Harry stał na
przedostatnim murze chroniącym zamek Jeźdźców. Ciemne chmury przysłaniały
księżyc i gwiazdy. Nie można było dostrzec nikogo bez użycia odpowiednich
zaklęć. Na murach stał już Legolas wraz ze swoimi łucznikami. Czekali na
sygnał. Harry czuł jak Luna i Hermiona tworzą kolejne osłony, uniemożliwiające
ucieczkę sprzymierzeńcom Voldemorta. Było tak cicho. Można było usłyszeć
brzęczenie muchy. Za chwilę całą okolicę wypełni rumor. Harry zerknął na
pagórek, który znajdował się za prowizorycznym obozem śmierciożerców. Lekko się
uśmiechnął. Sense przyprowadził swoich pobratymców. Zgredek także nie próżnował
i przyprowadził ze sobą skrzaty domowe.
- Wszyscy już są –
powiedział cicho Ron – Przejdźmy do działania. Nie opóźniajmy czegoś, co jest
nieuniknione.
- Słusznie – przyznał
Harry i zamknął oczy, wysyłając sygnał do odpowiednich grup.
Powietrze wokół zostało
wypełnione przez ryki smoków, okrzyki gryfów i rżnięcia jednorożców. Buchnął
ogień i cały obóz popleczników Lorda Voldemorta został otoczony ognistym
pierścieniem. Wampiry, legiony rzymskie i inferusy w mgnieniu oka przygotowali
się do walki. Legolas machnął dłonią i deszcz strzał pofrunął w stronę
trzeciego muru. Strzały przebijały się przez zbroje legionistów jak nóż przez
masło. Smoki osaczyły czwarty mur. Rzygały ogniem, paląc wszystkich wrogów. A
ci którzy jakimś cudem uniknęli płomieni, byli dopadani przez inne grupy Klanu
Lordów i Jeźdźców Merlina.
Harry wzniósł się w
powietrze. Podniósł prawą dłoń, wyciągając wskazujący palec. Tuż nad jego czubkiem
pojawiła się czarna kula z czerwonymi błyskawicami, które nieustannie rosła.
Gdy osiągnęła wielkość piłki lekarskiej, Kapitan zamachnął się i rzucił nią.
Wojownicy Klanu i Jeźdźcy szybko uciekli z miejsca, w które Harry rzucił kulę.
Po momencie jeden z wampirów zauważył ją i rzucił w nią włócznią, ale broń
spłonęła jakieś trzy stopy przed kulą. Wampiry, inferusy i akromantule
odwrócili się w stronę ogromnych wrót i biegiem ruszyli. Dosyć szybko do nich
dotarli, ale nie mogli ich otworzyć. Kilku wampirów próbowało się wspiąć po
murze, ale zaraz oberwali strzałami elfów i spadli z powrotem na ziemię. W
końcu kula uderzyła w podłoże. Na początku nic się nie stało. Ale to było tylko
złudzenie. Kilkanaście sekund później nastąpiła eksplozja, która pochłonęła
cały dziedziniec miedzy szóstym, a piątym murem. Wampiry, inferusy i
akromantule spłonęli w płomieniach czarnego ognia.
- to się nazywa
oczyścić teren – stwierdził generał Liberty.
- Fakt, ale ten atak
wymaga wiele mocy i nie można w zbyt krótkich odstępach czasu go używać –
wyjaśnił Neville.
Harry ruszył ku
kolejnemu murowi. Wleciał w ogień, który stworzył jakiś smok. Z impetem uderzył
stopami o podłoże i po nim sunął. W jego dłoni pojawił się miecz hrabiego
Draculi. Zamachnął się nim i uciął kilka głów.
Do Harry’ego podbiegło
kilku orków. Kapitan zamachnął się i poderżnął gardło pierwszemu z nich.
