez kilka krótkich chwil wpatrywała się w nią, a w jej oczach rosło przerażenie. Następnie wrzasnęła ze strachu, a jej wrzask niósł się po ulicy niczym liść niesiony przez wiatr. Na horyzoncie widać było białe chmury. Jednak po chwili niektórzy uznali, że to dym i na dodatek się zbliża. Po niecałej minucie kilkanaście smug dymu uderzyło w ziemię i rozpłynęło się. Na Pokątnej pojawiła się grupa około trzydziestu czarodziejów. Mężczyźni byli ubrani w białe szaty z hokejowymi maskami na twarzach, a kobiety w białe bluzki i krótkie, również białe, spódniczki z maskami w kształcie twarzy kota. Klan Lordów. Dwójka stojąca na czele zdjęła maski. Był to Ron i Luna. Rudowłosy rozejrzał się ze znudzeniem po Pokątnej, jakby szukał tutaj czegoś co i tak, jak sam uważał, nie znajdzie.
- Zabić ich! – padł rozkaz z ust jakiegoś starszego aurora.
Jakiś młody kadet podniósł dłoń, jednak nie zdążył wykonać żadnego ruchy czy też rzucić zaklęcia. Ron podniósł dłoń i machnął nią na prawo. Zaklęcie poderwało młodego aurora i uderzyło nim o ścianę najbliższego budynku. Rudowłosy machnął znów dłonią, tym razem w lewo, a auror uderzył tym razem w budynek po lewej stronie, wydając z siebie głośny jęk bólu. Ron podniósł dłoń do góry, a następnie szybko obniżył. Aurora podrzuciło do góry, obróciło głową w dół i spadł na nią, łamiąc kark.
W oczach aurorów pojawił się delikatny strach. Jeden z nich otarł rękawem pot i potrząsnął głową, jakby próbował pozbyć się niechcianych myśli. Podniósł dłoń i pojawiła się czarna kula. Rzucił nią w Klan. Luna wystawiła przed siebie lewą dłoń, która zaświeciła się na złoto. Kula z impetem uderzyła w jej świecącą dłoń i nastąpił wybuch. Dym spowił postacie wojowników Klanu Lordów, ukrywając ich przed oczami aurorów. Ci zaczęli się uśmiechać z zadowolenia, gdy z dymu wyłoniła się delikatna dłoń Luny. Z wyprostowanego wskazującego palca wystrzelił czarny promień, który przebił aortę jednego z aurorów. Ten złapał się za szyję i walczył o oddech, jednak po chwili osunął się martwy na brukowaną ulicę.
- Mam dość ten nudnej zabawy – z gęstego dymu dotarł do aurorów głos Rona – My pokazaliśmy wam ułamek naszych umiejętności i mocy, a wy jedynie przeprowadziliście beznadziejne ataki. Nie wiem czego was uczą w Akademii Aurorów, ale chyba powinni was nauczyć myśleć podczas walki, prawda?
- Zabić ich! – ryknął znów stary auror.
Czarne kule pomknęły w stronę dymu. Eksplozję wypełniły powietrze, a gęsty dym zabierał coraz więcej powietrza na Pokątnej, mieszając się z ogniem. Po kilku minutach bezustannego ataku, starszy auror podniósł dłoń nakazując przerwać atak.
- Jakby mówił do ściany – rzekł Ron, siedzący na krześle przy lodziarni i bezceremonialnie paląc papierosa. Nawet nie zaszczycił aurorów spojrzeniem – Jeśli myślicie, że pokonacie nas tymi atakami, to się mocno rozczarujecie. Sądziłem, że po siedmiu latach nauki magii bezróżdżkowej będzie lepsi. Jednak nie sądziłem, że zapomnicie co to taktyka.
Jeden z aurorów podniósł wskazujący palec i wystrzelił czarny promień. Zaklęcie przeleciało przez oko Rona, który się rozpłynął. Tuż za nim szklanka została zniszczona przez zaklęcie, a iluzja się rozpłynęła. Nastąpił głośny trzask. Kilka stóp nad głowami aurorów pojawiła się Luna. Z niezwykłą prędkością zleciała na dół. Jej prawa dłoń stanęła w ogniu. Podleciała do jednego z przeciwników i uderzyła go w szyję płonącą dłonią, ucinając mu głowę. Wylądowała na brukowanej ulicy, szorując nogami. Wszyscy aurorzy jak jeden mąż, odwrócili się w jej stronę, celując dłońmi.
- Rozproszyć się! – wrzasnął dowodzący auror, widząc jak na pobliskich dachach pojawiają się wojownicy Klanu z ognistymi kulami w dłoniach – Rozproszyć się! – powtórzył, jednak było już za późno. Kule pomknęły w stronę aurorów, trafiając ich w plecy. Spośród dymu i ognia wydostało się kilkunastu aurorów, którzy pochowali się między budynkami. Dowodzący auror rozszerzył oczy ze zdumienia, gdy zobaczył wychodzących z banku Gringotta goblinów, uzbrojonych w topory. Luna rzuciła pod ich nogi jakiegoś młodego aurora. Starszy czarodziej przełknął ślinę, widząc jak go ćwiartują.
Auror jęknął, gdy poczuł silny ból w krzyżu. Opadł na lewe kolano, a na prawym się oparł. Powoli podniósł głowę. Nad nim stał Ron. Rudowłosy zamachnął się i uderzył go kantem dłoni w krtań. Dowodzącemu aurorowi zabrakło powietrza. Zaczął się krztusić i złapał za szyję. Ron machnął na opak dłonią i zerwał się silny wiatr, który podniósł jego przeciwnika i wbił go w najbliższy budynek. Rudowłosy machnął jeszcze raz dłonią, a dach zwalił się na głowę aurora. Kasparow powoli zaczął się zbliżać do zawalonego budynku, aby upewnić się czy auror na pewno nie żyje, gdy z kłębu dymu wyleciała czarna kula. Ron skrzyżował ramiona, którymi zasłonił się. Kula uderzyła w nie i nastąpiła eksplozja, która odrzuciła rudowłosego do tyłu. Wylądował na kolanach i obrócił się w stronę dymu. Czarny promień przebił mu lewy bark. Ron cicho jęknął i cofnął się o kilka kroków. Po raz kolejny czarna kula go trafiła. Tym razem w brzuch. Rudowłosy z impetem wpadł do budynku. Auror od razu go zbombardował z uśmiechem szaleńca na ustach.
- Nieźle – odezwał się Ron, pojawiając się za plecami przeciwnika. Starszy czarodziej od razu w jego stronę się odwrócił. Z prawej skroni rudowłosego ciekła krew, zalewając oko, co mu ograniczało widoczność. Jego ubrania były podarte, a na dłoniach i twarzy miał wiele zadrapań – Pokazałeś mi, że jednak potrafisz walczyć. Ciekawi mnie jak długo wytrzymasz?
