Azkaban. Więzienie dla
czarodziejów. Gdy je budowano założenie było bardzo jasne i proste: Azkaban
miał być niedostępny dla mugoli. Jednak budowniczy ów więzienia wykazali się
ignorancją jak wielu podobnych do nich. Nie przypuszczali, że mugole się rozwiną
i kiedyś będą mogli podróżować równie szybko jak czarodzieje. Co prawda, gdy
Azkaban powstał mugole nie mieli samolotów czy samochodów, a jedynym środkiem
transportu, który łączył Wielką Brytanię z resztą Europy był statek, jednak
czarodzieje mogli się wykazać większym przewidywaniem przyszłości. W końcu
wówczas mugole znali czarodziejów i pragnęli, aby kiedyś im dorównać w
błyskawicznym przemieszczaniu się. Jednak nikt wówczas sobie tym nie zawracał
głowy.
Dudley wynurzył się z
rwącego morza. Powoli wspiął się po śliskiej skale, a tuż za nim podążało
kilkunastu jego przyjaciół. Po kilkunastu długich i męczących minutach dotarli
do szczytu góry. Dudley delikatnie się wychylił i przez kilka krótkich chwil
obserwował krążących wokół strażników, a następnie się zsunął do przyjaciół.
- Załóżcie gogle –
wydał rozkaz kuzyn Harry’ego, wyciągając z kieszeni wspomniane gogle, które
nałożył – Macie monety od Uczennicy? – zapytał.
Wszyscy wyciągnęli
jakieś białe monety. Niezwykle białe monety, które wręcz raziły swoim światłem.
- Nie bardzo rozumiem
jak mają one nam pomóc w pokonaniu dementorów? – zapytał Malcolm.
- Z tego co mi mówił
Harry, dementorzy żywią się dobrymi wspomnieniami. Jedynie bardzo silne
wspomnienie może ich odpędzić. Tak czarodzieje wyczarowują patronusy – zaczął
wyjaśniać Dudley – A te monety mają bardzo wiele pozytywnych wspomnień.
- I co? – zapytał Piers
– Powstaną patronusy?
- Nie – zaprzeczył
kuzyn Harry’ego – Nakarmią dementorów.
Wszyscy spojrzeli ze
zdumieniem na Dudley’a. Więc w ten sposób mieli pokonać dementorów? Przecież to
ich wzmocni, a nie pokona.
- Czegoś tu nie
rozumiem – mruknął Piers.
- Już wyjaśniam –
powiedział Dudley – co się stanie, gdy wlejesz litr wody do półlitrowej
szklanki? – zapytał.
- No… Wyleje się –
rzekł Piers –Nie pomieści wszystkiego.
- No właśnie – rzekł
Dudley – I te monety przepełnią dobrymi wspomnienia dementorów. One także mają
swoje ograniczenia. W końcu przekroczą swój limit i eksplodują.
- Skąd ta pewność? –
zapytała Jessica.
- Harry i Ginny
przeprowadzili parę testów i wszystkie były pozytywne – odpowiedział Dudley i
wychylił się na moment – Dobra… Znacie plan? – wszyscy pokiwali głowami – Na
mój znak zaczynamy. Jeszcze kilka chwil poczekajmy. Za pięć minut będzie zmiana
warty.
Parę minut później
pojawiło się kilka nowych postaci. Podeszło do wartowników, którzy do tej pory
pełnili służbę. Dudley przeładował swoją broń i wycelował. Po chwili nastąpił
huk i strażnik, który dopiero co przyszedł padł martwy. Kilku dopiero co
przybył także padło martwi. Dudley doskonale sobie zdawał sprawę, że należy
zlikwidować tych, którzy dopiero co przybyli. Byli wypoczęci i mieli więcej sił
na walkę. Lepiej było zostawić na późniejszą walkę, tych którzy pełnili służbę
przez ostatnie osiem godzin.
W powietrzu rozbrzmiały
syreny alarmowe. Moździerze wystrzeliły i bomby pospadały na wieże, całkowicie
je niszcząc. Płonące cegły pospadały na kilku strażników, którzy akurat
znajdowali się pod murem.
- Za mną! – wrzasnął
Dudley, wyskakując za kamienia.
Przeładowań swój
karabin i wycelował w drzwi. Wystrzelił z granatnika, który miał podwieszony
pod bronią. Trafił w sam środek drzwi. Nastąpiła eksplozja, która rozwaliła
mosiężne drzwi. Mur tuż nad nimi zatrzeszczał i delikatnie się obniżył.
Strażnicy, którzy na nim przebywali, łapali się czegokolwiek, aby nie spaść.
Dudley wsadził drugi pocisk do granatnika i wystrzelił w mur nad rozwalaną
bramą. Nastąpił wybuch, amur runął przygniatając strażników. Dudley przeskoczył
nad ogniem, wpadając do środka. Rzucił jedną z moment w róg. Zaczęła się
świecić na biało, a wokół niej od razu pojawiło się trzech dementorów. Zasysali
emocję z monety. Po kilku chwilach stali się niewiarygodnie grubi i szczęście
ich rozerwało. Wokół latało to, co po nich zostało. Dudley wycelował w
nadbiegających strażników i wystrzelił cała serią ze swojego karabinu. Pod
nogami strażników wniósł się kurz, a ich klatki zostały podziurawione i
tryskała z nich krew. Osunęli się bez życia na ziemię.
- John! – zawołał
Dudley, a jeden z jego kumpli spojrzał w jego stronę – Idź na lewo i zabij
wszystkich!
John skinął głową,
rzucił coś do kilku osób za sobą i pobiegli na lewo. Weszli do jakiegoś
pomieszczenia, a po chwili widać było tam błyski i słychać głośne huki oraz
wrzaski bólu i przerażenia.
Dudley kopnął jakiegoś
śmierciożerca, wycelował w jego twarz i wystrzelił dwukrotnie. Z jego czoła
trysnęła krew. Kuzyn Harry’ego wyciągnął z kieszeni granaty. Wyciągnął z nich
zawleczki i wrzucił za beczki z winem, za którym chowało się kilku strażników.
Nastąpiły eksplozje – jedna po drugiej – a siła wybuchu wyrzuciła stamtąd
martwych przeciwników. Natomiast ogień pochłonął ścianę tuż za beczkami, powoli
ją trawiąc.
Znikąd zaczęły opadać
na nich czarne kule. Eksplozje spowodowały, że musieli się wycofać. Dudley
zaczął strzelać na ślepo. Nie mógł dojrzeć swoich przeciwników. Jednak
najgorsze było to, że nie słyszał upadających ciał.
- Wycofać się! –
wrzasnął Dudley.
Cały oddział wycofał
się z Azkabanu i ukryli się za skałami. Dudley spojrzał an swoich podwładnych.
Spora część była poraniona. Co prawda, rany nie były śmiertelne, ale utrudniały
poruszanie się.
- Dudley, pięciu nie
żyje – powiedział jeden z jego przyjaciół.
Kuzyn Harry’ego otarł
pot z czoło, intensywnie myśląc nad sposobem pokonania oporu Azkabanu.
Delikatnie się wychylił, a w jego stronę od razu pomknęło zaklęcie. W ostatniej
chwili schował się za skałą, a czarny promień pomknął w stronę wzburzonego
morza.
- Głupcy! – zawołał
jakiś śmierciożerca – Chcecie pokonać czarodziejów?! Zdobyć Azkaban?! Nie macie
szans! Spójrzcie na siebie! Jesteście za słabi!
- Zdobyć Azkaban? –
zapytał cicho Dudley, patrząc na ciemne niebo – Cóż… Harry powiedział, że mamy
odbić Azkaban, ale nie wspomniał w jakim stanie ma pozostać po tej bitwie.
Dudley wyciągnął
telefon i wybrał jakiś numer. Po kilku krótkich chwilach rzekł:
- Dawać grat.
Po kilku minutach z
oddali słychać było warkot silników. Jeszcze kilka chwil i zauważyli
nadlatujące helikoptery oraz samoloty. Natomiast po wzburzonym morzu płynęły
okręty wojenne z wycelowanymi lufami w więzienie. Helikoptery zawisły nad
budowlą, a samoloty krążyły nad nią. Śmierciożercy od razu zaczęli miotać w
latające maszyny różnymi zaklęciami. Jednak znajdowały się zbyt wysoko i piloci
mieli wystarczająco dużo czasu, aby zrobić unik.
- Zniszczyć Azkaban –
szepnął Dudley, przybliżając rękaw prawej ręki do ust.
