Translate

niedziela, 27 kwietnia 2014

30. Wielkanoc 2

Harry nie mógł zrozumieć jak się tu znalazł? Był tak zdumiony zaproszeniem na Wielkanoc, które otrzymał od Dursley’ów, że niewiele się zastanawiał i zapowiedział swoją wizytę w domu przy Privet Drive cztery. Gdy już jednak szok minął, uznał, że postąpił zbyt lekkomyślnie. Jego wybujała wyobraźnia podsuwała mu dziwne wizje, w których Dursley’owie się nad nim pastwią. Wróciły także niechciane wspomnienia, gdy był traktowany przez swoje kuzynostwo okropnie. Tak, jakby był piątym kołem u wozu. Jednak zawsze w odpowiednim momencie przypominał sobie, że gdyby nie on Dudley, najprawdopodobniej, byłby niewolnikiem śmierciożerców. Oczywiście przy najbardziej optymistycznym scenariuszu. Teraz jednak wiedział, a przede wszystkim czuł, że Dursley’owie nie byliby aż tak głupi, aby go poniżać po tym co widzieli. A wówczas Harry nie pokazał wszystkich swoich możliwości. Zresztą… Nie licząc jego najlepszych przyjaciół, nikt go nie zmusił, aby wykorzystał całą swoją moc i umiejętności.
Uszy Harry’ego zostały wypełnione przez ciche pukanie. Wyrwało go z rozmyślań dotyczących jego, dość zaskakującego, pobytu w domu kuzynostwa podczas świąt Wielkanocnych. Od kiedy dostał pierwszy list z Hogwartu i ukończył jedenaście lat, nie przyjeżdżał na święta do tego domu. Zawsze zostawał w szkole albo korzystał z zaproszeń przyjaciół. Nawet całych wakacji nie spędzał u Dursley’ów. Z zasady był tutaj przez jakieś dwa tygodnie i wyjeżdżał.
Drzwi delikatnie się uchyliły i do środka zajrzał Dudley. Harry dawno już zauważył, że jego kuzyn zmienił stosunek do niego. Nie wyśmiewał go, ani nie próbował poniżać. Znacznie wcześniej niż ciotka i wuj. Być może to było spowodowane atakiem dementorów. W każdym razie… To było najrozsądniejsze wytłumaczenie, jakie przychodziło mu do głowy.
- Harry, możesz zejść? – zapytał Dudley – Mamy gości.
Kuzyn Harry’ego zniknął za drzwiami, a Kapitan wstał ze swojego łóżka. Czyżby Dursley’owie chcieliby się pochwalić przed jakimiś znajomymi, że ich siostrzeniec to słynny na cały świat Harry Potter? Oby nie. Harry nie życzył sobie, aby traktowano go jakby był jakimś eksponatem muzealnym.
Harry zszedł do salonu, skąd dochodziły odgłosy rozmowy. Ze zdumieniem wypisanym na twarzy, stanął w drzwiach. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. W salonie Dursley’ów siedziała… Hermiona. Potrząsnął głową, myśląc, że ma przewidzenia. Jednak obraz uśmiechającej się do niego Hermiony nie zniknął. Uczennica siedziała między dwójką w średnim wieku ludzi. Harry od razu zauważył, że to jej rodzice. Przynajmniej tak przypuszczał.
- Jesteś już, chłopcze – powiedział wuj Vernon. Harry lekko się uśmiechnął. Jedyne co się w tym domu nie zmieniło, to sposób odzywania się do niego wuja – To są państwo Granger wraz z ich córką, Hermioną. Znasz ich, prawda?
- Owszem – przyznał Harry.
Hermiona podeszła do niego i delikatnie pocałowała go w policzek, a Harry objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Z pozoru wyglądało to jak niewinne przywitanie się przyjaciół, jednak dla nich było to jak obrzęd dla pradawnych Słowian.
Wszyscy usiedli przy stole, a ciotka Petunia podała pieczoną kaczkę i rozpoczął się obiad świąteczny. Rozmowy, które towarzyszyły posiłkowi, nie schodziły na temat wojny z Lordem Voldemortem czy Harry’ego. Dla Kapitana bardzo to odpowiadało. Zastanawiał się jednak jak jego wujostwo przyjęło do wiadomości fakt, że ich jedyny syn postanowił wstąpić do Klanu Lordów. Harry’ego to bardzo zdumiało, gdy kuzyn do niego przyszedł i zapowiedział, że chce wstąpi do Klanu. Kapitan jednak się zgodził. Razem z przyjaciółmi uznał, że Klanowi Lordów przydadzą się mugole. To będzie dowód na to, że nie obchodzi ich pochodzenie wojowników.
Wuj Vernon rozlał brandy do kieliszków i miał już wznieść toast, gdy drzwi stanęły otworem, a do środka weszli zamaskowani śmierciożercy. Harry zerknął na Hermionę, a ta do niego mrugnęła porozumiewawczo. Dudley chwycił za nóż, ale Harry powstrzymał go przed atakiem. Niezależnie od tego jak bardzo pragnął zabić popleczników Voldemorta, wiedział, że mogą wiedzieć coś na temat pobytu jego siostry.