Machnął na opak dłonią, a czarodzieja wrzuciło w kolejny budynek. Ron poleciał za nim. Gdy tylko przekroczył próg od razu rzucił zaklęciem bombardującym. Auror w ostatniej chwil przeturlał się na bok, unikając ataku. Jednak w wyniku eksplozji spadł na niego strop. Ron chwycił go za włosy i dość brutalnie spod niego wyciągnął, a następnie rzucił o ścianę. Wystrzelił czarnym promień, którym przebił mu kolano. Drugi promień i drugie kolano zostało przebite. Czarodziej opadł na ziemię z wrzaskiem i trzymał się za krwawiące kolana. Ron zacisnął pięść i zamachnął się. Mimo, że stał zbyt daleko, aby dosięgnąć przeciwnika pięścią, złamał mu nos. Zamachnął się po raz drugi i wybił szczękę starszemu czarodziejowi. Jego lewa noga zaświeciła się na złoto. Uderzył nią o podłoże, które natychmiast eksplodowało. Spomiędzy ognia i dymu słychać było wrzask bólu aurora, a następnie wyleciał z walącego się budynku. Wzniósł się na dwadzieścia parę stóp, gdzie czekał na niego Ron. Kasparow chwycił go za włosy i wyprostował ramię, patrząc na zakrwawioną twarz przeciwnika.
- Zdaje się, że mam większe doświadczenie w walce – rzekł Ron, przechylając głowę na bok – Owszem, zakładałem, że ze względu na wiek będę szybszy. Niewykluczone, że wytrzymalszy i silniejszy, ale nie przypuszczałem, że przewyższę cię doświadczeniem. Zawiodłeś mnie nieco.
Auror splunął krwią na twarz Rona i się zaśmiał.
- Pierdol się – warknął.
Rudowłosy zacisnął dłoń wolnej ręki, a ta zapłonęła żywym ogniem. Zamachnął się i wbił się nią w lewy bok przeciwnika, który rozszerzył oczy, z których popłynęły łzy bólu i wydał z siebie okrzyk cierpienia.
- Twoi ludzie umierają – rzekł Ron – Nikt z nich nie przeżyje. Wiesz o tym, prawda? Twoje rozkazy były jak rozkazy młodego dowódcy. Nigdy nie dostałeś pod dowództwo żadnego oddziału. A mimo to Dumbledore uznał, że będziesz dowodził oddziałem na Pokątnej. Jest głupi czy ślepy, jak sądzisz?
- Nic wam nie da wygrana nade mną i moi oddziałem – rzekł auror, uśmiechając się drwiąco – Krąg Nieśmiertelnych jest zbyt potężny, aby takie gnoje jak wy mogliby go pokonać. Niedługo zjawią się tu oddziały ministerstwa. Mimo, że jesteście obdarzeni niezwykłą mocą nie dacie rady takiej ilości przeciwników. Polegniecie i stanie się to, co miało się stać siedem lat temu. Klan Lordów upadnie.
- Cóż… – odezwał się Ron, patrząc beznamiętnie na aurora – Mogę zginąć. Tak samo jak moi przyjaciele. Jesteśmy na to gotowi. Byliśmy gotowi, gdy Harry po raz pierwszy przyszedł do Hogwartu. To on nam pokazał, że lepiej poświęcić się dla przyjaciół niż dal bezimiennych, których nigdy nie poznam. A co oddziałów ministerstwa… Może przybędą wam z odsieczą, a może nie? Merlin jeden to wie.
Auror rozszerzył oczy ze zdumienia, gdy zrozumiał ukryty przekazał Rona. Podniósł prawe ramię, aby zaatakować Kasparow, ale ten był szybszy. Chwycił go za szyję, a jego dłoń zaświeciła się na złoto. Zacisnął palce na szyi przeciwnika, a ta eksplodowała. Ron złapał głowę, przyglądając się jej z zainteresowaniem. W tym czasie bezgłowe ciało aurora spadło przed jakaś kobietą, która wrzasnęła z przerażenia.
- Kiedyś, gdyby ktoś mi powiedział, że na oczach dzieci utnę głowę aurorowi, zaprzeczyłbym i uznałbym to za kiepskiej jakości żart – rzekł Ron, patrząc na uciętą głowę przeciwnika – Teraz zapytałbym którego?
Harry wszedł na wzgórze i rzucił pod nogi niedopałek papierosa, który zagasił. Tuż obok niego pojawiła się Ginny, a za nimi ustawili się elfy i centaury. W dłoni Harry trzymał miecz hrabiego Draculi, który odbijał promienie słoneczne. Przed nim, tuż pod wzgórzem, znajdowało się Hogsmeade, które wrzało. Chociaż Krąg Nieśmiertelnych skutecznie wprowadził swoje prawa i nie raz cały świat słyszał o egzekucjach jakich dokonał Dumbledore wraz ze swoimi poplecznikami, mieszkańcy Hogsmeade starali się żyć normalnie. Jednak trudno było przejść obojętnie, gdy obok jakiś „auror” gwałcił nastolatkę, a każdy kto temu się sprzeciwiał był oskarżany o zdradę stanu i mordowany.
- Dobra – rzekł Harry, odwracając się do elfów i centaurów – Wiem, że wielu z was uważa, że zbyt długo żyliśmy w ukryciu. Jednak to życie się skończyło. Po czasach planowania i obserwacji, nadszedł czas na działanie. Pamiętajcie, przede wszystkim skupienie. Wiemy, że wśród mieszkańców Hogsmeade są ukryci śmierciożercy, którzy ich szpiegują. Wiem, że każdy z was potrafi rozpoznać śmierciożercę.
Harry zerknął przez ramię, a w jego oczach widać było tęsknotę za czasami gdy nie musiał podejmować wielu ważnych decyzji.
- Wszyscy wiemy, że w Hogsmeade będą nie tylko kobiety, mężczyźni i śmierciożercy, ale także dzieci – powiedział Kapitan, patrząc na swoich podwładnych – Jeszcze parę lat temu był poczekał, aż dzieci pójdą spać i wówczas bym zaatakował, oszczędzając im tych okrutnych widoków. Jednak czas nie był dla mnie i moich przyjaciół łaskawy. Zmieniliśmy się. Wiem, że wielu będzie mi miało to za złe, ale nie przejmuję się tym. Zapamiętajcie, że przyszliśmy tutaj, aby zabić śmierciożerców oraz zdobyć Hogsmeade i Hogwart. Każdy kto spróbuje nas powstrzymać ma zginąć. Idziemy.