W powietrzu rozbrzmiały
huki armat, zagłuszając warkot silników. Bomba z jednego ze statków opadła na
zniszczoną bramę. Jeden z czarodziejów wyczarował osłonę. Bomba uderzyła w nią,
ale siła wybuchu była tak silna, że zniszczyła osłonę i pozbawiła życia
śmierciożercę. Z helikopterów wyłoniły się lufy karabinów. Cichy trzask
przeładowania został zagłuszony przez wybuchy, gdy odrzutowce zbombardowały
wierze Azkabanu. Huk wystrzałów z karabinów wymieszał się z hukiem
wystrzeliwanych bomb i wybuchami. Ciała śmierciożerców rozpadały się, gdy
naboje ich dosięgały. Czarodzieje próbowali wszelkimi sposobami uniknąć
śmierci, jednak gdziekolwiek się nie schowali, zaraz ich kryjówka była
niszczona przez bomby. Raczej przez przypadek niż z umyślnego celowania. Ogień,
który pochłonął Azkaban, rozświetlił nocne niebo. Dudley wyszedł z ukrycia i
przyglądał się destrukcji. Po kilku minutach Azkaban się zawalił, przygniatając
wszystkich, którzy w nim byli. Jednak jeden z czarodziejów zdążył uciec z
walącej się budowli. Bieg w stronę Dudley’a. Wyciągnął dłoń, a w jego ręku
pojawiła się czerwono kula. Tuż za czarodziejem pojawił się jeden z
helikopterów. Nastąpił huk wystrzału z karabinu. Ziemia tuż za stopami
śmierciożercy podnosiła się od uderzenia nabojów. Czarodzieja otoczył kurz, a
po chwili jego ramię odpadło, gdy jedna z kul trafiła go. Śmierciożerca
wrzasnął z bólu, łapiąc się za krwawiący kikut i padając na kolana. Wojownik w
helikopterze przerwał ostrzał, a Dudley powoli podszedł do jęczącego z bólu
śmierciożercy. Spojrzał mu w twarz. Po jego policzkach płynęły łzy bólu.
- Ty pierdolony mugolu,
zapłacisz za to życiem – warknął śmierciożerca – Nie dacie nam rady.
- Ślepy jesteś? –
zapytał Dudley – Właśnie dostaliście ostry wpierdol. Przez siedem lat
wystarczająco dobrze się ukrywaliśmy, a ty uważasz, że nie mamy szans? –
delikatny uśmiech wpełzł na usta kuzyna Harry’ego – Nie wiem czy współczuć ci
czy roześmiać się? Dawno nie widziałem takiego głupca.
Dudley sięgnął do wewnętrznej kieszeni
swojej kurtki i wyjął z niej glocka. Przeładował go i wycelował w czoło
śmierciożercy. Czarodziej rozszerzył oczy z przerażenia i zaczął go błagać o
litość. Dudley zamknął oczy i nacisnął spust. Nastąpił huk, a głowa
śmierciożercy została przebita przez kulę.
Ulica Pokątna. Gwarna
ulica. Niezależnie od czasów zawsze było tutaj pełno ludzi. Niektórzy
twierdzili, że czarodzieje i czarownice tutaj czuli się bezpiecznie, chociaż
nikt Pokątnej nie chronił. Żadna instytucja czy organizacja. Nawet ministerstwo
nie bardzo interesowała się ochroną tejże ulicy. Chociaż była to największa
magiczna ulica w Wielkiej Brytanii. Cóż… Być może czarodzieje czuli się tutaj
bezpiecznie, ponieważ zawsze było tutaj pełno ludzi i w razie jakiekolwiek
ataku istniała możliwość przeżycia, większe niż gdziekolwiek.
Teraz na Pokątnej było
jeszcze głośniej niż zazwyczaj. Wszyscy rozmawiali o pojawieniu się Harry’ego i
jego przyjaciół. Czarodziejskie społeczeństwo dlaczego przez tyle lat udawali,
że są martwi? Byli ciekawi jaki interes mają w tym, aby teraz, po siedmiu
latach ukrywania się i oszukiwaniu całego świata, pojawić się? Wielu nie
wiedziało co o tym myśleć. Niektórzy od razu uznali Harry’ego za wroga, a inni
za sprzymierzeńca. Jednak większość była pomiędzy i czekała aż wszystko się
odpowiednio rozwinie.
Gwarne rozmowy na ulicy
zostały zagłuszone przez eksplozje w Banku Gringotta. Drzwi wyleciały z
zawiasów, a z holu banku wydobywał się ogień i dym. Jakaś dymiąca głowa
potoczyła się po schodach i zatrzymała się u stóp jakieś młodej kobiety. Ta
przez kilka krótkich chwil wpatrywała się w nią, a w jej oczach rosło
przerażenie. Następnie wrzasnęła ze strachu, a jej wrzask niósł się po ulicy
niczym liść niesiony przez wiatr. Na horyzoncie widać było białe chmury. Jednak
po chwili niektórzy uznali, że to dym i na dodatek się zbliża. Po niecałej
minucie kilkanaście smug dymu uderzyło w ziemię i rozpłynęło się. Na Pokątnej
pojawiła się grupa około trzydziestu czarodziejów. Mężczyźni byli ubrani w
białe szaty z hokejowymi maskami na twarzach, a kobiety w białe bluzki i
krótkie, również białe, spódniczki z maskami w kształcie twarzy kota. Klan
Lordów. Dwójka stojąca na czele zdjęła maski. Był to Ron i Luna. Rudowłosy
rozejrzał się ze znudzeniem po Pokątnej, jakby szukał tutaj czegoś co i tak,
jak sam uważał, nie znajdzie.
- Zabić ich! – padł
rozkaz z ust jakiegoś starszego aurora.
Jakiś młody kadet
podniósł dłoń, jednak nie zdążył wykonać żadnego ruchy czy też rzucić zaklęcia.
Ron podniósł dłoń i machnął nią na prawo. Zaklęcie poderwało młodego aurora i
uderzyło nim o ścianę najbliższego budynku. Rudowłosy machnął znów dłonią, tym
razem w lewo, a auror uderzył tym razem w budynek po lewej stronie, wydając z
siebie głośny jęk bólu. Ron podniósł dłoń do góry, a następnie szybko obniżył.
Aurora podrzuciło do góry, obróciło głową w dół i spadł na nią, łamiąc kark.
W oczach aurorów
pojawił się delikatny strach. Jeden z nich otarł rękawem pot i potrząsnął
głową, jakby próbował pozbyć się niechcianych myśli. Podniósł dłoń i pojawiła się
czarna kula. Rzucił nią w Klan. Luna wystawiła przed siebie lewą dłoń, która
zaświeciła się na złoto. Kula z impetem uderzyła w jej świecącą dłoń i nastąpił
wybuch. Dym spowił postacie wojowników Klanu Lordów, ukrywając ich przed oczami
aurorów. Ci zaczęli się uśmiechać z zadowolenia, gdy z dymu wyłoniła się
delikatna dłoń Luny. Z wyprostowanego wskazującego palca wystrzelił czarny
promień, który przebił aortę jednego z aurorów. Ten złapał się za szyję i
walczył o oddech, jednak po chwili osunął się martwy na brukowaną ulicę.
- Mam dość ten nudnej
zabawy – z gęstego dymu dotarł do aurorów głos Rona – My pokazaliśmy wam ułamek
naszych umiejętności i mocy, a wy jedynie przeprowadziliście beznadziejne
ataki. Nie wiem czego was uczą w Akademii Aurorów, ale chyba powinni was
nauczyć myśleć podczas walki, prawda?
- Zabić ich! – ryknął
znów stary auror.
Czarne kule pomknęły w
stronę dymu. Eksplozję wypełniły powietrze, a gęsty dym zabierał coraz więcej
powietrza na Pokątnej, mieszając się z ogniem. Po kilku minutach bezustannego
ataku, starszy auror podniósł dłoń nakazując przerwać atak.
- Jakby mówił do ściany
– rzekł Ron, siedzący na krześle przy lodziarni i bezceremonialnie paląc
papierosa. Nawet nie zaszczycił aurorów spojrzeniem – Jeśli myślicie, że
pokonacie nas tymi atakami, to się mocno rozczarujecie. Sądziłem, że po siedmiu
latach nauki magii bezróżdżkowej będzie lepsi. Jednak nie sądziłem, że
zapomnicie co to taktyka.