Obrócił miecz w dłoni i wbił jego rękojeść z czaszkę następnego orka. Obrócił
się i przebił korpus kolejnego przeciwnika, który osunął się bez życia na ziemię.
Zamachnął się i uciął głowę kolejnemu. Harry’ego otoczyło kilku inferusów.
Pierwsze co zauważył Harry to miecze w ich dłoni. Kapitan pamiętał z lekcji z
Legolasem, że inferusy to bezrozumne istoty, które zostały ożywione za pomocą
czarnej magii. Raczej nie powinien mieć problemów z ich pokonaniem.
Harry chwycił oburącz
miecz i opuścił głowę, zamykając oczy. Wziął głęboki oddech, przygotowując się
do kolejnej walki. Inferusy ruszyły ku niemu. Kapitan otworzył szeroko oczy i
wykonał trzy szybkie cięcia. Na gardłach inferusów pojawiły się cięte rany.
Odsunęli się od Harry’ego, ale nie padli na ziemię. Kapitan ze zdumieniem w
oczach i na twarzy przyglądał się jak ich rany się goją. Inferusy ponowili
atak. Harry ruszył ku pierwszemu, jednocześnie w pamięci szukając jakichkolwiek
przydatnych informacji na ich temat. Zrobił zwód w prawo i przeciął korpus
pierwszego z inferusów, który padł na kolana, łapiąc się za brzuch. Harry
podniósł miecz i uciął głowę przeciwnikowi. Ze zdumieniem przyglądał się jak z
ciała inferusa wylatuje czarny dym. Zapewne czarna magia. Jeszcze chwilę
czekał, ale bezgłowe ciało inferusa nie poruszyło się, a skamieniało i rozpadło
się.
Harry zerknął w prawo i
w ostatniej chwili zrobił unik. Jednak nie dostatecznie szybko odskoczył.
Ostrze miecze inferusa przecięło jego ramię, zostawiając na nim krwawiące
cięcie. Harry zmarszczył brwi i przeszedł do ataku. Odbił atak z góry i
kopniakiem stopą w pierś posłał inferusa w dal. Ten wpadł na jakiegoś orka,
który podnosił miecz, aby zabić jednego z elfów. Harry odwrócił się do
następnego przeciwnika. Ruszył ku niemu biegu. Padł na kolana kilka stóp przed
inferusem. Ślizgał się na nich i uciął obie nogi przeciwnikowi na wysokości
kolan. Inferus z impetem upadł na ziemię. Harry szybko wstał i skoczył ku
niemu. Wylądował po jego lewej stronie. Postawił na nim lewą stopę, a miecz
wbił w korpus. Jego prawa noga zaświeciła się na złoto. Zamachnął się i kopnął
go. Głowa inferusa eksplodowała. Ostatni z inferusów pchnął w jego stronę
miecz. Harry uciął mu obie dłonie, podskoczył i zrobił obrót w powietrzu,
ucinając mu głowę.
- Wspaniale walczysz –
usłyszał za sobą.
Harry powoli się
obrócił i okręcił miecz w dłoni. Za nim stał wampir z dwoma mieczami w
dłoniach. Ostrza mieczy były splamione krwią. Harry ostrożnie się rozejrzał
wokół. Wszyscy sprzymierzeńcy Voldemorta się cofali w popłochu. Zamknęli za
sobą szczelnie bramę. Został tylko ów wampir.
- Ale nie jesteś aż tak
dobry, aby pokonać wampira – rzekł wampir.
Harry podniósł miecz i
mu się przyjrzał.
- Właściciel tego
miecza też tak powiedział. Na pięć minut przed tym jak uciąłem mu głowę – rzekł
Harry z drwiącym uśmiechem – Cóż… Nie zdążył mi powiedzieć nic więcej.