Harry się odwrócił i zaczął powoli schodząc w dół, a granice jedynej magicznej wioski w całej Wielkiej Brytanii zbliżały się nieubłagalnie. Obok niego szła Ginny, która delikatnym uściskiem dłoni, dała mu do zrozumienia, że będzie obok niego. Za jego plecami toczyli się centaury wraz z elfami. Wszyscy ze skupieniem na twarzach. Po kilku chwilach weszli do wioski. Na początku ich nie zauważono. Jednak po przejściu paru stóp, ludzie zaczęli na nich spoglądać. Na ich twarzach zdumienie mieszało się z zainteresowaniem, podziwem i strachem. Im głębiej w wioskę wchodzili tym było coraz ciszej. Harry doskonale wiedział, że lada moment pojawią się śmierciożercy. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie może się doczekać kiedy ich spotka. Czyżby brak walki przez siedem lat stworzył pewnego rodzaju niedosyt?
- Potter, muszę przyznać, że ten ruch był przewidywalny – rzekł jakiś śmierciożerca, który wyszedł zza jakiegoś budynku. Harry wraz z całym pochodem się zatrzymali. Tuż za śmierciożercą pojawiło się jeszcze dwóch. Tylko trzech. Słabo jak na początek. Na dachu Harry zauważył Legolasa, który załadował już łuk, gotując się do ataku – Myślisz, że Dumbledore nie przewidział tego ataku?
- Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby było inaczej – rzekł Harry z szyderczym uśmiechem – Tylko, że zwiększenie liczby śmierciożerców i dementorów nie jest wzmocnieniem ochrony zamku. Owszem, wasza liczebność się zwiększyła, co daje wam pewną przewagę, ale wasze umiejętności są na tak samo niskim poziomie, co kiedyś.
- Tak sądzisz, głupcze – warknął śmierciożerca.
Podniósł dłoń, aby zaatakować, gdy strzała Legolasa przebiła mu czubek głowy. Dwójka pozostałych śmierciożerców odwróciła się w stronę elfa, co było błędem. Strzały elfów i centaurów poprzebijały ich plecy, a oni padli martwi na ziemię. Harry machnął krótko dłonią, a centaury i elfy się rozproszyli po Hogsmeade w poszukiwaniu wrogów.
W miejscowych pubach, barach i gospodach zaczęły otwierać się drzwi, a na zewnątrz powybiegali śmierciożercy. Z Trzech Mioteł wybiegł jakiś poplecznik Voldemorta i od razu jego pierś została przebita przez trzy strzały wystrzelone przez elfów. Jęknął z bólu i padł martwy na ziemię. Śmierciożerca, który wybiegł tuż za nim, został przez niego przygnieciony. Pozostali czarodzieje wybiegający z pubu potknęli się o nich i z łomot uderzali o ziemię, wydając z siebie jęki bólu. Elfy wystrzeli strzały. Było ich tak wiele, że przysłoniły słońce. Opadły na leżących śmierciożerców, pozbawiając ich życia.
Ginny oberwała w plecy jakimś zaklęciem, które rzuciło ją w budynek. Harry odwrócił się i oberwał czarną kulą, która eksplodowała. Z impetem uderzył w ziemię, po której się potoczył i zatrzymał się obok leżącej Ginny. Oboje spojrzeli na siebie i lekko się uśmiechnęli. Powoli wstali z ziemi, otrzepując swoje szaty. Kilku śmierciożerców zbliżało się do nich z wyprostowanymi ramionami. Dla kogoś, kto nie orientował się w magii, mogło się wydać, że śmierciożercy wykonują gest powitania. Jednak tak naprawdę, ów znak, był przygotowaniem do walki. Harry i Ginny nagle zniknęli i pojawili się za plecami śmierciożerców. Wycelowali w nich swoimi wskazującymi palcami i wystrzelili z nich czarnymi promieniami, jakby strzelali z karabinów maszynowych. Śmierciożercy poupadali na ziemię z łoskotem z pustymi oczami. Dwóch śmierciożerców rzuciło się do ucieczki. Biegło w stronę najbliższego budynku. Ginny trafiła jednego w kolano, a ten z głośnym wrzaskiem padł na ziemię. Od razu czarny promień wystrzelony przez Malutką przebił jego gardło. Harry drugiego trafił w bark. Ten jęknął i uderzył w ścianę budynku, a następnie schował się w nim, zostawiając krwawą plamę. Harry ostrzelał czarnymi promieniami ścianę, za którą się schował, a po chwili usłyszał łoskot padającego ciała, a na progu wylądowała głowa śmierciożercy z pustymi oczami.
Trzask teleportacji za plecami zaalarmował Harry’ego o kolejnym wrogu. Zgiął się w pół, a jakieś zaklęcie przeleciało nad nim. Obrócił się wokół własnej osi i chwycił śmierciożercę za ramię, przyciągając go do siebie i silnym kopniakiem w brzuch sprawiając, że zgiął się w pół. Chwycił go za włosy i podciągnął do góry. Stanął do niego plecami i przyłożył miecz do jego gardła. Chwycił wolną dłonią za klingę i przyciągnął miecz do siebie, ucinając głowę śmierciożercy, która potoczyła się po ulicy, zostawiając za sobą krwawy szlak.
- Doskonale walczysz mieczem – rzekł jakiś śmierciożerca, podchodząc do Harry’ego i wyczarowując sobie szablę z herbem Slytherina na rękojeści – Czy to może tylko sztuczka, która działa na niedoświadczonych w walce na miecze? – zapytał.
- Możesz o tym sam się przekonać – rzucił Harry, obracając miecz w dłoni.
- Bardzo chętnie – rzekł śmierciożerca i podniósł szablę na wysokość swoich oczu. Zmrużył je i przyglądał się ostrzu swojej broni, jakby oceniał rzemiosło twórcy szabli. Wykonał kilka krótkich pchnięć, jakby sprawdzał swoje umiejętności. Następnie obrócił się w stronę Harry’ego i podniósł szablę – Zaczynamy?