Jeden z aurorów
podniósł wskazujący palec i wystrzelił czarny promień. Zaklęcie przeleciało
przez oko Rona, który się rozpłynął. Tuż za nim szklanka została zniszczona
przez zaklęcie, a iluzja się rozpłynęła. Nastąpił głośny trzask. Kilka stóp nad
głowami aurorów pojawiła się Luna. Z niezwykłą prędkością zleciała na dół. Jej
prawa dłoń stanęła w ogniu. Podleciała do jednego z przeciwników i uderzyła go
w szyję płonącą dłonią, ucinając mu głowę. Wylądowała na brukowanej ulicy,
szorując nogami. Wszyscy aurorzy jak jeden mąż, odwrócili się w jej stronę,
celując dłońmi.
- Rozproszyć się! –
wrzasnął dowodzący auror, widząc jak na pobliskich dachach pojawiają się
wojownicy Klanu z ognistymi kulami w dłoniach – Rozproszyć się! – powtórzył,
jednak było już za późno. Kule pomknęły w stronę aurorów, trafiając ich w
plecy. Spośród dymu i ognia wydostało się kilkunastu aurorów, którzy pochowali
się między budynkami. Dowodzący auror rozszerzył oczy ze zdumienia, gdy
zobaczył wychodzących z banku Gringotta goblinów, uzbrojonych w topory. Luna
rzuciła pod ich nogi jakiegoś młodego aurora. Starszy czarodziej przełknął
ślinę, widząc jak go ćwiartują.
Auror jęknął, gdy
poczuł silny ból w krzyżu. Opadł na lewe kolano, a na prawym się oparł. Powoli
podniósł głowę. Nad nim stał Ron. Rudowłosy zamachnął się i uderzył go kantem
dłoni w krtań. Dowodzącemu aurorowi zabrakło powietrza. Zaczął się krztusić i złapał
za szyję. Ron machnął na opak dłonią i zerwał się silny wiatr, który podniósł
jego przeciwnika i wbił go w najbliższy budynek. Rudowłosy machnął jeszcze raz
dłonią, a dach zwalił się na głowę aurora. Kasparow powoli zaczął się zbliżać
do zawalonego budynku, aby upewnić się czy auror na pewno nie żyje, gdy z kłębu
dymu wyleciała czarna kula. Ron skrzyżował ramiona, którymi zasłonił się. Kula
uderzyła w nie i nastąpiła eksplozja, która odrzuciła rudowłosego do tyłu.
Wylądował na kolanach i obrócił się w stronę dymu. Czarny promień przebił mu
lewy bark. Ron cicho jęknął i cofnął się o kilka kroków. Po raz kolejny czarna
kula go trafiła. Tym razem w brzuch. Rudowłosy z impetem wpadł do budynku.
Auror od razu go zbombardował z uśmiechem szaleńca na ustach.
- Nieźle – odezwał się
Ron, pojawiając się za plecami przeciwnika. Starszy czarodziej od razu w jego
stronę się odwrócił. Z prawej skroni rudowłosego ciekła krew, zalewając oko, co
mu ograniczało widoczność. Jego ubrania były podarte, a na dłoniach i twarzy miał
wiele zadrapań – Pokazałeś mi, że jednak potrafisz walczyć. Ciekawi mnie jak
długo wytrzymasz?
Machnął na opak dłonią,
a czarodzieja wrzuciło w kolejny budynek. Ron poleciał za nim. Gdy tylko
przekroczył próg od razu rzucił zaklęciem bombardującym. Auror w ostatniej
chwil przeturlał się na bok, unikając ataku. Jednak w wyniku eksplozji spadł na
niego strop. Ron chwycił go za włosy i dość brutalnie spod niego wyciągnął, a
następnie rzucił o ścianę. Wystrzelił czarnym promień, którym przebił mu
kolano. Drugi promień i drugie kolano zostało przebite. Czarodziej opadł na
ziemię z wrzaskiem i trzymał się za krwawiące kolana. Ron zacisnął pięść i
zamachnął się. Mimo, że stał zbyt daleko, aby dosięgnąć przeciwnika pięścią,
złamał mu nos. Zamachnął się po raz drugi i wybił szczękę starszemu
czarodziejowi. Jego lewa noga zaświeciła się na złoto. Uderzył nią o podłoże,
które natychmiast eksplodowało. Spomiędzy ognia i dymu słychać było wrzask bólu
aurora, a następnie wyleciał z walącego się budynku. Wzniósł się na dwadzieścia
parę stóp, gdzie czekał na niego Ron. Kasparow chwycił go za włosy i
wyprostował ramię, patrząc na zakrwawioną twarz przeciwnika.
- Zdaje się, że mam
większe doświadczenie w walce – rzekł Ron, przechylając głowę na bok – Owszem,
zakładałem, że ze względu na wiek będę szybszy. Niewykluczone, że wytrzymalszy
i silniejszy, ale nie przypuszczałem, że przewyższę cię doświadczeniem.
Zawiodłeś mnie nieco.
Auror splunął krwią na
twarz Rona i się zaśmiał.
- Pierdol się –
warknął.
Rudowłosy zacisnął dłoń
wolnej ręki, a ta zapłonęła żywym ogniem. Zamachnął się i wbił się nią w lewy
bok przeciwnika, który rozszerzył oczy, z których popłynęły łzy bólu i wydał z
siebie okrzyk cierpienia.
- Twoi ludzie umierają
– rzekł Ron – Nikt z nich nie przeżyje. Wiesz o tym, prawda? Twoje rozkazy były
jak rozkazy młodego dowódcy. Nigdy nie dostałeś pod dowództwo żadnego oddziału.
A mimo to Dumbledore uznał, że będziesz dowodził oddziałem na Pokątnej. Jest
głupi czy ślepy, jak sądzisz?
- Nic wam nie da
wygrana nade mną i moi oddziałem – rzekł auror, uśmiechając się drwiąco – Krąg
Nieśmiertelnych jest zbyt potężny, aby takie gnoje jak wy mogliby go pokonać.
Niedługo zjawią się tu oddziały ministerstwa. Mimo, że jesteście obdarzeni
niezwykłą mocą nie dacie rady takiej ilości przeciwników. Polegniecie i stanie
się to, co miało się stać siedem lat temu. Klan Lordów upadnie.
- Cóż… – odezwał się
Ron, patrząc beznamiętnie na aurora – Mogę zginąć. Tak samo jak moi
przyjaciele. Jesteśmy na to gotowi. Byliśmy gotowi, gdy Harry po raz pierwszy
przyszedł do Hogwartu. To on nam pokazał, że lepiej poświęcić się dla
przyjaciół niż dal bezimiennych, których nigdy nie poznam. A co oddziałów
ministerstwa… Może przybędą wam z odsieczą, a może nie? Merlin jeden to wie.
Auror rozszerzył oczy
ze zdumienia, gdy zrozumiał ukryty przekazał Rona. Podniósł prawe ramię, aby
zaatakować Kasparow, ale ten był szybszy. Chwycił go za szyję, a jego dłoń
zaświeciła się na złoto. Zacisnął palce na szyi przeciwnika, a ta eksplodowała.
Ron złapał głowę, przyglądając się jej z zainteresowaniem. W tym czasie
bezgłowe ciało aurora spadło przed jakaś kobietą, która wrzasnęła z
przerażenia.
- Kiedyś, gdyby ktoś mi powiedział, że
na oczach dzieci utnę głowę aurorowi, zaprzeczyłbym i uznałbym to za kiepskiej
jakości żart – rzekł Ron, patrząc na uciętą głowę przeciwnika – Teraz
zapytałbym którego?
Harry wszedł na wzgórze
i rzucił pod nogi niedopałek papierosa, który zagasił. Tuż obok niego pojawiła
się Ginny, a za nimi ustawili się elfy i centaury. W dłoni Harry trzymał miecz
hrabiego Draculi, który odbijał promienie słoneczne. Przed nim, tuż pod
wzgórzem, znajdowało się Hogsmeade, które wrzało. Chociaż Krąg Nieśmiertelnych
skutecznie wprowadził swoje prawa i nie raz cały świat słyszał o egzekucjach
jakich dokonał Dumbledore wraz ze swoimi poplecznikami, mieszkańcy Hogsmeade
starali się żyć normalnie. Jednak trudno było przejść obojętnie, gdy obok jakiś
„auror” gwałcił nastolatkę, a każdy kto temu się sprzeciwiał był oskarżany o
zdradę stanu i mordowany.