Wampir sięgnął za pas i
wyciągnął drugi miecz. Obrócił je w dłoni i ruszył ku Kapitanowi. Machał na
opak jednym i drugim mieczem. Harry sprawnie robił uniki, co wprowadziło
wampira w frustrację i niekontrolowaną złość. Kapitan odskoczył na bok, gdy oba
ostrze mieczy opadały na niego. W końcu przeszedł do ataku. Wyprowadził cios z
góry. Wampir skrzyżował oba miecze nad głową i zablokował cios. Następnie
odepchnął od siebie Harry’ego i pchnął w jego stronę miecz. Kapitan
niedostatecznie szybko odsunął się. Klinga miecz przecięła mu delikatnie bark.
Harry chwycił go za przegub i przysunął do siebie. Podniósł swój miecz i uciął
przedramię wampirowi, tuż przy łokciu. Sprzymierzeniec Voldemorta wrzasnął z
bólu i odsunął się od Harry’ego na kilka kroków. Kapitan odrzucił uciętą rękę,
która natychmiast spłonęła. Wampir wykrzywił twarz w grymasie złości i
zamachnął się. Harry zasłonił się mieczem, ale siła uderzenia była tak mocna,
że wytrąciła mu z dłoni. Wampir pchnął miecz w stronę piersi Kapitana. Harry
obrócił się i chwycił przeciwnika za przedramię. Podskoczył i uderzył z impetem
łokciem w rękę wampira. Ten wrzasnął, gdy kości mu pękły. Mimowolnie wypuścił
miecz z dłoni i padł na kolana. Harry wycelował w niego lewą dłonią. Wokół niej
pojawiła się różowa kula. Wystrzelił nią i wampir eksplodował.
- Zaryglowali drzwi! –
zawołał jeden z Jeźdźców – Nie przedrzemy się. Te drzwi są niezniszczalne.
- Niezniszczalne? –
zapytał Harry – Sprawdźmy czy z tej strony także?
W prawej dłoni Harry’ego
pojawiła się ognista kula. Podskoczył i obrócił się wokół własnej osi, a następnie
rzucił kulę w stronę drzwi. Nastąpiła eksplozja i tumany kurzy przysłoniły im
widok.
- Niemożliwe! –
usłyszeli wrzask zza dymu – Te drzwi miały być niezniszczalne!
- Kogoś zaskoczyłeś –
zażartowała Ginny i zniknęła w dymi. Po chwili stamtąd słychać było wrzaski
bólu i przerażenia.
Harry wyciągnął prawą
dłoń i przywołał do siebie miecz. Oręż Draculi z impetem wleciał w jego dłoń.
Harry chwycił ją oburącz i ruszył do walki. Zniknął w gęstym dymie, który
ograniczał widoczność. Jednak dla Harry’ego to nie stanowiło problemu.
Wyostrzone zmysły bardzo pomagały mu w walce. Przymknął oczy i wziął głęboki
oddech. Od razu wyczuł trzech orków za swoimi plecami. Odwrócił się w tamtą
stronę i jednym cięciem uciął trzy głowy. Obrócił się i zaatakował z góry.
Przeciął jakiegoś wampira na pół. Kolejny cios i łoskot upadającego ciała.
Chyba ork. Jednak Harry tym się nie przejmował. Wyszedł z dymu. Wokół Jeźdźcy i
Klan pozbawiali kolejnych popleczników Voldemrota życia. Nawet inferusy padali
martwi. Zaczęli się cofać do następnych drzwi. To był ostatni mur. Harry
zerknął w górę na krążące wokół smoki, które co jakiś czas pikowały i porywały
w swoje paszcze kolejnych sprzymierzeńców Voldemorta. Harry krótko zagwizdał.
Najbliższy smok spojrzał na niego, a Harry wskazał mu bramę. Smok głośno
zaryczał i ruszył ku niej. Zionął ogniem i przed bramą pojawił się ognisty mur.