- Chyba nie przeszkadzamy, co Potter? – zapytał najbliżej stojący Harry’ego śmierciożerca – Święta Wielkanocne są od tego, aby wybaczyć krzywdy, prawda?
- Wybaczyć? Wam? – zapytał Harry, nie zaszczycając śmierciożercy nawet spojrzeniem – Nie wymagaj ode mnie rzeczy niemożliwych.
- Niemożliwych – warknął śmierciożerca – Taki z ciebie twardziel. Uważasz się za lepszego od nas?
- A co? Nie widać? – zadrwił Harry.
Śmierciożerca wyciągnął różdżkę, ale został powstrzymany przez innego. Obaj spojrzeli na siebie, porozumiewając się wzrokiem. Z powrotem zerknęli na Harry’ego.
- Mamy dla ciebie wiadomość od Czarnego Pana – rzekł śmierciożerca, a Kapitan zaczął bawić się widelcem – Czarny Pan jest gotów uwolnić twoją siostrę, Amandę.
- W zamian?
Harry nie dał się zwieść. Doskonale sobie zdawał sprawę, że jeśli Voldemort jest w stanie coś dać, nie robi tego bezinteresownie. Czuł w głębi, że zaraz usłyszy to, czego się spodziewa, ale pozwolił śmierciożercom dalej mówić.
- Chce jedynie, abyś został jego śmierciożercą – usłyszał w odpowiedzi.
Harry w końcu zaszczycił spojrzeniem rozmówców. Z ich postaci spływała pewność siebie i brak szacunku. Jednak oczy ich zdradzały. Widać było w nich strach. Kapitan był pewien, że gdyby mogli wybierać zadanie, na pewno nie przyszliby do niego.
- A co jeśli odmówię? – zapytał Harry.
- Zginiesz i ty i twoja siostra – odpowiedział śmierciożerca.
Harry zaśmiał się głośno, wprawiając w zdumienie śmierciożerców. Pokręcił głową z niedowierzaniem, a poplecznicy Voldemorta wymienili spojrzenia, w których nie widać było zrozumienia.
- Voldemort boi się choćby skrzywdzić Amandy, a wy grozicie jej śmiercią? – rzekł Harry – Bardzo nierozsądnie.
- Och nie – zaprzeczył śmierciożerca, robiąc krok ku Harry’emu i podnosząc wskazujący palec, jakby próbował Gryfonowi grozić – Nierozsądnie jest nam odmawiać.
- Naprawdę? – zadrwił Dudley, co zdumiało zarówno Harry’ego, śmierciożerców, Duyrsley’ów jak i ich gości – A co zrobicie? Poskarżycie się ministerstwu?
Harry pomyślał, że jego kuzyn nie powinien drwić z śmierciożerców. Jednak po chwili uznał, że poplecznicy Voldemorta na nic więcej nie zasługują.
- Zamilcz, mugolu! – wrzasnął śmierciożerca.
- Jestem u siebie i będę robił na co mam ochotę, śmieciu – warknął Dudley, wstając ze swojego miejsca. Nie był już tym nastolatkiem, którego Harry’emu z taką łatwością przychodziło zastraszyć. Mimo, że wiedział, że śmierciożercy z dziecinną łatwością mogą go zabić, nie pozwolił im rządzić w swoim rodzinnym domu.
- Takiś twardy? – zapytał z drwiną w oczach śmierciożerca, a następnie przeniósł wzrok na Harry’ego – Widzę, Potter, że masz dziwny wpływ nie tylko na swoich przyjaciół, ale także na mugoli. Wszyscy wokół ciebie, z tobą na czele, sądzą, że pokonają Czarnego Pana. To jest złudzenie. Niemożliwe.
- Ta? – zapytał Harry – To niech tu przyjdzie i to udowodni.
- Jak śmiesz?! – wrzasnął inny ze śmierciożerców – Myślisz, że Czarny Pan nie ma nic innego do roboty, tylko zajmować się takim zerem jak ty?!
- Muszę być bardzo wkurwiającym zerem – rzucił z beztroskim uśmiechem Harry – Odkąd przyszedłem na świat Voldemort nic innego nie robi jak próbuje mnie zabić. Kiepsko to wygląda w jego CV, prawda? Nic nie warty nastolatek pięciokrotnie uniknął śmierci z jego ręki.
- Zaraz stracisz dobry humor, Potter – odezwał się śmierciożerca, który dowodził – Czarny Pan dał nam wyraźnie do zrozumienia. Albo przyjdziesz z nami, albo wszyscy w tym domu będą martwi.
- To na co czekacie? – zapytała Hermiona.