Harry podniósł miecz i obrócił go nad głową, a następnie zrobił krok ku śmierciożercy, atakując go z góry. Poplecznik Voldemorta podniósł szablę blokując cios. Jednak wytrzeszczył oczy ze zdumienia i jęknął z bólu, gdy jednocześnie Harry kopnął go kolanem w brzuch. Kapitan uderzył go pięścią w twarz, a następnie poprawił ciosem z łokcia w nos. Śmierciożercy cofnął się o parę kroków, łapiąc za twarz. Potrząsnął głowę, jakby otrząsał się z zaskoczenia i przystąpił do ataku. Podniósł szablę nad głowę i zaatakował Harry’ego z góry. Kapitan opadł na lewo kolano i podniósł miecz nad głowę, blokując atak. Jednak nie zablokował kolejnych ciosów. Śmierciożerca uderzył Harry’ego kilkukrotnie w twarz, wprawiając go w oszołomienie. Cofnął szablę i kopnął go w brodę, posyłając na ziemię. Harry jęknął z bólu. Otworzył miecz i zobaczył jak szabla opada na jego głowę. Przechylił się na bok, robiąc unik, a ostrze przebiło jego szatę tuż przy barku. Harry zamachnął się i uderzył w szablę swoim mieczem, wybijając ją z szaty. Przekręcił się na krzyżu i kopnął śmierciożercę w kolana. Jego przeciwnik z impetem upadł na ziemi. Harry podniósł wysoko nogę i kopnął śmierciożercę w brzuch. Szybko się przeturlał i wstał. To samo zrobił śmierciożerca. Ruszyli ku sobie. Poplecznik Voldemorta pchnął szablę w stronę Harry’ego. Ten podniósł swój miecz. Klingi się zderzyły. Jednak szabla śmierciożercy przesunęła się po klindze miecza aż do samej rękojeści, gdzie się zatrzymała. Śmierciożerca cofnął swoją broń, której ostrze zadrapało policzek Harry’ego, zostawiając na nim krwawą smugę. Poplecznik Voldemorta obrócił szable nad głową i płaskim cięciem zaatakował Kapitana. Młody wojownik przechylił się do tyłu, unikając ścięcia głowy. Jednak ostrze szabli ucięło mu niewielki kosmyk włosów. Harry się wyprostował i wbił miecz w bark śmierciożercy, który wrzasnął z bólu. Kapitan puścił swoją broń, podskoczył, obrócił się wokół własnej osi i kopnął pięta w rękojeść swojego miecza, który w wyniku przechylenia, wyrwał bark poplecznikowi Voldemorta. Harry wyciągnął przed siebie ramię, patrząc jak z urwanego barku przeciwnika tryska krew, a jego miecz posłusznie wylądował w jego dłoni. Śmierciożerca zaczął chaotycznie atakować Kapitana, który robił sprawne uniki. Harry zamachnął się mieczem i uciął jemu dłoń, w której trzymał szablę. Kolejny zamach i poderżnął gardło przeciwnikowi, który opadł na ziemię krztusząc się krwią i blednąc jeszcze szybciej niż przed paroma sekundami. Ostrze miecza Draculi uderzyło o ziemię, a Harry powoli ruszył w tłum walczących, aby odnaleźć kolejnego przeciwnika.
Ginny, lądując na ziemi, przecięła na pół jakiegoś śmierciożercę. Gdy tylko jej stopy dotknęły brukowanej ulicy, zaczęła brązowymi oczami poszukiwać Harry’ego. Zauważyła go jak odcina dłoń z szablą jakiemuś śmierciożercy i pozbawia go życia. Delikatnie się uśmiechnęła. Jak zwykle podczas walki, denerwowała się, że Harry nie wróci żywy z bitwy, chociaż miał niezwykły talent do unikania śmierci.
Rudowłosa, obserwując jak Kapitan ucina głowę kolejnemu przeciwnikowi, jęknęła, gdy czarny promień przebił się przez jej lewe ramię. Ból był tak silny, że ledwo utrzymała szablę Salazara Slytherina w dłoni. Przeklęła samą siebie w myślach, obrzucając się najgorszymi obelgami, które znała i które akurat w tym momencie przyszła jej do głowy. Przez długie siedem lat Sense wbijał jej i jej przyjaciołom do głów jedną zasadę, którą powinni kierować się podczas walki. Nie myśleć o niczym: o przyjaciołach, o bliskich, o rodzinie, o magii, o mieczu ani o obserwatorach. Podczas walki nie mają o niczym myśleć, a walczyć, pozwalając instynktom zapanować nad ich ciałami. Już kilkukrotnie przekonała się o prawdziwości tej zasady. Gdy tylko zaczynała o czymkolwiek myśleć, nie potrafiła zdobyć przewagi w walce.
- No, no, no – mruknął śmierciożerca, który zranił ją – Trafiłem wielką Malutką. Chociaż… Chyba nie jesteś aż tak wielka, prawda?
- Wielka? – powtórzyła Ginny – Z pewnością nie. Jednak jestem wystarczająco niezła, aby pozabijać takich skurwieli jak wy.
Śmierciożerca wykrzywił twarz w grymasie wściekłości i zacisnął prawą dłoń. Gdy wyprostował palce, w jego dłoni pojawiła się czarna kula. Zamachnął się i rzucił ją w stronę Ginny. Ta stanęła w białych płomieniach. Podskoczyła i kopnęła kulę, odsyłając ją do jej właściciela. Poplecznik Voldemorta rozszerzył oczy i otworzył szeroko usta w niemałym zdumieniu. Kula trafiła go prosto w pierś i nastąpił wybuch, który go rozerwał. Kilku pobliskich śmierciożerców także zostało poszkodowanych w wyniku eksplozji. Wyrzucono ich w górę, a następnie z impetem wylądowali na ulicy. Część z nich od razu umarła. Innym udało się przeżyć, ale rany sprawiły, że nie mogli się poruszać. Jeden z nich wylądował pod stopami Ginny. Malutka podniosła prawą stopę i zaczęła kopać ledwo żywego śmierciożercę. Po pierwszym ciosie złamała mu nos, po drugi szczękę, a kolejne trzy kopniaki pozbawiły go życia. Ginny ruszyła w dalszym poszukiwaniu przeciwników. Biegła przez brukowaną ulicę, wymachując szablą na lewo i prawo, ucinając kolejne głowy. Zatrzymał się przed jednym z popleczników Voldemorta i poderżnęła mu gardło. Padła na kolana i obróciła się wokół własnej osi, ucinając nogi kolejnemu śmierciożercy, a następnie przebijając jego serce.
- Czas na Hogwart! – zawołał Harry.
Ginny wstała z kolan, wycierając zakrwawione ostrze szabli o szatę jakiegoś martwego śmierciożercy, jednocześnie rozglądając się wokół. Gdzie nie spojrzała to leżał martwy poplecznik Voldemorta. Firenzo zamachnął się swoją włóćznią, zrzucając z niej ciało młodego śmierciożercy. Wszyscy ruszyli w stronę bramy Hogwartu. Ginny jeszcze raz się rozejrzała po Hogsmeade. Zostawiali po sobie tylko strach, cierpienie i śmierć. Czyżby stali się przekleństwem Kręgu Nieśmiertelnych? Czas pokaże.