Odcięli drogę ucieczki. Harry dał znak i ruszyli z impetem na pozostałych
przeciwników. Którzy w popłochu rzucali bronie i podnosili dłonie do góry w
geście poddania się. Jeźdźcy się zatrzymali. Ich kodeks nakazywał im okazać
litość tym, którzy się poddali. Ale wojownicy Klanu Lordów nie brali jeńców.
Wrzaski bólu i strachu śmierciożerców, wampirów, orków i inferusów wypełniły
powietrze. Jeden z Jeźdźców ruszył, aby powstrzymać Harry’ego i przyjaciół, ale
został zatrzymany przez Liberty’ego.
- Nam kodeks nakazuje
okazać litość – rzekł generał – Większość członków Klanu Lordów doznała wiele
cierpień z rąk Voldemorta i jego ludzi. Dajmy im zemstę.
Gdy wszyscy przeciwnicy
byli martwi Harry jednym machnięciem dłoni zlikwidował ogień. Brama była
zamknięta. Zerknął nad mur.
- Są przygotowani, że
bramę możemy rozwalić – rzekł Ron – Atak z góry.
Harry skinął głową i
schował miecz. Pozostlai również pochowali swoje bronie i wznieśli się nad mur.
Smoki od razu otoczyły ogniem wszystkich popleczników Voldemorta. Ci rozejrzeli
się wokół, oceniając swoje szanse. Następnie odrzucili bronie, uklękli i
założyli dłonie na karki.
- Poddajemy się! –
zawołał jeden z orków i uśmiechnął się drwiąco – Generale, wasz kodeks nie
pozwala wam zabijać tych, którzy się podadzą!
- Fakt – przyznał Liberty,
siedząc na jednym ze smoków – Ale jest tu także Klan Lordów. Nie są pod moimi
rozkazami. Jeśli któryś z szóstki dowódców rozkaże was zabić, cóż… Nic nie będę
mógł zrobić.
Oczy orka rozszerzyły
się z przerażenia i spojrzał na Harry’ego.
- Potter, nie jesteś
mordercą – powiedział z nutką nadziei.
- Mylisz się –
powiedział spokojnie Harry, wyprostowując wskazujący palec lewej dłoni –
Podziękuj Voldemortowi, że Klan Lordów powstał. Że ja i moi przyjaciele stali
się morderczymi skurwielami i zabójczymi sukami – spojrzał na przyjaciół i
zawołał – Bez jeńców! Bez uciekinierów!
Czarny promień
wystrzelił z palca Harry’ego. Przebił oko orka, który padł martwy, a jego krew
opryskała najbliższych towarzyszy. Pozostali, widząc co zrobił Harry, wstali z
kolan i zaczęli robić uniki przed licznymi atakami Klanu Lordów. Promienie,
kule, tarcze latały wszędzie pozbawiając ich życia. Michael zaświecił się na
złoto i z impetem opadł na ziemię. Uderzył w ziemię kolanem. Nastąpiła
eksplozja, która pozbawiła wszystkich, którzy stali na ziemi życia.
- Świetna akcja, Michael – pochwalił go
Ron i spojrzał na horyzont, gdzie pozostali przeciwnicy, przygotowali się do
obrony.
„Brak
uczniów w Hogwarcie”
Od
kilku dni w Hogwarcie bardzo wielu uczniów zniknęło. Między innymi Harry
Potter. Ministerstwo ani profesor Dumbledore nie ujawniają żadnych informacji
na ten temat. Zaczęło wokół tej sprawy krążyć wiele plotek. Niektórzy uważają,
że uczniowie zostali porwani przez Tego, którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Jednak więcej głosów jest za tym, że uczniowie, którzy zniknęli ze szkoły są
członkami Klanu Lordów.
Przypomnijmy:
kilka dni temu Jeźdźcy Merlina poprosili o pomoc profesora Dumbledore’a.