- Dobra – rzekł Harry,
odwracając się do elfów i centaurów – Wiem, że wielu z was uważa, że zbyt długo
żyliśmy w ukryciu. Jednak to życie się skończyło. Po czasach planowania i
obserwacji, nadszedł czas na działanie. Pamiętajcie, przede wszystkim
skupienie. Wiemy, że wśród mieszkańców Hogsmeade są ukryci śmierciożercy,
którzy ich szpiegują. Wiem, że każdy z was potrafi rozpoznać śmierciożercę.
Harry zerknął przez
ramię, a w jego oczach widać było tęsknotę za czasami gdy nie musiał podejmować
wielu ważnych decyzji.
- Wszyscy wiemy, że w
Hogsmeade będą nie tylko kobiety, mężczyźni i śmierciożercy, ale także dzieci –
powiedział Kapitan, patrząc na swoich podwładnych – Jeszcze parę lat temu był
poczekał, aż dzieci pójdą spać i wówczas bym zaatakował, oszczędzając im tych
okrutnych widoków. Jednak czas nie był dla mnie i moich przyjaciół łaskawy.
Zmieniliśmy się. Wiem, że wielu będzie mi miało to za złe, ale nie przejmuję
się tym. Zapamiętajcie, że przyszliśmy tutaj, aby zabić śmierciożerców oraz
zdobyć Hogsmeade i Hogwart. Każdy kto spróbuje nas powstrzymać ma zginąć.
Idziemy.
Harry się odwrócił i
zaczął powoli schodząc w dół, a granice jedynej magicznej wioski w całej
Wielkiej Brytanii zbliżały się nieubłagalnie. Obok niego szła Ginny, która
delikatnym uściskiem dłoni, dała mu do zrozumienia, że będzie obok niego. Za
jego plecami toczyli się centaury wraz z elfami. Wszyscy ze skupieniem na
twarzach. Po kilku chwilach weszli do wioski. Na początku ich nie zauważono.
Jednak po przejściu paru stóp, ludzie zaczęli na nich spoglądać. Na ich
twarzach zdumienie mieszało się z zainteresowaniem, podziwem i strachem. Im
głębiej w wioskę wchodzili tym było coraz ciszej. Harry doskonale wiedział, że
lada moment pojawią się śmierciożercy. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie może
się doczekać kiedy ich spotka. Czyżby brak walki przez siedem lat stworzył
pewnego rodzaju niedosyt?
- Potter, muszę
przyznać, że ten ruch był przewidywalny – rzekł jakiś śmierciożerca, który
wyszedł zza jakiegoś budynku. Harry wraz z całym pochodem się zatrzymali. Tuż
za śmierciożercą pojawiło się jeszcze dwóch. Tylko trzech. Słabo jak na
początek. Na dachu Harry zauważył Legolasa, który załadował już łuk, gotując
się do ataku – Myślisz, że Dumbledore nie przewidział tego ataku?
- Byłbym bardzo
zaskoczony, gdyby było inaczej – rzekł Harry z szyderczym uśmiechem – Tylko, że
zwiększenie liczby śmierciożerców i dementorów nie jest wzmocnieniem ochrony
zamku. Owszem, wasza liczebność się zwiększyła, co daje wam pewną przewagę, ale
wasze umiejętności są na tak samo niskim poziomie, co kiedyś.
- Tak sądzisz, głupcze
– warknął śmierciożerca.
Podniósł dłoń, aby
zaatakować, gdy strzała Legolasa przebiła mu czubek głowy. Dwójka pozostałych
śmierciożerców odwróciła się w stronę elfa, co było błędem. Strzały elfów i
centaurów poprzebijały ich plecy, a oni padli martwi na ziemię. Harry machnął
krótko dłonią, a centaury i elfy się rozproszyli po Hogsmeade w poszukiwaniu
wrogów.
W miejscowych pubach,
barach i gospodach zaczęły otwierać się drzwi, a na zewnątrz powybiegali
śmierciożercy. Z Trzech Mioteł wybiegł jakiś poplecznik Voldemorta i od razu
jego pierś została przebita przez trzy strzały wystrzelone przez elfów. Jęknął
z bólu i padł martwy na ziemię. Śmierciożerca, który wybiegł tuż za nim, został
przez niego przygnieciony. Pozostali czarodzieje wybiegający z pubu potknęli
się o nich i z łomot uderzali o ziemię, wydając z siebie jęki bólu. Elfy
wystrzeli strzały. Było ich tak wiele, że przysłoniły słońce. Opadły na
leżących śmierciożerców, pozbawiając ich życia.
Ginny oberwała w plecy
jakimś zaklęciem, które rzuciło ją w budynek. Harry odwrócił się i oberwał
czarną kulą, która eksplodowała. Z impetem uderzył w ziemię, po której się
potoczył i zatrzymał się obok leżącej Ginny. Oboje spojrzeli na siebie i lekko
się uśmiechnęli. Powoli wstali z ziemi, otrzepując swoje szaty. Kilku
śmierciożerców zbliżało się do nich z wyprostowanymi ramionami. Dla kogoś, kto
nie orientował się w magii, mogło się wydać, że śmierciożercy wykonują gest
powitania. Jednak tak naprawdę, ów znak, był przygotowaniem do walki. Harry i
Ginny nagle zniknęli i pojawili się za plecami śmierciożerców. Wycelowali w
nich swoimi wskazującymi palcami i wystrzelili z nich czarnymi promieniami,
jakby strzelali z karabinów maszynowych. Śmierciożercy poupadali na ziemię z
łoskotem z pustymi oczami. Dwóch śmierciożerców rzuciło się do ucieczki. Biegło
w stronę najbliższego budynku. Ginny trafiła jednego w kolano, a ten z głośnym
wrzaskiem padł na ziemię. Od razu czarny promień wystrzelony przez Malutką
przebił jego gardło. Harry drugiego trafił w bark. Ten jęknął i uderzył w
ścianę budynku, a następnie schował się w nim, zostawiając krwawą plamę. Harry
ostrzelał czarnymi promieniami ścianę, za którą się schował, a po chwili
usłyszał łoskot padającego ciała, a na progu wylądowała głowa śmierciożercy z
pustymi oczami.
Trzask teleportacji za
plecami zaalarmował Harry’ego o kolejnym wrogu. Zgiął się w pół, a jakieś
zaklęcie przeleciało nad nim. Obrócił się wokół własnej osi i chwycił
śmierciożercę za ramię, przyciągając go do siebie i silnym kopniakiem w brzuch
sprawiając, że zgiął się w pół. Chwycił go za włosy i podciągnął do góry.
Stanął do niego plecami i przyłożył miecz do jego gardła. Chwycił wolną dłonią
za klingę i przyciągnął miecz do siebie, ucinając głowę śmierciożercy, która
potoczyła się po ulicy, zostawiając za sobą krwawy szlak.
- Doskonale walczysz
mieczem – rzekł jakiś śmierciożerca, podchodząc do Harry’ego i wyczarowując
sobie szablę z herbem Slytherina na rękojeści – Czy to może tylko sztuczka,
która działa na niedoświadczonych w walce na miecze? – zapytał.
- Możesz o tym sam się
przekonać – rzucił Harry, obracając miecz w dłoni.
- Bardzo chętnie –
rzekł śmierciożerca i podniósł szablę na wysokość swoich oczu. Zmrużył je i
przyglądał się ostrzu swojej broni, jakby oceniał rzemiosło twórcy szabli.
Wykonał kilka krótkich pchnięć, jakby sprawdzał swoje umiejętności. Następnie
obrócił się w stronę Harry’ego i podniósł szablę – Zaczynamy?
Harry podniósł miecz i
obrócił go nad głową, a następnie zrobił krok ku śmierciożercy, atakując go z
góry. Poplecznik Voldemorta podniósł szablę blokując cios. Jednak wytrzeszczył
oczy ze zdumienia i jęknął z bólu, gdy jednocześnie Harry kopnął go kolanem w
brzuch. Kapitan uderzył go pięścią w twarz, a następnie poprawił ciosem z
łokcia w nos. Śmierciożercy cofnął się o parę kroków, łapiąc za twarz.
Potrząsnął głowę, jakby otrząsał się z zaskoczenia i przystąpił do ataku.