- Ty głupia szl…
Śmierciożerca nie zdążył dokończyć. Hermiona zacisnęła lewą dłoń i szybko rozprostowała palce, a przed jej dłonią pojawiła się czarna niewielka tarcza, która krążyła wokół własnej osi. Uczennica zamachnęła się i rzuciła tarczą. Trafiła prosto w szyję śmierciożercy, pozbawiając go głowy. Jego bezgłowe ciało padło u stóp Harry’ego, plamiąc jego spodnie krwią. Jeden ze śmierciożerców podniósł prawą dłoń z różdżką, a Kapitan podskoczył do niego. Złapał go za przegub i odciągnął na bok. Palce wolnej dłoni złączył, a ta zaświeciła się na czarno. Harry wbił ją w bark i urwał śmierciożercy rękę z różdżką. Owinął ramię wokół szyi jego właściciela i podskoczył, kopiąc przeciwnika w brodę. Cios był tak silny, że Harry wgniótł szczękę w głąb czaszki, pozbawiając go życia. Harry opadł na ziemię i rzuci urwane ramię w stronę śmierciożerców, którzy posłali w jego stronę zaklęcia. Klątwy trafiły w ramię, które eksplodowało. Dudley wykorzystał tumany kurzu i rzucił nożem. Trafił w bark śmierciożercy, który dowodził. Harry wycelował wskazującym palcem w śmierciożerców i wystrzelił czarny promień. Niestety, przez przypadek jeden z popleczników Voldemorta zasłonił swoim ciałem śmierciożercę, który dowodził. Harry zaklął szpetnie, a Dudley w ostatniej chwili odepchnął go na ścianę, dzięki czemu uniknął zaklęcia bombardującego. Niestety, Dudley nie zdążył dostatecznie szybko odskoczyć. Klątwa uderzyła pod jego stopami, a eksplozja wyrzuciła go do góry. Kuzyn Harry’ego uderzył z impetem w sufit, a następnie spadł bezwładnie na stół. Stamtąd ściągnął go pan Granger, ratując przed śmiercionośnymi zaklęciami. Harry i Hermiona wyrzucili kilka białych kul, które eksplodowały tuż za drzwiami. Nie wiedzieli czy kogoś trafili. Rzucali na oślep, aby zyskać nieco na czasie.
Harry i Hermiona doskoczyli do pana Grangera, który uciskał ranę na szyi Dudley’a. Kapitan rozszerzył oczy. Tors jego kuzyna był cały w bardzo poważnych ranach, a jego, poszarpana od wybuchu, koszulka szybko zmieniła kolor z białej na szkarłatną. W niektórych miejscach widać było tkanki mięśniowe, a czasem nawet kości. Dudley obficie krwawił. Pan Granger zajął się najpoważniejszą raną, która znajdowała się na szyi, ale kuzyn Harry’ego miał bardzo małe szanse na przeżycie. Harry i Hermiona uklękli przy nim i zaczęli go sprawdzać zaklęciami elfickimi, które zdradził im Legolas.
- Nie uleczymy go tutaj – stwierdziła Hermiona – Traci zbyt dużo krwi. Potrzebujemy elfickich ziół i eliksirów.
- A nie masz czasem tego eliksiru, co wymyśliła Luna? – zapytał Harry, a z zewnątrz dało się słyszeć wybuchy. Z sufitu zaczął sypać się tynk, a dom trząsł się w posadach.
- Mam, ale nawet zdrowy mógłby tego nie przeżyć, a jego szanse są jeszcze mniejsze, gdy odniósł rany – wytłumaczyła Hermiona.
- Ale pozwolimy mu umrzeć albo spróbujemy go uratować – rzekł Harry.
- Ja… bym… spróbował – wyjęczał Dudley.
Hermiona spojrzała na kuzyna Harry’ego, a następnie wyjęła z kieszeni niewielką fiolkę, którą odkorkowała.
- Pamiętaj, że sam tego chciałeś – rzuciła i podała eliksir Dudley’owi.
Kuzyn Harry’ego jednym haustem przełknął wywar i odrzucił pustą fiolkę. Przez kilka chwil nic się nie działo. Harry stracił nadzieję na to, że w ogóle to działa, gdy ciało Dudley weszło w stan metamorfozy. Dudley wrzasnął z bólu, wyginając ciało w łuk, a jego rany zniknęły. Na jego wykształciły się mięśnie, a po kilku minutach Dudley wstał i przyglądał się swoim dłoniom.
- I jak? – zapytał Harry.
- Czuję się silniejszy – odpowiedział Dudley.
- Ten eliksir miał tak działać – wytłumaczyła Hermiona – Ma zwiększyć siłę, odporność i wytrzymałość mugoli. Jednak nie mam pojęcia jak długo będzie działał. Być może na zawsze, być może przez krótki okres.
- Trudno – rzucił Dudley – Chodźmy do śmierciożerców. Już się chyba niecierpliwią.
Kuzyn Harry’ego sięgnął do pasa, który otrzymał od Kapitana i zanurzył w nim trzy palce, aby po chwili wyciągnąć z niego srebrną kulkę z trzema diodami. Dudley przekręcił kulkę, a diody zaczęły intensywnie migać. Potoczył ją po ziemi. Uderzyła o próg i wypadła z domu. Nastąpiła eksplozja. Tumany kurzy dostały się do korytarza domu wujostwa Harry’ego, a spośród dymu wypadł martwy ork. Dudley podniósł jego miecz i ruszył ku przeciwnikom. Gdy tylko wyszedł z domu, zamachnął się i przebił czaszkę jakiegoś śmierciożercy. Obrócił się i złapał za gardło kolejnego. Przycisnął go do ściany i silnym uderzeniem w serce pozbawił go życia.