Niestety, profesor Dumbledore nie ma ani sił ani armii, która mogłaby wspomóc
Jeźdźców. Jednak Klan Lordów zaproponował Jeźdźcom swoją pomoc i ci
skorzystali. To właśnie wówczas uczniowie zniknęli ze szkoły. Fakty przemawiają
za tą drugą teorią. Jednak nikt nie potrafi tego potwierdzić, ale też nikt temu
nie zaprzecza.
Amanda odrzuciła „Proroka”
na bok, po uprzednim zgnieceniu gazety. Siedziała w jednym z pokoi w zamku Jeźdźców.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Zaprosiła gościa do środka. Okazał się nim
sam generał Liberty. Delikatnie się uśmiechnął na jej widok i wręczył jej kubek
z gorącą herbatą. Amanda wdzięcznie się uśmiechnęła i napiła.
- Nadal pan nie potrafi
uwierzyć w to, że w jedną noc udało nam się odzyskać wszystkie mury? –
zapytała.
- Zaakceptowałem to –
przyznał – Ale nadal nie mogę uwierzyć. Jednak widziałem was wszystkich w
walce. Najsłabszy z was mógłby pokonać wszystkie oddziały Voldemorta pod naszym
zamkiem w pojedynkę. Ale wy przyszliście cała bandą. Zmasakrujecie ich.
- To co? – zapytała Amanda
– Żal ich panu?
- Och nie – przyznał Liberty
– Zbyt wiele z ich rąk ludzi cierpiało. Czas, aby oni zaczęli cierpieć. Na
pewno nie potrafią sobie poradzić z nową sytuacją. Z zasady to oni wzbudzają
strach, a nie sami są przez niego opanowywali. A tak nawiasem mówiąc… Kilku
próbowało iść po posiłki. Co to za zaklęcie? Spłonęli żywcem, gdy tylko dotarli
do osłon – spojrzał pytająco na Amandę.
- Niech pan zapyta o to
Lunę i Hermionę – odpowiedziała – To ich dzieło.
- Mam też inne pytania,
na które ty mi możesz odpowiedzieć – rzucił ostrożnie Liberty.
- Jakie? – zapytała.
- Jakim cudem jesteście
tak potężni? – wyrzucił z siebie – Jesteście jeszcze młodzi. Nikt nie zdobył aż
tak potężnej mocy w tak młodym wieku. A jednak wy tak. Śmierciożercy na sam
wasz widok pękają.
- Trudno mi powiedzieć
dlaczego mamy taką moc? – przyznała Amanda – Nigdy się nad tym nie
zastanawiałam. Być może to efekt wielu różnych czynników. To co nas spotkało,
cierpienie jakie otrzymaliśmy i ból po stracie bliskich. Zawód na ludziach,
którzy zapewniali nas, że możemy na nich liczyć. Być może jeszcze coś, ale nie
potrafię jednoznacznie panu odpowiedzieć dlaczego zdobyliśmy taką moc.
Generał otwierał usta,
gdy drzwi stanęły otworem. Pojawił się Dean. Spojrzał na generała, a następnie
na Amandę.
- Śmierciożercy
przysyłają posłów – rzekł Dean – Chodźcie.
Chwilę później Dean,
Amanda i Liberty znaleźli się na pierwszym dziedzińcu. Na środku stał Harry
wraz z Ginny i Neville’em. Naprzeciwko nich stało około dziesięciu
śmierciożerców. Jeden z nich wyczarował biała chustkę, którą zawiesił na czubku
różdżki. Amanda zmrużyła oczy, a po chwili lekko się uśmiechnęła. Śmierciożercy
nie zauważyli jak Legolas i pozostali łucznicy szykują się do ataku.
- Przybywamy tutaj na
rozkaz Czarnego Pana – rzekł jeden ze śmierciożerców – Mamy dla was propozycję.
- W swoim krótkim życiu
usłyszałem kilka propozycji Lorda Voldemorta – rzekł Harry – Żadna z nich nie
dawała mu wyboru, który by mnie zadawala. W sumie… To co Voldemort i jego
pieski nazywają propozycją, tak naprawdę jest ultimatum.