Po niecałych dziesięciu minutach drogi zatrzymali się przed bramą Hogwartu. Harry zerknął przez ramię na dym, unoszący się nad Hogsmeade. Dali Dumbledore’owi wyraźny znak, że się zbliżają. Żadnego ze śmierciożerców czy dementorów nie widać było na błoniach. Jednak Harry doskonale zdawał sobie sprawę, że gdy tylko Dumbledore ujrzał dym nad Hogsmeade, zaczął przygotowywać się do walki.
- Posłuchajcie! – zawołał Harry, odwracając się do elfów i centaurów za swoimi plecami – Dumbledore nas oczekuje! Na pewno przygotował dla nas jakąś niespodziankę! Bądźcie czujni! Jak na razie wszyscy jesteśmy żywi! I życzę sobie i wam, abyśmy w takim samym składzie skończyli tę bitwę! – Harry zerknął na Kana, który stał po jego lewej stronie – Kan, zapukasz? – zapytał.
Czarny elf delikatnie się uśmiechnął, jakby z zadowolenia i przemienił się w nadelfa. Odwrócił się do bramy Hogwartu. Jego lewa dłoń, zaciśnięta w pięść, zaświeciła się na złoto. Zamachnął się i uderzył w niewidoczną barierę tuż przed bramą. Po barierze przeszył błyskawice, a następnie zaświeciło się na niebiesko i zaczęła się podnosić, aby po kilku krótkich chwilach zniknąć. Kan podszedł do bramy i zerwał z niej kłódkę, a następnie wszedł do środka. Tuż za nim podążyła reszta. Powoli szli przez błonia, obserwując je dokładnie i oczekując na atak. Na skraju Zakazanego Lasu pojawiły się centaury. Od kiedy dowiedzieli się, że wyklęte centaury należą do Klanu Lordów, uznali Harry’ego i jego przyjaciół za śmiertelnych wrogów. Cóż… Stwierdzili, że są w stanie wojny. Harry wiedział, że ich zaatakują. Ciekawiło go jedynie, kiedy to nastąpi?
Zza Hogwartu wyłoniło się kilka setek dementorów, unosząc się jakieś dwa cale nad ziemią. Od razu ruszyli ku Klanowi Lordów. Harry i Ginny wyprostowali lewe dłonie, a z ich wnętrza wyskoczyło parę setek patronu sów w postaci jeleni i łań. Z impetem ruszyli ku demenotorom, z którymi zderzyli się jakieś trzydzieści stóp przed główną bramą Hogwartu. Patronusy przebijali dementorom serca i szyję. Z postaci demonów unosił się czarny dym, a następnie puste i postrzępione szaty opadały na ziemię.
Ginny wyczarowała dużą białą kulę i nią rzuciła w Hogwart. Z wrót pozostały tylko strzępy. Harry podniósł dłoń i krótkim machnięciem nakazał atak. W mgnieniu oka znaleźli się w środku. Śmierciożercy już na nich czekali. Rozpoczęła się walka. Strzały wszędzie latały, włócznie przebijały serca, a miecze ucinały głowy. Wszędzie też latały zaklęcia, pozbawiając życia bądź niszcząc ściany zamku. Harry dojrzał Dumbledore’a, który zamykał drzwi do Wielkiej Sali. Ruszył ku niemu. Pokonanie Dumbledore’a, przybliży ich do zwycięstwa w tej wojnie.
Harry szybkim krokiem ruszył ku Wielkiej Sali. Popchnął drzwi, ale te nawet nie drgnęły. Próbował je wywarzyć kopniakiem, ale tylko poczuł delikatne ukucie w stopie. Przyłoży dwa palce lewej dłoni do klamki, które zaświeciły się na złoto. Przymknął oczy i wziął głęboki oddech. Nastąpiła eksplozja, która rozwaliła drzwi i wyrwała framugę wraz z niewielką ilością ściany. Odłamki drzwi i ściany rozleciały się na wszystkie strony. Wojownicy Klanu osłonili się przed nimi kopułami. Śmierciożercy jednak tego nie zrobili i odnieśli rany, a niektórzy nawet poumierali. Harry zerknął przez ramię na Salę Wejściową. Zauważył jak Ginny ucina głowę jakiemuś śmierciożercy, a kolejnemu przebija pierś na wylot. Stanęła do niego plecami i obróciła szablę w dłoni. Harry zrozumiał. Będzie pilnowała, aby żaden ze śmierciożerców nie wtrącił się w pojedynek jego i Dumbledore’a.
Harry powoli przekroczył próg Wielkiej Sali, ciągnąc po posadzce ostrze swojego miecza, które zostawiało za sobą krwawy ślad, a jego brzdęk odbijał się echem po sali. Dumbledore stał do niego plecami i wyglądał jakby zastanawiał się nad czymś.
- Czyżby chciał pan uciekać, profesorze Dumbledore? – zapytał Harry z udawanym uśmiechem uprzejmości na ustach.
Dumbledore przez kilka chwil krążył wzrokiem po ścianach Wielkiej Sali, aż w końcu spojrzał na Harry’ego. W jego dłoni pojawił się miecz. Nie był może własnością jakieś znanej osobistości z legend i mitów, ale był równie dobrze wykonany co Harry’ego.
- Przyznam szczerze, że przeszła mi ta myśl przez umysł – rzekł z delikatnym uśmiechem dyrektor Hogwartu – Jednak po chwili uświadomiłem sobie, że głupotą z mojej strony byłoby w tak łatwy sposób oddać wam szkołę? A może tobie, Harry?
Harry uśmiechnął się zimno i przechylił głowę na bok jak zaciekawiony noworodek z pogardliwym spojrzeniem w swoich zielonych oczach.
- Jest pan niezwykle przekonujący, gdy udaje pan szczerego – rzucił wyzywająco Harry, z satysfakcją obserwując jak przez twarz Dumbledore’a przechodzi paleta uczuć: od zdumienia, poprzez strach kończąc na wściekłości.
- Wydajesz się wiedzieć, czego zapragnąłem? – zauważył ostrożnie Dumbledore, uważnie obserwując Harry’ego, z ust którego nie znikał zimny uśmiech – Nie rozumiem dlaczego mnie zatem o to pytałeś?
- Żeby było śmieszniej – wyjaśnił Harry – Zabawnie było obserwować jak pan się pocić, intensywnie myśląc nad moimi słowami. W tym smutnym jak kurwa świecie, przydałaby się odrobina radości, prawda?
- Cóż… Niezależnie od tego, co myślisz, muszę ci pogratulować – rzekł profesor.
- Och, tak? – zaciekawił się Harry.