- Doskonale, Dudley – rzuciła Hermiona i posłała kilka czarnych promieni w stronę śmierciożerców.
W dłoni Harry’ego pojawił się miecz Draculi. Ruszył przed siebie. Zablokował cios z góry jakiegoś orka i przeciął jego pierś. Poplecznik Voldemorta padł martwy. Jakiś śmierciożerca ciskał na ślepo klątwami. Odwrócił się w stronę Kapitana i jęknął z bólu, gdy miecz Draculi przebił jego pierś. Harry wyjął klingę z śmierciożercy i zakręcił mieczem nad głową, a następnie poderżnął gardło jakiemuś nadbiegającemu orkowi. Podszedł do kolejnego śmierciożercy, zachodząc go od tyłu. Chwycił przeciwnika za bark i przebił go mieczem. Odwrócił się i zablokował cios orka. Kopniakiem posłał go w stronę nadbiegających przeciwników. Odwrócił się i ściął głowę jakiemuś śmierciożercy, który zbyt blisko do niego podszedł.
- Wspaniale władasz mieczem – usłyszał jakiś męski głos.
Harry odwrócił się w stronę człowieka, który te słowa wypowiedział, a raczej czarnego elfa. Tak samo jak przedstawiciele jego rasy, miał około dwóch metrów wzrostu. Długie białe włosy sięgały mu do pasa. Prawe oko było zakryte przez srebrne pasemka. W lewym oku świeciły się ogniki swego rodzaju podniecenia. W prawej dłoni trzymał maczetę o czarnym ostrzu, której klinga płonęła białym ogniem, ale ów ogień nie trawił broni. W przeciwieństwie do większości czarnych elfów nie miał żadnych blizn na twarzy. Harry lekko się uśmiechnął. Słyszał o tym elfie. Ciekawiło go czy plotki o nim były prawdziwe?
- Witaj, Kan – rzekł Harry.
Elf delikatnie skinął Gryfonowi na powitanie, a na jego usta wpełzł uśmiech dumy.
- A więc i ty mnie znasz – rzekł Kan, obracając maczetą w dłoni – To dla mnie zaszczyt, Potter.
- Słyszałem to i owo o tobie – powiedział Harry, opuszczając miecz – Bardzo mnie ciekawi ile z tego jest prawdą?
- Nie mam pojęcia co o mnie słyszałeś, ale możesz się przekonać czy to kłamstwa czy fakty – rzekł Kan, kładąc ostrze swojej broni na barku i delikatnie się uśmiechając, jakby nie mógł już się doczekać zbliżającej się walki – Ja także słyszałem o tobie co nieco. Lord Voldemort twierdzi, że jesteś jednym z sześciu boskich czarodziejów.
- Fakt – rzekł Harry – Osiągnąłem poziom boskiego czarodzieja, ale Voldemort myli się, myśląc, że jest nas tylko sześciu. Swoją drogą… Jesteś pierwszym jego śmierciożercą, który wypowiedział jego imię.
- Nie jestem śmierciożercą – rzekł Kan z urażeniem w oczach – Nie pracuję dla niego. Przyszedłem tutaj tylko dlatego, żeby zmierzyć się z boskim czarodziejem. To czy śmierciożercy zginą czy nie, to mnie nie obchodzi.
Jakby na potwierdzenie tych słów, ściął głowę śmierciożercy, który opadał na ziemię po ciosie Dudley’a.
- Właśnie widzę – rzekł Harry – Zatem… Zaczynamy?
- Zaczynamy – odpowiedział czarny elf.
Obaj stali naprzeciwko siebie. Jednak żaden z nich nie wyglądał jakby szykował się do walki. Przynajmniej dla postronnego obserwatora. Doświadczony wojownik widział w tym tylko pozory. Mimo, że Harry trzymał opuszczony miecz, a Kan swoją maczetę na barku, obaj skupiali swoją moc przed pierwszym uderzeniem.