- Jak śmiesz…
Śmierciożerca zaczął
się krztusić własną krwią. Złapał jedną dłonią za swoją szyję, a drugą za
strzałę, która mu przebiła gardło. Powoli opadł na kolana, a następnie runął na
ziemię.
- Ach, tak – rzucił beztrosko
Harry, jakby to co się stało przed chwilą było dla niego czymś normalnym –
Zapomniałem wspomnieć. Legolas za każdym razem, gdy uzna, że zagrażacie jednemu
z nas albo nas obrazicie, wyda rozkaz zabicia was. Więc… uważajcie na woje
czyny i słowa, bo to nie Hogwart ani ministerstwo. Tutaj odpowiadacie życiem za
swoje słowa i czyny.
Śmierciożercy spojrzeli
na siebie z niepewnością w oczach. Styl w jakim działał Klan Lordów różnił się
od każdej organizacji z jaką dano im się spotkać. Wojownicy Klanu Lordów nie
należy do ludzi, którzy robią coś wbrew sobie. Gdy coś im się nie podobało,
likwidowali to. Żadna organizacja nie ośmieliłaby się zabić posłańców. Nawet
Voldemort i jego śmierciożercy. Jednak Klan był inny. Bez wahania łamali starożytne
prawa.
- Słucham – rzucił Harry,
dając do zrozumienia śmierciożercom, że nie ma zamiaru czekać aż słońce
zajdzie.
- Walczycie dzielnie –
powiedział śmierciożerca – Nie ulega wątpliwości, że jesteście wspaniałymi
wojownikami. Cóż… Moglibyśmy was wybić w pień, ale Czarny Pan dojrzał w was
godnych zaufania sprzymierzeńców. Zatem proponuję wam sojusz. Przystąpcie do
niego, a on wyda rozkaz odwrotu.
- Tak? – zapytała Ginny
– Nie rozśmieszajcie mnie. Powiedźcie wprost, że ten dwulicowy skurwiel boi
się, że go załatwimy i to na amen.
- Nie bądź śmieszna
dziewczynko – rzucił śmierciożerca – Jesteście zbyt słabi.
- Słabi? – zapytał Neville
i spojrzał na Malutką – Ginny, jeśli łaska, pokaż temu debilowi naszą słabość.
Malutka uśmiechnęła
się. Zapadła się pod ziemię, niczym duch. Śmierciożercy powyciągali różdżki i
nerwowo zaczęli się rozglądać za rudowłosą. Ginny pojawiła się przed
śmierciożercą, który chwilę temu przemawiał. Wbiła prawą dłoń w jego pierś.
Silnym pociągnięciem wyrwała mu serce. Zamaskowany czarodziej zaczął się
krztusić własną krwią i padł martwy u jej stóp. Pozostali śmierciożercy
odskoczyli od niej, celując w nią różdżką. Ich dłonie drżały. Zresztą… Nie
tylko dłonie. Cali trzęśli się ze strachu.
- Więc widzicie, co
potrafimy – powiedział spokojnie Harry, podchodząc do nich bliżej – Zaznaczę,
że Ginny nawet nie użyła swojej magicznej mocy, a tylko siłę fizyczną.
Pomyślcie ci się stanie, gdy użyje swojej mocy.
Harry odwrócił się do
śmierciożerców i objął Ginny ramieniem. Powoli zaczęli odchodzić od posłańców.
Nagle oboje się zatrzymali.
- Zabić ich –
powiedziała Ginny.
Grad strzał wystartował
z murów, przysłaniając słońce. Zrobiło się tak ciemno jakby była północ, a nie
druga popołudniu. Śmierciożercy nie zdążyli nawet podnieść różdżek, aby się
obronić. Groty strzał przebili ich głowy, szyje i torsy. Stos poprzebijanych
przez strzały ciała leżał na środku dziedzińca.