Podniósł szablę nad głowę i zaatakował Harry’ego z góry. Kapitan opadł na lewo
kolano i podniósł miecz nad głowę, blokując atak. Jednak nie zablokował
kolejnych ciosów. Śmierciożerca uderzył Harry’ego kilkukrotnie w twarz,
wprawiając go w oszołomienie. Cofnął szablę i kopnął go w brodę, posyłając na
ziemię. Harry jęknął z bólu. Otworzył miecz i zobaczył jak szabla opada na jego
głowę. Przechylił się na bok, robiąc unik, a ostrze przebiło jego szatę tuż
przy barku. Harry zamachnął się i uderzył w szablę swoim mieczem, wybijając ją
z szaty. Przekręcił się na krzyżu i kopnął śmierciożercę w kolana. Jego
przeciwnik z impetem upadł na ziemi. Harry podniósł wysoko nogę i kopnął
śmierciożercę w brzuch. Szybko się przeturlał i wstał. To samo zrobił
śmierciożerca. Ruszyli ku sobie. Poplecznik Voldemorta pchnął szablę w stronę
Harry’ego. Ten podniósł swój miecz. Klingi się zderzyły. Jednak szabla
śmierciożercy przesunęła się po klindze miecza aż do samej rękojeści, gdzie się
zatrzymała. Śmierciożerca cofnął swoją broń, której ostrze zadrapało policzek
Harry’ego, zostawiając na nim krwawą smugę. Poplecznik Voldemorta obrócił
szable nad głową i płaskim cięciem zaatakował Kapitana. Młody wojownik
przechylił się do tyłu, unikając ścięcia głowy. Jednak ostrze szabli ucięło mu
niewielki kosmyk włosów. Harry się wyprostował i wbił miecz w bark
śmierciożercy, który wrzasnął z bólu. Kapitan puścił swoją broń, podskoczył,
obrócił się wokół własnej osi i kopnął pięta w rękojeść swojego miecza, który w
wyniku przechylenia, wyrwał bark poplecznikowi Voldemorta. Harry wyciągnął
przed siebie ramię, patrząc jak z urwanego barku przeciwnika tryska krew, a
jego miecz posłusznie wylądował w jego dłoni. Śmierciożerca zaczął chaotycznie
atakować Kapitana, który robił sprawne uniki. Harry zamachnął się mieczem i
uciął jemu dłoń, w której trzymał szablę. Kolejny zamach i poderżnął gardło
przeciwnikowi, który opadł na ziemię krztusząc się krwią i blednąc jeszcze
szybciej niż przed paroma sekundami. Ostrze miecza Draculi uderzyło o ziemię, a
Harry powoli ruszył w tłum walczących, aby odnaleźć kolejnego przeciwnika.
Ginny, lądując na
ziemi, przecięła na pół jakiegoś śmierciożercę. Gdy tylko jej stopy dotknęły
brukowanej ulicy, zaczęła brązowymi oczami poszukiwać Harry’ego. Zauważyła go
jak odcina dłoń z szablą jakiemuś śmierciożercy i pozbawia go życia. Delikatnie
się uśmiechnęła. Jak zwykle podczas walki, denerwowała się, że Harry nie wróci
żywy z bitwy, chociaż miał niezwykły talent do unikania śmierci.
Rudowłosa, obserwując
jak Kapitan ucina głowę kolejnemu przeciwnikowi, jęknęła, gdy czarny promień
przebił się przez jej lewe ramię. Ból był tak silny, że ledwo utrzymała szablę
Salazara Slytherina w dłoni. Przeklęła samą siebie w myślach, obrzucając się
najgorszymi obelgami, które znała i które akurat w tym momencie przyszła jej do
głowy. Przez długie siedem lat Sense wbijał jej i jej przyjaciołom do głów
jedną zasadę, którą powinni kierować się podczas walki. Nie myśleć o niczym: o
przyjaciołach, o bliskich, o rodzinie, o magii, o mieczu ani o obserwatorach. Podczas
walki nie mają o niczym myśleć, a walczyć, pozwalając instynktom zapanować nad
ich ciałami. Już kilkukrotnie przekonała się o prawdziwości tej zasady. Gdy
tylko zaczynała o czymkolwiek myśleć, nie potrafiła zdobyć przewagi w walce.
- No, no, no – mruknął
śmierciożerca, który zranił ją – Trafiłem wielką Malutką. Chociaż… Chyba nie
jesteś aż tak wielka, prawda?
- Wielka? – powtórzyła
Ginny – Z pewnością nie. Jednak jestem wystarczająco niezła, aby pozabijać
takich skurwieli jak wy.
Śmierciożerca wykrzywił
twarz w grymasie wściekłości i zacisnął prawą dłoń. Gdy wyprostował palce, w
jego dłoni pojawiła się czarna kula. Zamachnął się i rzucił ją w stronę Ginny.
Ta stanęła w białych płomieniach. Podskoczyła i kopnęła kulę, odsyłając ją do
jej właściciela. Poplecznik Voldemorta rozszerzył oczy i otworzył szeroko usta
w niemałym zdumieniu. Kula trafiła go prosto w pierś i nastąpił wybuch, który
go rozerwał. Kilku pobliskich śmierciożerców także zostało poszkodowanych w
wyniku eksplozji. Wyrzucono ich w górę, a następnie z impetem wylądowali na
ulicy. Część z nich od razu umarła. Innym udało się przeżyć, ale rany sprawiły,
że nie mogli się poruszać. Jeden z nich wylądował pod stopami Ginny. Malutka
podniosła prawą stopę i zaczęła kopać ledwo żywego śmierciożercę. Po pierwszym
ciosie złamała mu nos, po drugi szczękę, a kolejne trzy kopniaki pozbawiły go
życia. Ginny ruszyła w dalszym poszukiwaniu przeciwników. Biegła przez
brukowaną ulicę, wymachując szablą na lewo i prawo, ucinając kolejne głowy.
Zatrzymał się przed jednym z popleczników Voldemorta i poderżnęła mu gardło.
Padła na kolana i obróciła się wokół własnej osi, ucinając nogi kolejnemu
śmierciożercy, a następnie przebijając jego serce.
- Czas na Hogwart! –
zawołał Harry.
Ginny wstała z kolan,
wycierając zakrwawione ostrze szabli o szatę jakiegoś martwego śmierciożercy,
jednocześnie rozglądając się wokół. Gdzie nie spojrzała to leżał martwy
poplecznik Voldemorta. Firenzo zamachnął się swoją włóćznią, zrzucając z niej
ciało młodego śmierciożercy. Wszyscy ruszyli w stronę bramy Hogwartu. Ginny
jeszcze raz się rozejrzała po Hogsmeade. Zostawiali po sobie tylko strach,
cierpienie i śmierć. Czyżby stali się przekleństwem Kręgu Nieśmiertelnych? Czas
pokaże.
Po niecałych dziesięciu
minutach drogi zatrzymali się przed bramą Hogwartu. Harry zerknął przez ramię
na dym, unoszący się nad Hogsmeade. Dali Dumbledore’owi wyraźny znak, że się
zbliżają. Żadnego ze śmierciożerców czy dementorów nie widać było na błoniach.
Jednak Harry doskonale zdawał sobie sprawę, że gdy tylko Dumbledore ujrzał dym
nad Hogsmeade, zaczął przygotowywać się do walki.
- Posłuchajcie! –
zawołał Harry, odwracając się do elfów i centaurów za swoimi plecami –
Dumbledore nas oczekuje! Na pewno przygotował dla nas jakąś niespodziankę!
Bądźcie czujni! Jak na razie wszyscy jesteśmy żywi! I życzę sobie i wam, abyśmy
w takim samym składzie skończyli tę bitwę! – Harry zerknął na Kana, który stał
po jego lewej stronie – Kan, zapukasz? – zapytał.
Czarny elf delikatnie
się uśmiechnął, jakby z zadowolenia i przemienił się w nadelfa. Odwrócił się do
bramy Hogwartu. Jego lewa dłoń, zaciśnięta w pięść, zaświeciła się na złoto.
Zamachnął się i uderzył w niewidoczną barierę tuż przed bramą. Po barierze
przeszył błyskawice, a następnie zaświeciło się na niebiesko i zaczęła się
podnosić, aby po kilku krótkich chwilach zniknąć. Kan podszedł do bramy i
zerwał z niej kłódkę, a następnie wszedł do środka. Tuż za nim podążyła reszta.
Powoli szli przez błonia, obserwując je dokładnie i oczekując na atak. Na
skraju Zakazanego Lasu pojawiły się centaury. Od kiedy dowiedzieli się, że
wyklęte centaury należą do Klanu Lordów, uznali Harry’ego i jego przyjaciół za
śmiertelnych wrogów. Cóż… Stwierdzili, że są w stanie wojny. Harry wiedział, że
ich zaatakują. Ciekawiło go jedynie, kiedy to nastąpi?