Nagle obaj powoli ruszyli w swoją stroną. Jakby byli na spacerze, a nie walczyli. Po momencie zaczęli się rozpędzać. Gdy odległość między nimi zmalała do długości dłoni, zaatakowali jednocześnie. Ich bronie zderzyły się z impetem, a wokół rozbrzmiał brzdęk stali. Każdy z nich nie oszczędzał się i włożył ogromną siłę oraz moc w cios. Nastąpił wybuch mocy, który powalił wszystkich obserwatorów i walczących wokół. Jedynie Dudley i Hermiona zdołali się utrzymać na nogach. Obaj odskoczyli od siebie i ponownie zaatakowali. Ich miecze się skrzyżowały, wypełniając uszy wszystkich brzdękiem stali. Kan odchylił się wyprowadził płaski cios maczetą w stronę szyi Harry’ego. Gryfon schylił się i uderzył łokciem w brzuch przeciwnika, a następnie kopnął go kolanem w twarz, odrzucając od siebie. Podskoczył i zaczął opadać na Kana z mieczem nad głową. Czarny elf rzucił w niego czarną kulą, którą wyczarował. Harry przeciął ją na pół, a Kan zdążył się ulotnić. Pojawił się za plecami Harry’ego i kopnął go w krzyż. Gryfon jęknął, padł na kolana i zasłonił się mieczem przed ciosem Kana. Odepchnął elfa od siebie i stanął na nogi. Skoczył ku niemu, odchylając miecz do tyłu. Zamachnął się i ponownie bronie obu przeciwników się skrzyżowały. Harry wyprowadził cios kolanem w brzuch Kana, który głośno jęknął z bólu. Czarny elf uderzył Harry’ego w twarz odrzucając go od siebie. Kapitan z impetem uderzył w ziemię z jękiem. Elf opadł na niego z maczetą opadającą na jego serce. Gryfon przetoczył się po ulicy, unikając ciosu. Ostrze maczety zostało wbite w ziemię, a ulica pękła. Harry wstał z ziemi i wystrzelił w jego stronę białą kulę. Kan w tym samym czasie wystrzelił czarną kulę. Obie zderzyły się i nastąpiła silna eksplozja. Obaj wycelowali w siebie dłońmi. Wystrzelił w nich szerokie wiązki mocy, które zderzyły się w połowie odległości między nimi. Jednak nie nastąpił żaden wybuch. Obaj próbowali przepchać swoją moc przez wiązkę przeciwnika. Wiązka raz była bliżej Harry’ego, a raz bliżej Kana. Po chwili czarny elf zniknął, a wiązka białej mocy uderzyła w ziemię i nastąpiła eksplozja. Kan pojawił się przy Harym. Chwycił go ramieniem za brzuch i podrzucił do góry. W mgnieniu oka wytworzył czarną kulę i rzucił ją w stronę Kapitana. Kula uderzyła w pierś Gryfona i nastąpił wybuch, który wyrzucił go do góry. Harry zniknął między białymi chmurami. Kan zgiął kolana i odbił się od ziemi. Poleciał za swoim przeciwnikiem i również zniknął między chmurami.
Trzask łamanego karku wypełnił uszy Dudley’a i kolejny martwy ork padł pod jego stopami. Kuzyn Harry’ego zerknął na zbliżających się powoli popleczników Voldemorta, w oczach których widział strach. Nagle poczuł silny ból w krzyżu i padł na kolana. Następnie poczuł różdżkę z tyłu swojej głowy.
- Jesteś bardzo silny, mugolu – usłyszał głos jakieś śmierciożercy za sobą – Ale nadal jesteś zwykłym śmieciem, który nie może nam dorównać.
- Nie jestem ani śmieciem ani zwykły – rzekł Dudley.
- Co? – zdumiał się poplecznik Voldemorta.
- Głuchy, kurwa, jesteś? – warknął Dudley – Dzięki Harry’emu stałem się ponadprzeciętną jednostką. A śmieciami jesteście wy. Ja nie służę jakiemuś półkrwi czarodziejowi, bo się go boję. Wiem, że przyjaciele mi pomogą, gdy będę tego potrzebował.
- To gdzie oni są, co? – zapytał śmierciożerca.
- Tutaj.
Śmierciożerca odwrócił się i zobaczył przed sobą lufę magnum. Tuż za nią widział Piersa, który lekko się uśmiechnął. Przyjaciel Dudley’a nacisnął spust i nastąpił huk, a śmierciożerca padł martwy z dziurą w głowie. Dudley sięgnął do pasa, który otrzymał od Harry’ego i wyciągnął granat. Wyciągnął z niego zawleczkę i rzucił w stronę przeciwników. Jeden z orków złapał go i zaczął mu się przyglądać. Po kilku sekundach nastąpił wybuch, rozrywając orka i zabijając kilku innych popleczników Voldemorta, którzy stali blisko orka. Piers wystrzelił w dym, który powstał po wybuchu. Usłyszeli jęk zdumienia i łoskot padającego ciała. Z dymu wyskoczyli orkowie z okrzykiem bojowym. Przyjaciel Dudley’a sięgnął za pas i wyjął uzi. Przeładował broń i zaczął strzelać. Orkowie padali pod deszczem kul jak muchy w upał. Po chwili skończyła się amunicja i Piers zaczął przeładowywać uzi, gdy jeden z orków skoczył ku niemu. Dudley chwycił za kawałek jakiegoś kamienia i rzucił w przeciwnika. Ork oberwał w skroń, z której trysnęła krew. Poplecznik Voldemorta padł martwy obok Piersa, który zdążył już przeładować.
- Dawać tutaj trolla! – zawołał ktoś z tłumu popleczników Voldemorta.
Harry z wysiłkiem otworzył oczy. Po uderzeniu Kana wciąż leciał. Wokół niego było ciemniej niż przed chwilą i znajdowało się wokół niego wiele gwiazd. Zbliżał się do jakieś kuli. To był… Księżyc. Z wysiłkiem podniósł głowę i spojrzał w stronę swoich stóp. Widział jak oddala się od ziemi. Gdyby nie fakt, że musiał za chwilę walczyć z Kanem, chętnie podziwiałby ten widok.