- Owszem – potwierdził Dumbledore, lekko kłaniając się Harry’emu – Wykiwałeś mnie, a to niewielu się zdarza. Sprytnie wykorzystałeś fakt, że Ginny została ciężko ranna. Sprytnie wykorzystałeś również wiedzę na temat moich planów wobec was. Naprawdę, wielkie brawa.
Mina Harry’ego się zmieniła. Już nie była przepełniona pogardą, a nienawiścią i żądzą zemsty.
- Nie mam do pana żalu, że chciał pan mnie i moich przyjaciół pozabijać – rzekł przepełniony wściekłością Kapitan – To jest normalne na wojnie. Ja także pragnę pana śmierci i nie zamierzam temu zaprzeczać. Jednak popełnił pan jeden, ale to bardzo poważny, błąd.
- Jaki? – zaciekawił się Dumbledore.
- Ginny była w ciąży – rzucił Harry – Przez pańskie rozkazy zabito nasze dziecko. Nie uniknie pan kary.
- Cóż… W historii czarodziejów było zbyt wielu Potterów – rzucił beztrosko Dumbledore – Jeden więcej czy mniej? Kto to zauważy?
- Ja, Ginny i nasze rodziny – odpowiedział Harry – Dumbledore, nawet nie wiesz co w nas obudziłeś.
- Chętnie to sprawdzę – rzekł pewny siebie Dumbledore.
Przez jego ciało przeszły błyskawice, a wokół niego pojawiła się czerwono, płomienista aura. Jego siwe włosy się podniosły. Rozbłysło jasne światło, a jego włosy, broda i oczy zmieniły kolor na czerwony. Harry lekko się uśmiechnął i również przeszedł przemianę w boskiego czarodzieja. Jednak w jego przypadku była bardziej efektowniejsza. Zamek zatrząsł się w posadach, a kafelki w Wielkiej Sali podniosły się. Natomiast stoły i krzesła zostały poodrzucane pod ściany. Szyby zostały roztrzaskane na bardzo drobne kawałki. Sam Dumbledore ledwo utrzymał się na nogach. W przeciwieństwie do śmierciożerców. Moc, która wydobyła się z Harry’ego, była tak silna, że poodrzucała ich do tyłu. Wojownicy Klanu byli jednak na tyle rozsądni, że powbijali włócznie i miecze w podłoże, aby utrzymać się na nogach. Jedynie Ginny nie potrzebował żadnej pomocy w utrzymaniu swojej pozycji. Jakby ów wybuch moc nie był dla niej wyzwaniem.
- Nędzne przechwałki – rzucił Dumbledore.
- To się okaże – rzekł Harry, obracając miecz w dłoni.
Dumbledore zacisnął pieść i szybko wyrzucił ramię w stronę Harry’ego, otwierając dłoń. Z jej wnętrza wystrzelił ognisty promień. Kapitan obrócił miecz w dłoni i podniósł go przed siebie. Następnie zrobił krok w przód i przeciął promień na pół, a dwie części zaklęcia Dumbledore’a uderzyły w ścianę tuż przy dziurze, gdzie były drzwi. Harry złączył palce lewej dłoni i podniósł ją do góry. Z podłogi wyskoczyły trzy ogniste węże. Zasyczały i zaatakowały dyrektora Hogwartu. Dumbledore machnął na opak mieczem i posłał zaklęcie gaszące. Jednak trafił tylko jednego z węży, likwidując go. Pozostałe dwa z niezwykłą prędkością się do niego zbliżały. Dyrektor Hogwartu zaczął się cofać wymachują mieczem na lewo i prawo, posyłając zaklęcie gaszące za zaklęcie gaszącym. Po kilku minutach, gdy w oczach Dumbledore’a pojawiło się przerażenie, udało mu się zniszczyć oba węże wyczarowane przez Harry’ego. Z dymu wydobył się Kapitan. Podniósł miecz nad głowę i zaatakował Dumbledore’a z góry. Wiekowy czarodziej odskoczył do tyłu, ale niedostatecznie szybko. Klinga orężu Harry’ego trafiła go w prawy bark i przecięła kawałek klatki piersiowej. Dumbledore zamachnął się i zostawił krwawą szramę na brzuchu Harry’ego. Kapitan kopnął go w pierś, a następnie padł na kolana i przebił mieczem jego udo. Dumbledore chwycił go za przeguby i wyjął miecz z uda, a następnie kopnął w twarz. Doskoczył do Harry’ego i zadał płaskie cięcie w jego szyję. Harry zasłonił się dłonią. Cicho syknął, gdy ostrze zostawiło na jego dłoni krwawą szramę.
Obaj od siebie odskoczyli. Harry musiał przyznać, że Dumbledore, mimo swojego wieku, porusza się niezwykle sprawnie. Otarł pot z czoła. Podobnie jak jego przeciwnik. Wiedział już, że ten pojedynek za szybko się nie skończy.
Dumbledore odchylił miecz na bok. Klinga zaświeciła się na biało, a następnie wysunęła się z niej jakaś jasna lina. Po chwili klinga i lina stanęły w płomieniach. Dumbledore zakręcił nią nad głową niczym batem i zaatakował Harry’ego. Lina opadła z góry, a Kapitan odskoczył na bok. Gdy tylko ognista lina dotknęła posadzki, nastąpiła eksplozja. Dumbledore przyciągnął linę do siebie i ponownie zaatakował Harry’ego z góry. Kapitan po raz kolejny zrobił unik. Następnie zgiął się w pół, gdy ognista lina przeleciała tuż nad jego głową. Podskoczył, gdy Dumbledore próbował trafić go w nogi. Dyrektor Hogwartu ponowił atak na jego nogi. Harry wbił miecz w podłogę, a lina owinęła się wokół jego klingi. Zacisnął pieść i wyprowadził atak. Niewidzialna siła uderzyła Dumbledore’a i posłała go na ścianę, w którą uderzył z impetem, jednocześnie wypuszczając miecz z rąk. Ognista lina natychmiast zniknęła. Harry zacisnął pięść i szybko wyprostował palce, a w jego dłoni pojawiła się czarna kula z lekkimi wyładowaniami elektrycznymi. Rzucił nią w stronę Dumbledore’a. Dyrektor Hogwartu szybko wstał i podskoczył, a następnie zniknął, podczas gdy eksplozja kula zniszczyła część ściany. Trzask teleportacji poinformował Harry’ego o tym, że Dumbledore pojawił się za nim. Poczuł silny cios w krzyżu i opadł na kolana. Dyrektor Hogwartu kopniakiem pozbawił miecza. Chwycił go za szyję i zaczął dusić. Po chwili głośno jęknął, gdy Kapitan uderzył go łokciem w brzuch. Jednak nie poluźnił uścisku. Wręcz przeciwnie. Mocniej zacisnął ręce na jego szyi. Harry’emu zaczynało coraz bardziej brakować powietrza. Ponowił atak z łokcia, ale znów nie przyniósł efektu. Szeroko otworzył lewą dłoń i przeniósł ją nad swój prawy bark. Wewnętrzną stroną celował w prawy bok Dumbledore’a. Wystrzelił z niej gruby biały promień, który przebił na wylot dyrektora Hogwartu. Dumbledore wrzasnął z bólu i natychmiast puścił Harry’ego, opadając na plecy. Kapitan od razu wykorzystał moment przewagi. Doskoczył do Dumbledore’a i kopnął go w szyję. Dyrektorowi zabrakło na moment powietrza. Harry podniósł dłoń nad dyrektorem i przywołał go do siebie. Magia podniosła Dumbledore’a i Kapitan zacisnął palce na jego czaszce. Dyrektor powrócił do swojej normalnej postaci, obficie krwawiąc i ledwo oddychając.