Zza Hogwartu wyłoniło
się kilka setek dementorów, unosząc się jakieś dwa cale nad ziemią. Od razu
ruszyli ku Klanowi Lordów. Harry i Ginny wyprostowali lewe dłonie, a z ich
wnętrza wyskoczyło parę setek patronu sów w postaci jeleni i łań. Z impetem
ruszyli ku demenotorom, z którymi zderzyli się jakieś trzydzieści stóp przed
główną bramą Hogwartu. Patronusy przebijali dementorom serca i szyję. Z postaci
demonów unosił się czarny dym, a następnie puste i postrzępione szaty opadały
na ziemię.
Ginny wyczarowała dużą
białą kulę i nią rzuciła w Hogwart. Z wrót pozostały tylko strzępy. Harry
podniósł dłoń i krótkim machnięciem nakazał atak. W mgnieniu oka znaleźli się w
środku. Śmierciożercy już na nich czekali. Rozpoczęła się walka. Strzały
wszędzie latały, włócznie przebijały serca, a miecze ucinały głowy. Wszędzie
też latały zaklęcia, pozbawiając życia bądź niszcząc ściany zamku. Harry
dojrzał Dumbledore’a, który zamykał drzwi do Wielkiej Sali. Ruszył ku niemu.
Pokonanie Dumbledore’a, przybliży ich do zwycięstwa
w tej wojnie.
Harry szybkim krokiem
ruszył ku Wielkiej Sali. Popchnął drzwi, ale te nawet nie drgnęły. Próbował je
wywarzyć kopniakiem, ale tylko poczuł delikatne ukucie w stopie. Przyłoży dwa
palce lewej dłoni do klamki, które zaświeciły się na złoto. Przymknął oczy i
wziął głęboki oddech. Nastąpiła eksplozja, która rozwaliła drzwi i wyrwała
framugę wraz z niewielką ilością ściany. Odłamki drzwi i ściany rozleciały się
na wszystkie strony. Wojownicy Klanu osłonili się przed nimi kopułami. Śmierciożercy
jednak tego nie zrobili i odnieśli rany, a niektórzy nawet poumierali. Harry
zerknął przez ramię na Salę Wejściową. Zauważył jak Ginny ucina głowę jakiemuś
śmierciożercy, a kolejnemu przebija pierś na wylot. Stanęła do niego plecami i
obróciła szablę w dłoni. Harry zrozumiał. Będzie pilnowała, aby żaden ze
śmierciożerców nie wtrącił się w pojedynek jego i Dumbledore’a.
Harry powoli
przekroczył próg Wielkiej Sali, ciągnąc po posadzce ostrze swojego miecza,
które zostawiało za sobą krwawy ślad, a jego brzdęk odbijał się echem po sali.
Dumbledore stał do niego plecami i wyglądał jakby zastanawiał się nad czymś.
- Czyżby chciał pan
uciekać, profesorze Dumbledore? – zapytał Harry z udawanym uśmiechem
uprzejmości na ustach.
Dumbledore przez kilka
chwil krążył wzrokiem po ścianach Wielkiej Sali, aż w końcu spojrzał na
Harry’ego. W jego dłoni pojawił się miecz. Nie był może własnością jakieś
znanej osobistości z legend i mitów, ale był równie dobrze wykonany co
Harry’ego.
- Przyznam szczerze, że
przeszła mi ta myśl przez umysł – rzekł z delikatnym uśmiechem dyrektor
Hogwartu – Jednak po chwili uświadomiłem sobie, że głupotą z mojej strony
byłoby w tak łatwy sposób oddać wam szkołę? A może tobie, Harry?
Harry uśmiechnął się
zimno i przechylił głowę na bok jak zaciekawiony noworodek z pogardliwym
spojrzeniem w swoich zielonych oczach.
- Jest pan niezwykle
przekonujący, gdy udaje pan szczerego – rzucił wyzywająco Harry, z satysfakcją
obserwując jak przez twarz Dumbledore’a przechodzi paleta uczuć: od zdumienia,
poprzez strach kończąc na wściekłości.
- Wydajesz się
wiedzieć, czego zapragnąłem? – zauważył ostrożnie Dumbledore, uważnie
obserwując Harry’ego, z ust którego nie znikał zimny uśmiech – Nie rozumiem
dlaczego mnie zatem o to pytałeś?
- Żeby było śmieszniej
– wyjaśnił Harry – Zabawnie było obserwować jak pan się pocić, intensywnie
myśląc nad moimi słowami. W tym smutnym jak kurwa świecie, przydałaby się
odrobina radości, prawda?
- Cóż… Niezależnie od
tego, co myślisz, muszę ci pogratulować – rzekł profesor.
- Och, tak? –
zaciekawił się Harry.
- Owszem – potwierdził
Dumbledore, lekko kłaniając się Harry’emu – Wykiwałeś mnie, a to niewielu się
zdarza. Sprytnie wykorzystałeś fakt, że Ginny została ciężko ranna. Sprytnie
wykorzystałeś również wiedzę na temat moich planów wobec was. Naprawdę, wielkie
brawa.
Mina Harry’ego się
zmieniła. Już nie była przepełniona pogardą, a nienawiścią i żądzą zemsty.
- Nie mam do pana żalu,
że chciał pan mnie i moich przyjaciół pozabijać – rzekł przepełniony
wściekłością Kapitan – To jest normalne na wojnie. Ja także pragnę pana śmierci
i nie zamierzam temu zaprzeczać. Jednak popełnił pan jeden, ale to bardzo
poważny, błąd.
- Jaki? – zaciekawił
się Dumbledore.
- Ginny była w ciąży –
rzucił Harry – Przez pańskie rozkazy zabito nasze dziecko. Nie uniknie pan
kary.
- Cóż… W historii
czarodziejów było zbyt wielu Potterów – rzucił beztrosko Dumbledore – Jeden
więcej czy mniej? Kto to zauważy?
- Ja, Ginny i nasze
rodziny – odpowiedział Harry – Dumbledore, nawet nie wiesz co w nas obudziłeś.
- Chętnie to sprawdzę –
rzekł pewny siebie Dumbledore.
Przez jego ciało
przeszły błyskawice, a wokół niego pojawiła się czerwono, płomienista aura.
Jego siwe włosy się podniosły. Rozbłysło jasne światło, a jego włosy, broda i
oczy zmieniły kolor na czerwony. Harry lekko się uśmiechnął i również przeszedł
przemianę w boskiego czarodzieja. Jednak w jego przypadku była bardziej
efektowniejsza. Zamek zatrząsł się w posadach, a kafelki w Wielkiej Sali
podniosły się. Natomiast stoły i krzesła zostały poodrzucane pod ściany. Szyby
zostały roztrzaskane na bardzo drobne kawałki. Sam Dumbledore ledwo utrzymał
się na nogach. W przeciwieństwie do śmierciożerców. Moc, która wydobyła się z
Harry’ego, była tak silna, że poodrzucała ich do tyłu. Wojownicy Klanu byli
jednak na tyle rozsądni, że powbijali włócznie i miecze w podłoże, aby utrzymać
się na nogach. Jedynie Ginny nie potrzebował żadnej pomocy w utrzymaniu swojej
pozycji. Jakby ów wybuch moc nie był dla niej wyzwaniem.
- Nędzne przechwałki –
rzucił Dumbledore.
- To się okaże – rzekł
Harry, obracając miecz w dłoni.
Dumbledore zacisnął
pieść i szybko wyrzucił ramię w stronę Harry’ego, otwierając dłoń. Z jej
wnętrza wystrzelił ognisty promień. Kapitan obrócił miecz w dłoni i podniósł go
przed siebie. Następnie zrobił krok w przód i przeciął promień na pół, a dwie
części zaklęcia Dumbledore’a uderzyły w ścianę tuż przy dziurze, gdzie były
drzwi. Harry złączył palce lewej dłoni i podniósł ją do góry. Z podłogi
wyskoczyły trzy ogniste węże. Zasyczały i zaatakowały dyrektora Hogwartu.