- Czas przejść do
kolejnego ataku – powiedział Harry, przyglądając się jak kolejny ze
śmierciożerców umiera po spotkaniu z osłoną Luny i Hermiony – Ron, wyślij
wiadomość do Remus. Niech wilkołaki, centaury i skrzaty domowe czekają na znak.
Zaatakujemy ich z dwóch frontów.
Ron skinął głową i oddalił się. Czas
najwyższy zakończyć tą bitwę. Mieli jeszcze tyle do zrobienia.
Ostatnie promienia
słońca schowały się za horyzontem prawie kwadrans temu. Gdy tylko zapadł zmrok
Klan Lordów i Jeźdźcy Merlina weszli na mury. Śmierciożercy, orkowie, wampiry i
inferusy także stanęli gotowi do walki. Kilka minut przed zachodem słońca
przybyli posiłki przysłane przez Lorda Voldemrota. Harry i przyjaciele mogli
jedynie domyślać się ich zadania. W każdym razie… Próbowali się przebić przez
osłony, które postawiła Luna wraz z Hermioną. Wielu straciło przy tym życie.
Zaczęli obmyślać plan pokonania magii Marzycielki i Uczennicy, gdy pojawił się Remus
wraz z innymi wilkołakami. Śmierciożercy byli niemile zaskoczeni, gdy w dzień i
w dodatku, gdy nie było pełni, Lupin przybrał formę wilkołaka. Tak samo jak
pozostali. Śmierciożercy uwięzieni wewnątrz osłon mogli tylko przyglądać się
jak ich pomoc jest rozrywana na strzępy.
Harry zerknął na
zegarek, a następnie na szeregi przeciwników, gotowi do walki. Mimo, że
odnosili porażkę za porażką, nadal wierzyli w zwycięstwo. Kapitan dłużej
zatrzymał wzrok na trójce zamaskowanych wojowników, którzy zdawali się być
dowódcami całego tego ataku.
- Wypuścić jeńców! –
zawołał Harry.
Ponad wojownikami Klanu
i Jeźdźcami przeleciały jakieś głowy. Wylądowały wśród oddziałów Lorda
Voldemrota. Jeden z legionistów złapał głowę jakiegoś orka. Zbladł, widząc ją,
a następnie się odwrócił i zwymiotował. Tajemnicy zamaskowani wojownicy nawet
nie spojrzeli na głowę swoich podwładnych. W ogóle Harry odniósł wrażenie, że
będą szczęśliwi, gdy wszyscy ich podwładni będą martwi.
Ron podniósł prawą dłoń
i krótką nią machnął. Powietrze zostało wypełnione przez ryki smoków, które
prawie natychmiast wzniosły się w powietrze za pomocą swoich potężnych
skrzydeł. Jednak to nie one, a Kan pierwszy ruszył do ataku. Od razu przemienił
się w nadelfa i ruszył ku wampirom. Wylądował z impetem przed nim. Gdy tylko
dotknął ziemi, nastąpiła eksplozja pozbawiając kilku wampirów głów, a grunt
delikatnie zadrżał.
- Kan jest niecierpliwy
– rzekł Neville.
Z drugiej strony
nadbiegł Remus wraz z wilkołakami, centaurami i skrzatami domowymi. Lupin tak
samo jak pozostałe wilkołaki, przybrał swoją wilczą skórę. Z pasją zaatakowali siły
Voldemorta, które ugięły się pod ich zmasowanym atakiem. Harry i przyjaciele
przemienili się w boskich czarodziejów, a następnie ruszyli do ataku.