- Gdybym ja miał taką ranę, też był ledwo żył – przyznał Harry – Ale, jak to mówi Ginny, jestem mistrzem w unikaniu śmierci, więc pewnie bym przeżył. Ciekawi mnie czy ty też masz tą niezwykłą zdolność?
Wycelował wskazującym palcem między oczy półprzytomnego Dumbledore’a. Już miał pozbawić go życia, gdy nagle dwa stoły uderzyły go w boki. Jęknął i puścił dyrektora Hogwartu. Stoły ponowiły atak i znów go przycisnęły. I tak kilkukrotnie, aż Harry opadł z sił, przybierając swój normalny wygląd i padając na podłogę.
- Myślałeś, Potter, że będę patrzył jak mordujesz mojego brata? – zapytał Aberforth Dumbledore, który pojawił się znikąd – Twoja nieuwaga doprowadzi cię do śmierci. I z przyjemnością cię zabiję.
- Tylko się upewnij, że nie żyję – rzucił Harry, ostrzegawczym tonem – Za każdym razem gdy unikam śmierci staje się bardziej wytrzymały. Lepiej, żebym nie żył, bo następnym razem możesz okazać się za słaby.
- Nie bój się, Potter. Nie popełnię błędu Voldemorta – rzucił Dumbledore.
- Wątpię.
Dumbledore podniósł wzrok i spojrzał na Ginny, która osiągnęła formę boskiego czarodzieja. Za jej plecami uczniowie Hogwartu i wojownicy Klanu Lordów dobijali ostatnich śmierciożerców. Jeden z popleczników Voldemorta wydostał się spośród nich i biegł w stronę Dumbledore’ów. Przebiegł obok Ginny, a w jego oczach widać było pragnienie ucieczki. Malutka podniosła dwa złączone palce. Wykonała szybko kilka krótkich ruchów, a biegnący śmierciożerca rozpadł się jak domek z kart podczas silnego podmuchu. Aberforth zbladł, widząc krwawiące kawałki śmierciożercy pod swoimi stopami.
- To nie było honorowe – rzekł – Ten człowiek był do ciebie odwrócony plecami.
- Jakbyś zapomniał, Ab, mnie dziesięciokrotnie pchnięto w plecy – powiedziała Ginny – Jakoś wtedy nie powiedziałeś, że to jest niehonorowe. Ciekawe dlaczego?
Aberforth spojrzał na swojego brata, następnie na Ginny, która stworzyła w dłoni ognistą kulę, a na końcu na Harry’ego, który celował w niego wskazującym palcem. Doskonale wiedział, że Kapitan jest rany. Jednak miał sporo wątpliwości co do tego czy jest wystarczająco słaby, aby nie zaatakować? A dodatkowo za plecami Ginny zbierał się Klan Lordów. Dumbledore nie był głupcem. Było ich zbyt wielu. Chwycił swojego brata za szatę i teleportował się, zostawiając za sobą Hogwart pod władzą Klanu Lordów. Przegrali bitwę, ale wojna nadal trwała.
W ministerstwie, jak co dzień, wrzało. Jednak teraz w powietrzu można było wyczuć pewnego razu niepokój. Kilku urzędników ministerstwa wypraszało petentów, zapraszając ich następnego dnia. Na środku stał obecny Minister Maggi – Adolf Jesse. Obok niego stał jego asystent. Obaj przyglądali się zbierającym się wszystkim pracowników ministerstwa w atrium. Kilka minut temu trzy patronusy przybyły do Biura Ministra Magii, informując o potrójnym ataku. Kominki zamknięto. Tak samo jak windę dla petentów. Teraz żaden urzędnik nie miał czasu na rozwiązywanie problemów interesantów. Złote windy co chwilę przyjeżdżały i odjeżdżały, przywożąc kolejnych pracowników ministerstwa, w tym aurorów.
- Panie ministrze – odezwał się asystent, wręczając mu plik zwiniętych pergaminów – Oto plany, o które pan prosił.
Jesse wziął pergaminy od swojego asystenta i je rozwinął, aby upewnić się czy jest w nich wszystko czego w tej chwili potrzebuje.
- Doskonale – mruknął minister z delikatnym uśmiechem – Bardzo dobrze. Auguście – rzekł, patrząc na asystenta – Gdy już wydam odpowiednie rozkazy, razem zejdziemy do archiwum ministerstwa i zabezpieczymy wszystkie dokumenty. Nie możemy ryzykować, że wpadną w łapy Pottera, rozumiesz?
- Tak, panie ministrze – powiedział i zerknął na tłum pracowników, którzy między sobą cicho rozmawiali – Już wszyscy są, proszę pana.
Jesse spojrzał na swoich podwładnych. W cichych rozmowach, które prowadzili wyczuwał zaciekawienie. Odkąd był Ministrem Magii nigdy nie zwołał ich wszystkich. Poza jednym razem. Gdy go mianowano, ale wówczas to była decyzja przywódców Kręgu, a nie jego.
- Proszę o ciszę! – zawołał minister, podnosząc dłoń i czekając aż rozmowy zamilkną – Wezwałem was wszystkich, ponieważ nastąpiła wyjątkowa sytuacja. Otóż… Kilkanaście minut temu do mojego biura dotarły trzy patronusy: a Azkabanu, Hogwartu oraz Pokątnej. Ze smutkiem muszę was poinformować, że Klan Lordów właśnie przeprowadza potrójny atak.
Wybuchła wrzawa. Słuchać było głosy oburzenia wymieszane z podziwem i strachem. Nie ulega wątpliwości, że wielu z pracowników ministerstwa uważa Krąg Nieśmiertelnych za niepokonany. Właśnie dlatego byli zdumieni, że Klan podjął się takiej akcji.