Dumbledore machnął na opak mieczem i posłał zaklęcie gaszące. Jednak trafił
tylko jednego z węży, likwidując go. Pozostałe dwa z niezwykłą prędkością się
do niego zbliżały. Dyrektor Hogwartu zaczął się cofać wymachują mieczem na lewo
i prawo, posyłając zaklęcie gaszące za zaklęcie gaszącym. Po kilku minutach,
gdy w oczach Dumbledore’a pojawiło się przerażenie, udało mu się zniszczyć oba
węże wyczarowane przez Harry’ego. Z dymu wydobył się Kapitan. Podniósł miecz
nad głowę i zaatakował Dumbledore’a z góry. Wiekowy czarodziej odskoczył do
tyłu, ale niedostatecznie szybko. Klinga orężu Harry’ego trafiła go w prawy
bark i przecięła kawałek klatki piersiowej. Dumbledore zamachnął się i zostawił
krwawą szramę na brzuchu Harry’ego. Kapitan kopnął go w pierś, a następnie padł
na kolana i przebił mieczem jego udo. Dumbledore chwycił go za przeguby i wyjął
miecz z uda, a następnie kopnął w twarz. Doskoczył do Harry’ego i zadał płaskie
cięcie w jego szyję. Harry zasłonił się dłonią. Cicho syknął, gdy ostrze
zostawiło na jego dłoni krwawą szramę.
Obaj od siebie
odskoczyli. Harry musiał przyznać, że Dumbledore, mimo swojego wieku, porusza
się niezwykle sprawnie. Otarł pot z czoła. Podobnie jak jego przeciwnik.
Wiedział już, że ten pojedynek za szybko się nie skończy.
Dumbledore odchylił
miecz na bok. Klinga zaświeciła się na biało, a następnie wysunęła się z niej
jakaś jasna lina. Po chwili klinga i lina stanęły w płomieniach. Dumbledore
zakręcił nią nad głową niczym batem i zaatakował Harry’ego. Lina opadła z góry,
a Kapitan odskoczył na bok. Gdy tylko ognista lina dotknęła posadzki, nastąpiła
eksplozja. Dumbledore przyciągnął linę do siebie i ponownie zaatakował
Harry’ego z góry. Kapitan po raz kolejny zrobił unik. Następnie zgiął się w
pół, gdy ognista lina przeleciała tuż nad jego głową. Podskoczył, gdy
Dumbledore próbował trafić go w nogi. Dyrektor Hogwartu ponowił atak na jego
nogi. Harry wbił miecz w podłogę, a lina owinęła się wokół jego klingi.
Zacisnął pieść i wyprowadził atak. Niewidzialna siła uderzyła Dumbledore’a i
posłała go na ścianę, w którą uderzył z impetem, jednocześnie wypuszczając
miecz z rąk. Ognista lina natychmiast zniknęła. Harry zacisnął pięść i szybko
wyprostował palce, a w jego dłoni pojawiła się czarna kula z lekkimi wyładowaniami
elektrycznymi. Rzucił nią w stronę Dumbledore’a. Dyrektor Hogwartu szybko wstał
i podskoczył, a następnie zniknął, podczas gdy eksplozja kula zniszczyła część
ściany. Trzask teleportacji poinformował Harry’ego o tym, że Dumbledore pojawił
się za nim. Poczuł silny cios w krzyżu i opadł na kolana. Dyrektor Hogwartu
kopniakiem pozbawił miecza. Chwycił go za szyję i zaczął dusić. Po chwili
głośno jęknął, gdy Kapitan uderzył go łokciem w brzuch. Jednak nie poluźnił
uścisku. Wręcz przeciwnie. Mocniej zacisnął ręce na jego szyi. Harry’emu
zaczynało coraz bardziej brakować powietrza. Ponowił atak z łokcia, ale znów
nie przyniósł efektu. Szeroko otworzył lewą dłoń i przeniósł ją nad swój prawy
bark. Wewnętrzną stroną celował w prawy bok Dumbledore’a. Wystrzelił z niej
gruby biały promień, który przebił na wylot dyrektora Hogwartu. Dumbledore
wrzasnął z bólu i natychmiast puścił Harry’ego, opadając na plecy. Kapitan od
razu wykorzystał moment przewagi. Doskoczył do Dumbledore’a i kopnął go w
szyję. Dyrektorowi zabrakło na moment powietrza. Harry podniósł dłoń nad
dyrektorem i przywołał go do siebie. Magia podniosła Dumbledore’a i Kapitan
zacisnął palce na jego czaszce. Dyrektor powrócił do swojej normalnej postaci,
obficie krwawiąc i ledwo oddychając.
- Gdybym ja miał taką
ranę, też był ledwo żył – przyznał Harry – Ale, jak to mówi Ginny, jestem
mistrzem w unikaniu śmierci, więc pewnie bym przeżył. Ciekawi mnie czy ty też
masz tą niezwykłą zdolność?
Wycelował wskazującym
palcem między oczy półprzytomnego Dumbledore’a. Już miał pozbawić go życia, gdy
nagle dwa stoły uderzyły go w boki. Jęknął i puścił dyrektora Hogwartu. Stoły
ponowiły atak i znów go przycisnęły. I tak kilkukrotnie, aż Harry opadł z sił,
przybierając swój normalny wygląd i padając na podłogę.
- Myślałeś, Potter, że
będę patrzył jak mordujesz mojego brata? – zapytał Aberforth Dumbledore, który
pojawił się znikąd – Twoja nieuwaga doprowadzi cię do śmierci. I z
przyjemnością cię zabiję.
- Tylko się upewnij, że
nie żyję – rzucił Harry, ostrzegawczym tonem – Za każdym razem gdy unikam
śmierci staje się bardziej wytrzymały. Lepiej, żebym nie żył, bo następnym
razem możesz okazać się za słaby.
- Nie bój się, Potter.
Nie popełnię błędu Voldemorta – rzucił Dumbledore.
- Wątpię.
Dumbledore podniósł
wzrok i spojrzał na Ginny, która osiągnęła formę boskiego czarodzieja. Za jej
plecami uczniowie Hogwartu i wojownicy Klanu Lordów dobijali ostatnich
śmierciożerców. Jeden z popleczników Voldemorta wydostał się spośród nich i
biegł w stronę Dumbledore’ów. Przebiegł obok Ginny, a w jego oczach widać było
pragnienie ucieczki. Malutka podniosła dwa złączone palce. Wykonała szybko
kilka krótkich ruchów, a biegnący śmierciożerca rozpadł się jak domek z kart
podczas silnego podmuchu. Aberforth zbladł, widząc krwawiące kawałki śmierciożercy
pod swoimi stopami.
- To nie było honorowe
– rzekł – Ten człowiek był do ciebie odwrócony plecami.
- Jakbyś zapomniał, Ab,
mnie dziesięciokrotnie pchnięto w plecy – powiedziała Ginny – Jakoś wtedy nie
powiedziałeś, że to jest niehonorowe. Ciekawe dlaczego?
Aberforth spojrzał na swojego brata,
następnie na Ginny, która stworzyła w dłoni ognistą kulę, a na końcu na
Harry’ego, który celował w niego wskazującym palcem. Doskonale wiedział, że
Kapitan jest rany. Jednak miał sporo wątpliwości co do tego czy jest
wystarczająco słaby, aby nie zaatakować? A dodatkowo za plecami Ginny zbierał
się Klan Lordów. Dumbledore nie był głupcem. Było ich zbyt wielu. Chwycił
swojego brata za szatę i teleportował się, zostawiając za sobą Hogwart pod
władzą Klanu Lordów. Przegrali bitwę, ale wojna nadal trwała.
W ministerstwie, jak co
dzień, wrzało. Jednak teraz w powietrzu można było wyczuć pewnego razu
niepokój. Kilku urzędników ministerstwa wypraszało petentów, zapraszając ich
następnego dnia. Na środku stał obecny Minister Maggi – Adolf Jesse. Obok niego
stał jego asystent. Obaj przyglądali się zbierającym się wszystkim pracowników
ministerstwa w atrium. Kilka minut temu trzy patronusy przybyły do Biura
Ministra Magii, informując o potrójnym ataku. Kominki zamknięto. Tak samo jak
windę dla petentów. Teraz żaden urzędnik nie miał czasu na rozwiązywanie
problemów interesantów. Złote windy co chwilę przyjeżdżały i odjeżdżały,
przywożąc kolejnych pracowników ministerstwa, w tym aurorów.
- Panie ministrze –
odezwał się asystent, wręczając mu plik zwiniętych pergaminów – Oto plany, o
które pan prosił.
Jesse wziął pergaminy
od swojego asystenta i je rozwinął, aby upewnić się czy jest w nich wszystko
czego w tej chwili potrzebuje.