Harry wrzasnął z bólu, gdy z impetem uderzył w powierzchnię Księżyca. Wbił się nieco w niego, a wokół Kapitan wzniósł się kurz. Gryfon kaszląc podniósł się. Wyciągnął do boku prawą dłoń i po chwili przeleciał do niego miecz. Prawie w tym samym momencie, gdy Kan wylądował kilka stóp przed nim.
- Jesteś bardziej wytrzymały niż sądziłem – rzekł Kan, przechylając głowę z prawej na lewo i z powrotem – Zatem trzeba przejść do wyższego poziomu.
Kan nieco wzniósł ramiona, zaciskając pięści i zginając się. Zacisnął mocno zęby i oczy, a z jego gardła zaczął wydobywać się zdławiony okrzyk. Po chwili jego mięśnie urosły kilkukrotnie, a włosy wydłuży się i zabarwiły na srebro. Gdy podniósł powieki, jego oczy były białe bez jakikolwiek źrenic.
- Masz okazję zmierzyć się z nadelfem – rzekł Kan.
- Fajnie – rzucił Harry i zmienił się w boskiego czarodzieja – Sprawdźmy kto jest silniejszy?
- Nie mogę się tego doczekać.
Brzdęk skrzyżowanej maczety i miecza ponownie rozbrzmiał, ale tym razem poza Privet Drive. Harry silnym kopniakiem posłał Kana na skały. Czarny elf szybko wstał i pchnął miecz w stronę Harry’ego. Gryfon klingą swojego miecza zmienił tor ciosu maczety i uderzył łokciem w nos elfa, który wystrzelił czarną kulę wprost w jego brzuch. Harry z impetem uderzył w jedną, drugą i trzecią skałę, całkowicie je niszcząc. Kan znalazł się tuż nad nim i wyprowadził cios. Wbił maczetę prosto w serce Harry’ego, który głośno jęknął i powrócił do normalnej postaci, a jego oczy zrobiły się martwe.
- Zdawało mi się, że będziesz lepszym przeciwnikiem – rzekł elf, a po chwili uderzył w niego jakiś czar, który spowodował, że uderzył w skałę, a następnie podnosił i uderzał nim o ziemię. Po kilku minutach zaklęcie przestało działać, a Kan podniósł się z ziemi.
- Miałem nadzieję, że się nie nabierzesz na tą iluzję – rzekł Harry.
- Trudno było się na nią nie nabrać – powiedział Kan, uśmiechając się lekko – Ustaliłeś nowy poziom iluzji. Zwykle, nawet najlepsze iluzje, wystarczy dotknąć, a ona znika. Twoja nie znikła i wyglądała tak bardzo realnie.
- No fajnie – rzucił Harry – Pogadaliśmy sobie, odpoczęliśmy, a teraz wracajmy do walki.
Harry podniósł lewą dłoń z rozszerzonymi palcami. Przed ich czubkami pojawiły się niewielkie czerwone kulki. Po ułamku sekundy wystrzelił nimi w stronę elfa. Kan skrzyżował ramiona przed sobą, a następnie szybko wyprostował do boków. Wokół niego pojawiła się przezroczysta kula, która ochroniła go przed zaklęciem Harry’ego. Czerwone kulki uderzyły w nią i nastąpił wybuch. Gryfon rzucił się do ataku, zanim dym się rozwiał. Jego lewe ramię zaświeciło się na złoto i wyprowadził cios. Uderzył z całą siłą jaką posiadał w kopułę chroniącą Kana. Elf lekko się uśmiechnął, gdy Harry nie przebił się przez jego osłonę. Jednak ta po chwili, pod siłą naporu Harry’ego, zaczęła się uginać. Kan usłyszał ciche trzeszczenie, a po ułamku sekundy zauważył pękniecie na swojej osłonie. Po kilku sekundach dłoń Harry’ego przeszła przez nią, jakby jej tam w ogóle nie było. Następnie przebiła się przez bark elfa. Kan wrzasnął z bólu, a jego osłona zniknęła. Chwycił Harry’ego za przegub i wyjął jego ramię z siebie. Okręcił go wokół siebie i rzucił w skały. Dotknął swojego rannego barku, a ten w mgnieniu oka się zagoił.
- To bardzo przydatne – rzekł Harry – Ale straciłeś wiele krwi, zanim się uleczyłeś.
- Nieważne – rzekł elf i rzucił się na Harry’ego.
Zaklęcia rozbłyskały na powierzchni Księżyca, która była niszczona przez obu wojowników. Harry odbijał ciosy maczetą elfa i kopnął go w brzuch, a następnie pchnął w jego stronę miecz. Kan zrobił unik, obracając się wokół własnej osi. Znalazł się za Harrym. Przyłożył ostrze do jego szyi i ją podciął. Z tętnicy Harry’ego trysnęła krew. Kapitan uderzył elfa łokciem w nos. Obrócił się do niego i chwycił za barki, a następnie rzucił nim w stronę skał. Dotknął swojej szyi, a rana zniknęła. Skoczył ku elfowi i silnym zaklęciem posłał go w stronę Ziemi.