- Cisza! – wrzasnął Jesse – Znaleźliśmy się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Nikt z nas nie przewidział, że zostaniemy zaatakowani w trzech miejscach na raz. Owszem, profesor Dumbledore przewidywał, że w końcu zostaniemy zaatakowani. Stworzył wiele różnych planów. Jednak żaden z tych planów nie przewidział podwójnego ataku, o potrójnym nie wspominając. Zatem musimy improwizować. Nie mamy żadnych konkretnych planów. Podzielimy się na trzy grupy. Pierwszą będzie dowodził pan Dawlish i wyruszy do Azkabanu. Drugą będzie dowodził pan Wihte i ruszy na Pokątną. Trzecią, a zarazem największą, będę ja dowodził i wyruszymy pomóc Hogwartowi. Mam nadzieję, że nie musze nikomu tłumaczyć dlaczego grupa, która rusza na Hogwart jest największa, prawda? Za wszelką cenę musimy utrzymać zamek i jego okolice. W grę nie wchodzi porażka. Jeśli zaś chodzi o Pokątną i Azkaban… Cóż, porozumiewałem się w tej kwestii z Czarnym Panem, który dał mi do zrozumienia, że jeśli Pokątna i Azkaban nie będą do uratowania, to mamy skupić się na Hogwarcie. Zatem… Gdy tylko dotrzecie na odpowiednie miejsca, macie ocenić ewentualną pomoc. Jeśli wyda wam się bezsensowna, macie natychmiast ruszyć do Hogwartu, zrozumiano?
Wszyscy pokiwali głowami na znak zrozumienia. Jesse się uśmiechnął i spojrzał na swój złoty zegarek, który otrzymał od Dumbledore’a, gdy tylko został ministrem. Nie było sensu przedłużaj tego spotkania.
- Ruszajmy. Nasze oddziały potrzebują pomocy – rzekł.
Czarownice i czarodzieje ruszyli w stronę kominków. Pierwsi pracownicy weszli do nich i wtedy z planów ministra sobie zakpiono. Kominki eksplodowały, rozrywając tych, którzy byli w środku i zabijając czarodziejów oraz czarownice, które stały najbliżej. Za plecami Jesse’ego wybuchła ściana. Zarówno minister jak i jego asystent odwrócili się. Spośród gęstego dymu wyleciała ognista kula, która uderzyła w pierś Augusta, który natychmiast stanął w płomieniach. Młody pracownik ministerstwa zaczął wrzeszczeć z bólu i biegać w kółko jak kura z odciętą głową. Jesse spojrzał w dym, z którego wyszedł Ron i Hermiona, a tuż za nimi podążały wampiry. Minister wykrzywił twarz w grymasie wściekłości i zacisnął pięść, gdy wydał z siebie jęk bólu. Ktoś wbił w jego gardło pazury. Przez moment dopasowywał swoje palce w jego gardło, a następnie je urwał. Minister zaczął krztusić się własną krwią i padł na twarz, plując krwią. Ktoś go kopnął w bok, odwracając na plecy. Nad nim stał Sense z jego urwanym gardłem w dłoni. Przyjrzał się jemu, a następnie odrzucił na bok, nie przejmując się latającymi zaklęciami wokół.
- Czytałem w „Proroku”, że jesteś najbardziej walecznym ministrem w historii – rzekł Sense – Dziennikarze nazwali cię wojownikiem. Słaby z ciebie wojownik, skoro nie przewidziałeś mojego ataku. Tak kończy minister, który przykłada dłoń do krzywdy swojego ludu.
Sense się odwrócił i rzucił na jakiegoś młodego aurora, wyjmując miecz z pochwy na plecach.
Hermiona spokojnym krokiem weszła pomiędzy walczących, jakby spacerowała po parku, a nie była w atrium owiniętym bitewnym pyłem. Niedaleko niej szalał Neville, ucinając głowy swoim przeciwnikom. Stanęła naprzeciwko jakiegoś aurora. Wycelowała w niego wskazującym palcem i wystrzeliła czarnym promieniem, który przebił jego szyję. Zaczęła kręcić się wokół własnej osi, strzelając czarnymi promieniami, pozbawiając kolejnych pracowników ministerstwa życia. Zrobiła unik, gdy jakaś ognista kula pomknęła w jej stronę. Zamachnęła się prawą dłonią i odrzuciła paru aurorów pod ścianę. Wycelowała w nich trzema palcami lewej dłoni. Wyskoczyły z nich złote obręcze, które skrępowały dłoni i nogi aurorów, oraz zacisnęły się na ich szyjach. Hermiona zacisnęła pięści, a obręcze ucięły dłonie, nogi i głowy aurorm. Zerknęła przez ramię na atakującego ją pracownika ministerstwa. Machnęła na opak prawym ramieniem. Pojawiła się w pół okrągła, święcąca na biało, łuna. Przecięła aurora na pół. Hermiona zniknęła i pojawiła się za jakimś aurorem, który celował w plecy jakiegoś wampira. Jej dłoń stanęła w ogniu i wbiła ją w plecy, a następnie wyrwała jego serce, które odrzuciła na bok. Znów się teleportowała i pojawiła się nad głowami przeciwników. Wycelowała w nich lewą dłonią, w której pojawiła się niewielka czarna kula. Wystrzeliła nią. Gdy tylko kula dotknęła podłogi, nastąpiła eksplozja, która rozerwała kilku aurorów, a następnych kilku pozbawiła życia.
Aurorzy, widząc martwego ministra oraz przerażającą przewagę w umiejętnościach Klanu Lordów powoli zaczęli szukać drogi ucieczki. Jednak wszystkie możliwe drogi ucieczki zostały zablokowane przez skrzaty domowe. Grupa kilkunastu pracowników ministerstwa próbowała uciec schodami, jednak natrafili na Zgredka. Skrzat domowy machnął dłonią, a jego pobratymcy zaatakowali aurorów, ciąć ich na kawałki.

Neville podniósł głowę i delikatnie się uśmiechnął. Pracownicy ministerstwa byli przerażeni. Zaczęli popełniać błędy. Ich zaklęcie nie były celne. Z każdą kolejną chwilą było ich coraz mniej. Już wygrali.

5 komentarzy:

  1. Extra rozdział!! Warto było czekać ale mam nadzieję, że teraz nie będę czekać tak długo:) Klan pokazał co umie.. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No już myślałam, że się nie doczekam :) Rozdział ciekawy, szkoda że Albusa nie dobił ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Mam nadzieje, że teraz rozdział będzie szybciej. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział:)
    Czekam na następny !

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
  5. Czemu już nie dajesz zapowiedzi?

    OdpowiedzUsuń