- Doskonale – mruknął minister
z delikatnym uśmiechem – Bardzo dobrze. Auguście – rzekł, patrząc na asystenta –
Gdy już wydam odpowiednie rozkazy, razem zejdziemy do archiwum ministerstwa i
zabezpieczymy wszystkie dokumenty. Nie możemy ryzykować, że wpadną w łapy
Pottera, rozumiesz?
- Tak, panie ministrze –
powiedział i zerknął na tłum pracowników, którzy między sobą cicho rozmawiali –
Już wszyscy są, proszę pana.
Jesse spojrzał na
swoich podwładnych. W cichych rozmowach, które prowadzili wyczuwał
zaciekawienie. Odkąd był Ministrem Magii nigdy nie zwołał ich wszystkich. Poza
jednym razem. Gdy go mianowano, ale wówczas to była decyzja przywódców Kręgu, a
nie jego.
- Proszę o ciszę! –
zawołał minister, podnosząc dłoń i czekając aż rozmowy zamilkną – Wezwałem was
wszystkich, ponieważ nastąpiła wyjątkowa sytuacja. Otóż… Kilkanaście minut temu
do mojego biura dotarły trzy patronusy: a Azkabanu, Hogwartu oraz Pokątnej. Ze
smutkiem muszę was poinformować, że Klan Lordów właśnie przeprowadza potrójny
atak.
Wybuchła wrzawa.
Słuchać było głosy oburzenia wymieszane z podziwem i strachem. Nie ulega
wątpliwości, że wielu z pracowników ministerstwa uważa Krąg Nieśmiertelnych za
niepokonany. Właśnie dlatego byli zdumieni, że Klan podjął się takiej akcji.
- Cisza! – wrzasnął Jesse
– Znaleźliśmy się w bardzo niekorzystnej sytuacji. Nikt z nas nie przewidział,
że zostaniemy zaatakowani w trzech miejscach na raz. Owszem, profesor
Dumbledore przewidywał, że w końcu zostaniemy zaatakowani. Stworzył wiele różnych
planów. Jednak żaden z tych planów nie przewidział podwójnego ataku, o
potrójnym nie wspominając. Zatem musimy improwizować. Nie mamy żadnych
konkretnych planów. Podzielimy się na trzy grupy. Pierwszą będzie dowodził pan
Dawlish i wyruszy do Azkabanu. Drugą będzie dowodził pan Wihte i ruszy na
Pokątną. Trzecią, a zarazem największą, będę ja dowodził i wyruszymy pomóc
Hogwartowi. Mam nadzieję, że nie musze nikomu tłumaczyć dlaczego grupa, która
rusza na Hogwart jest największa, prawda? Za wszelką cenę musimy utrzymać zamek
i jego okolice. W grę nie wchodzi porażka. Jeśli zaś chodzi o Pokątną i
Azkaban… Cóż, porozumiewałem się w tej kwestii z Czarnym Panem, który dał mi do
zrozumienia, że jeśli Pokątna i Azkaban nie będą do uratowania, to mamy skupić
się na Hogwarcie. Zatem… Gdy tylko dotrzecie na odpowiednie miejsca, macie
ocenić ewentualną pomoc. Jeśli wyda wam się bezsensowna, macie natychmiast
ruszyć do Hogwartu, zrozumiano?
Wszyscy pokiwali
głowami na znak zrozumienia. Jesse się uśmiechnął i spojrzał na swój złoty
zegarek, który otrzymał od Dumbledore’a, gdy tylko został ministrem. Nie było
sensu przedłużaj tego spotkania.
- Ruszajmy. Nasze
oddziały potrzebują pomocy – rzekł.
Czarownice i
czarodzieje ruszyli w stronę kominków. Pierwsi pracownicy weszli do nich i
wtedy z planów ministra sobie zakpiono. Kominki eksplodowały, rozrywając tych,
którzy byli w środku i zabijając czarodziejów oraz czarownice, które stały
najbliżej. Za plecami Jesse’ego wybuchła ściana. Zarówno minister jak i jego
asystent odwrócili się. Spośród gęstego dymu wyleciała ognista kula, która
uderzyła w pierś Augusta, który natychmiast stanął w płomieniach. Młody
pracownik ministerstwa zaczął wrzeszczeć z bólu i biegać w kółko jak kura z
odciętą głową. Jesse spojrzał w dym, z którego wyszedł Ron i Hermiona, a tuż za
nimi podążały wampiry. Minister wykrzywił twarz w grymasie wściekłości i
zacisnął pięść, gdy wydał z siebie jęk bólu. Ktoś wbił w jego gardło pazury.
Przez moment dopasowywał swoje palce w jego gardło, a następnie je urwał.
Minister zaczął krztusić się własną krwią i padł na twarz, plując krwią. Ktoś
go kopnął w bok, odwracając na plecy. Nad nim stał Sense z jego urwanym gardłem
w dłoni. Przyjrzał się jemu, a następnie odrzucił na bok, nie przejmując się
latającymi zaklęciami wokół.
- Czytałem w „Proroku”,
że jesteś najbardziej walecznym ministrem w historii – rzekł Sense –
Dziennikarze nazwali cię wojownikiem. Słaby z ciebie wojownik, skoro nie
przewidziałeś mojego ataku. Tak kończy minister, który przykłada dłoń do
krzywdy swojego ludu.
Sense się odwrócił i
rzucił na jakiegoś młodego aurora, wyjmując miecz z pochwy na plecach.
Hermiona spokojnym
krokiem weszła pomiędzy walczących, jakby spacerowała po parku, a nie była w atrium
owiniętym bitewnym pyłem. Niedaleko niej szalał Neville, ucinając głowy swoim
przeciwnikom. Stanęła naprzeciwko jakiegoś aurora. Wycelowała w niego
wskazującym palcem i wystrzeliła czarnym promieniem, który przebił jego szyję.
Zaczęła kręcić się wokół własnej osi, strzelając czarnymi promieniami,
pozbawiając kolejnych pracowników ministerstwa życia. Zrobiła unik, gdy jakaś
ognista kula pomknęła w jej stronę. Zamachnęła się prawą dłonią i odrzuciła
paru aurorów pod ścianę. Wycelowała w nich trzema palcami lewej dłoni.
Wyskoczyły z nich złote obręcze, które skrępowały dłoni i nogi aurorów, oraz
zacisnęły się na ich szyjach. Hermiona zacisnęła pięści, a obręcze ucięły
dłonie, nogi i głowy aurorm. Zerknęła przez ramię na atakującego ją pracownika
ministerstwa. Machnęła na opak prawym ramieniem. Pojawiła się w pół okrągła,
święcąca na biało, łuna. Przecięła aurora na pół. Hermiona zniknęła i pojawiła
się za jakimś aurorem, który celował w plecy jakiegoś wampira. Jej dłoń stanęła
w ogniu i wbiła ją w plecy, a następnie wyrwała jego serce, które odrzuciła na
bok. Znów się teleportowała i pojawiła się nad głowami przeciwników. Wycelowała
w nich lewą dłonią, w której pojawiła się niewielka czarna kula. Wystrzeliła
nią. Gdy tylko kula dotknęła podłogi, nastąpiła eksplozja, która rozerwała
kilku aurorów, a następnych kilku pozbawiła życia.
Aurorzy, widząc
martwego ministra oraz przerażającą przewagę w umiejętnościach Klanu Lordów
powoli zaczęli szukać drogi ucieczki. Jednak wszystkie możliwe drogi ucieczki
zostały zablokowane przez skrzaty domowe. Grupa kilkunastu pracowników
ministerstwa próbowała uciec schodami, jednak natrafili na Zgredka. Skrzat
domowy machnął dłonią, a jego pobratymcy zaatakowali aurorów, ciąć ich na
kawałki.
Neville podniósł głowę
i delikatnie się uśmiechnął. Pracownicy ministerstwa byli przerażeni. Zaczęli
popełniać błędy. Ich zaklęcie nie były celne. Z każdą kolejną chwilą było ich
coraz mniej. Już wygrali.
Extra rozdział!! Warto było czekać ale mam nadzieję, że teraz nie będę czekać tak długo:) Klan pokazał co umie.. :D
OdpowiedzUsuńNo już myślałam, że się nie doczekam :) Rozdział ciekawy, szkoda że Albusa nie dobił ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Mam nadzieje, że teraz rozdział będzie szybciej. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział:)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny !
Czekam na nexta!
OdpowiedzUsuńCzemu już nie dajesz zapowiedzi?
OdpowiedzUsuń