Dudley, Piers i Hermiona byli otoczeni przez popleczników Lorda Voldemorta. Tuż za śmierciożercami stał trzymetrowy troll górski. W lewej dłoni trzymał ogromną maczugę, którą nerwowo uderzał o swoje udo. Na szyi miał obrożę, do której doczepiony był gruby łańcuch. Jeden z orków trzymał drugi koniec łańcucha. Wyglądało to jak smycz.
- Może i jesteście silni, ale z trollem górskim sobie nie poradzicie – rzekł jeden ze śmeirciożerców.
- To się okaże – rzuciła Hermiona.
Ich uszy wypełnił huk wystrzału z broni. Po ułamku sekundy z głowy jednego ze śmierciożerców trysnęła krew i ten padł martwy. Wszyscy się rozejrzeli wokół, jednak nikogo nie dojrzeli, ale nastąpił drugi strzał. Tym razem to ork stracił życie. Dudley lekko się uśmiechnął. To była Jessica. Wielokrotnie reprezentowała ich szkołę w strzelaniu i teraz pokazywała swoją klasę. Niewielu potrafiło trafić w cel z takiej odległości jak ona. Orkowie i śmierciożercy nie trafią jej ani jej nie znajdą.
Dudley ruszył do ataku. Zrobił kilka kroków i podskoczył. Ustał na głowie jakiegoś orka i odbił się od niej, skacząc ku trollowi. Z całej siły uderzył go w nos. Troll zawył z bólu i cofnął się o parę kroków, chwiejąc się jak po wypiciu alkoholu. Pociągnął za sobą orka, który trzymał go na łańcuchu. Poplecznik Voldemorta wpadł pod nogi trolla, a ten nieumyślnie zmiażdżył mu głowę. Dudley skoczył jeszcze raz w stronę troll. Stwór trafił go w bok, a kuzyn Harry’ego jęknął z bólu i opadł na kolano. Troll jeszcze raz się zamachnął, ale Dudley uniknął ciosu. Złapał pod pachą maczugę i uderzył w nią łokciem wolnego ramienia, przełamując na pół. Odłamaną częścią uderzył trolla w głowę, a kawałek drewna roztrzaskany został w drobny mak. Drugą częścią maczugi troll rzucił w Dudley’a, ale ten zrobił unik. Podbiegł do przeciwnika i zamachnął się. Troll złapał go za pięść i chwycił za przód koszulki. Podniósł go do góry i rzucił. Dudley z impetem wpadł w pobliski samochód, miażdżąc jego prawy bok.
Niedaleko Dudley’a spadł Kan, a tuż za nim przyleciał Harry. Wszyscy wpatrywali się w tę dwójkę, ale po chwili porzucili obserwację ich walki, ponieważ dym wszystko zasłonił. Dudley szybko wstał z samochodu i podniósł go, a następnie rzucił w trolla. Poplecznik Voldemorta złapał go w powietrzu i odrzucił do Dudley’a. Kuzyn Harry’ego nie zdążył zrobić uniku i pojazd spadł na niego. Dudley wygrzebał się spośród tego, co zostało z samochodu. Troll od razu go zaatakował. Uderzył kuzyna Harry’ego łokciem w kark, a ten padł pod jego stopami. Troll zaczął go kopać po korpusie i twarzy. Dudley najlepiej jak potrafił zasłaniał się przed kolejnymi kopniakami, ale nie była to skuteczna ochrona. Ciosy jego przeciwnika w większości dochodziły do swojego celu. Po kilku minutach Dudley złapał stopę trolla. Przyciągnął ją do siebie, a prawą dłonią uderzył w wewnętrzną stronę kolana. Troll zgiął je i padł na ziemię. Dudley szybko się podniósł, podskoczył i uderzył łokciem w splot słoneczny przeciwnika. Troll jęknął i zgiął się w pół. Dudley chwycił go za głowę i nogę, a następnie podniósł nad siebie, aby po ułamku sekundy rzucić go pod swoje stopy. Troll z impetem uderzył w ziemię, wydając z siebie żałosny jęk bólu. Odbił się od chodnika i wzniósł się jakiś cal nad ziemię. Gdy z powrotem opadał, Dudley posłał w jego bok potężny kopniak. Poplecznik Voldemorta wydał z siebie głośny jęk i odleciał od kuzyna Harry’ego. Troll odbijał się od ziemi jak piłka. Prawą nogą zaczepił o głowę jakiegoś orka, który przez przypadek przebił swoje serce własnym mieczem. Łańcuch trolla z impetem uderzył w skroń jakiegoś przypadkowego śmierciożercy, z której trysnęła krew. W końcu wpadł na jakiś samochód, miażdżąc mu dach i maskę. Troll powoli wstał i wyrwał drzwi samochodu. Rzucił nimi w nadbiegającego Dudley’a. Ten padł na kolana i zaczął na nich się ślizgać. Złapał drzwi, lecące z impetem i stanął powrotem na nogi, kontynuując swój bieg. Troll chwycił za najbliższy hydrant i wyrwał go z chodnika. Z rury wystrzeliła woda, która stworzyła swego rodzaju fontannę. Rozpoczął bieg w stronę Dudley’a. Podniósł hydrant nad głowę i wyprowadził cios. Dudley zasłonił się drzwiami, którymi odbił atak. Troll ponowił atak. Tym razem wyprowadził cios z prawego boku. Dudley złapał jego przegub, blokując cios, jednocześnie samemu wyprowadzając atak. Uderzył trolla drzwiami w twarz, a następnie ich krawędzią uciął mu dłoń, w której trzymał hydrant. Troll zawył z bólu, łapiąc się za kikut i cofając o kilka kroków. Dudley skoczył ku niemu i uderzył drzwiami w korpus. Zamachnął się i uderzył w drzwi pięścią. Pękły na pół, a pięść Dudley’a znalazła się na brzuchu trolla. Kuzyn Harry’ego złapał za łańcuch trolla i owinął go wokół zdrowego ramienia przeciwnika. Podskoczył i owinął łańcuch wokół szyi trolla, dusząc go. Stanął stopami na łopatki przeciwnika. Wyprowadził silny cios kolanem w jego kręgosłup. Troll zawył z bólu i padł na kolano.
- Hej! Ten mugol zaraz pokona trolla! – zawołał jakiś ork.
Kilku orków i śmierciożerców ruszyło w stronę Dudley’a, który dusił trolla. Nerwowo się rozejrzał wokół. Zaczął się zastanawiać co ma zrobić. Niewiele brakowało, aby udusić trolla. Jednak zagrożenie od strony pozostałych popleczników Voldemrota było bardzo dużo. Jeden ze śmierciożerców był na prowadzeniu grupy. Już podnosił różdżkę, aby wyprowadzić atak, gdy trafił go lecący Kan. Głowa śmierciożercy trafiła w latarnię i został zmiażdżona niczym arbuz. Kan wraz z bezgłowym ciałem śmierciożercy wpadli na zniszczony samochód. Ciało czarnego elfa powróciło do normalnego wyglądu, a ten stracił przytomność.
- Jak widzicie, pokonałem Kana – rzekł Harry.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę, a Dudely skorzystał z okazji i wzmocnił swój uścisk na szyi trolla, który miał coraz większe problemy z oddychaniem. Koszulka Harry’ego była w strzępach, a z prawej skroni ciekła krew. Lewe oko było tak mocno podbite, że je zamknął.
- Zginiesz, Potter – warknął jakiś ork.
Poplecznicy Voldemrota rzucili się na Harry’ego. Ten podniósł lewą dłoń. Wiązka światła objęła zarówno orków jak i śmierciożerców. Nastąpiła eksplozja, a popleczników Voldemrota pozostały strzępy. Trudno było stwierdzić ilu ich tak naprawdę było. Pod stopami Harry’ego płynęła rzeka krwi z kawałkami kości i tkanek mięśniowych.
Dudley wstał z ziemi i spojrzał na martwego trolla. Odrzucił łańcuch i rozejrzał się wokół. Wszyscy poplecznicy Voldemrota nie żyli. Prawie wszyscy. Pierś Kana wciąż poruszała się w rytm jego oddechów.
- Co z nim zrobimy? – zapytał Dudley.
- Zaraz zobaczymy – rzekł Harry.
Podszedł do elfa i silnym ciosem z otwartej dłoni go obudził. Kan od razu otworzył oczy i potrząsnął głową. Rozejrzał się wokół, patrząc jakich zniszczeń dokonali i ile trupów wokół leżało, aż w końcu spojrzał na Harry’ego.
- Pokonałeś mnie – rzekł.
- Fakt. Pokonałem – przyznał Harry.
- To dokończ swoje dzieło – rzucił elf.
- Raczej nie – odpowiedział Harry, wprawiając w zdumienie wszystkich – Jesteś godnym przeciwnikiem. Gdybym miał mniej szczęścia, wynik walki byłby z góry inny. Chcę z tobą się jeszcze raz zmierzyć.
- Skąd wiesz, że nie pobiegnę do Voldemrota i nie opowiem mu o wszystkim? – zapytał Kan.
- Bo nie jesteś jednym z jego niewolników – rzucił Harry – To, co? Zostaniesz naszym przyjacielem?

Harry wyciągnął w jego stronę dłoń. Kan patrzył na nią w niemałym zdumieniu. Przez kilka długich chwil, które Harry’emu wydawały się wiecznością, wahał się. W końcu jednak uścisnął dłoń Harry’ego z uśmiechem.

4 komentarze:

  1. Hm fajne, inne niz reszta ale fajne

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałem się tego powiem ci szczerze, myślałem że wrzucisz w rozdział jakieś momenty +18 ale czy tak super się czytało!

    OdpowiedzUsuń
  3. Git! Czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
  4. doskonała część!

    OdpowiedzUsuń