Ginny, w ognistej
czerwonej aurze, pomknęła w stronę legionistów. Rozłożyła swoje ramiona, które
zaświeciły się na czerwono. Ucięła głowy dwóm inferusom, które szukały
kolejnych ofiar. Zatrzymała się przed jednym z legionistów. Wycelowała w niego
dłonią. Pojawiło się białe światło, które otoczyło legionistę. Żołnierz
wrzasnął z bólu, a jego zbroja, tarcza, broń i ciało zaczęło się rozpadać. Był
to szybki, ale bolesny proces. W kilka krótkich chwil po legioniście zostały
tylko dymiące sandały. Pozostali otoczyli Ginny i wycelowali w nią włóczniami,
zasłaniając się tarczami. Ostrożnie i bardzo powoli zbliżali się do niej. Malutka
skrzyżowała ramiona na swojej piersi i delikatnie pochyliła głowę, tak, że jej
długie włosy skryły jej twarz. Legioniści nie zauważyli jej uśmiechu. Szybko
wyprostowała ramiona. Jakaś niewidzialna siła uderzyła w pierwszy okrąg
legionistów. Pozbawiła ich tarczy i broni, podniosła do góry i rzuciła do tyłu.
Niektórzy z nich mieli pecha i powpadali na towarzyszy za ich plecami, a
włócznie poprzebijały ich korpusy, pozbawiając ich życia. Jeden z żołnierzy
rzucił w jej stronę włócznię. Ginny szybko się odwróciła i podniosła dłoń.
Włócznia zatrzymała się parę cali przed nią, delikatnie opadając i podnosząc
się w powietrzu. Wyprostowała wskazujący palec i zakreśliła nim okrąg. Włócznia
obróciła się w stronę swojego właściciela. Machnęła na opak włócznią, a ta wystartowała
w stronę legionisty. Żołnierz zrobił unik, ale niedostatecznie szybko. Włócznia
przebiła jego aortę i poleciała dalej. Przebiła się przez szyję kolejnego
legionistę i zakończyła swój lot w sercu trzeciego legionisty, który padł
martwy.
- Trzech za jednym
strzałem – mruknęła Ginny – Niezły wynik. Jak na początkującego. Jednak ja nie
jestem początkująca.
Jeden z legionistów
znalazł się za jej plecami. Zamachnął się włócznią, ale Ginny zapadła się pod
ziemię, jakby była duchem. Żołnierz nerwowo się rozglądał za Malutką. Rudowłosa
pojawiła się za jego plecami. Złapała go za głowę i sprawnym ruchem skręciła mu
kark. Zanim legionista upadł na ziemię, ta złapał jego włócznię. Rzuciła nią
przed siebie. Włócznia przebiła się przez tarczę jakiegoś żołnierza i wbiła się
w jego szyję. Ginny obróciła się i kopnęła w głowę kolejnego żołnierza.
Nastąpiła eksplozja, a bezgłowe ciało legionisty padło z łoskotem na ziemię.
Zrobiła unik przed mieczami i silnym ciosem odrzuciła ich od siebie. Wycelowała
w nich wskazującymi palcami. Zaczęła strzelać z nich czarnymi promieniami.
Legioniści zaczęli zasłaniać się tarczami. Jednak metal nie miał szans w starciu
z zaklęciami Malutkiej. Promienie przebiły się przez tarczę i podziurawiły
głowy żołnierzy.
Nieopodal Ginny Harry
wraz z Tonym, Amandą i Aurorą szli w stronę wampirów, z którymi walczył Kan
oraz wilkołaki. Nie mieli zamiaru stać z boku. Żaden z wampirów nawet na nich
nie spojrzał. Nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, co dawało im przewagę. W
ich dłoniach pojawiły się miecze. Harry chwycił jakiegoś wampira za włosy i
uciął mu głowę, którą odrzucił kilka stóp od siebie. To samo robiło jego
rodzeństwo. Podszedł do kolejnego wampira i silnym kopniakiem w plecy posłał go
w stronę Kana, który pozbawił go głowy swoim umięśnionym ramieniem. Skinął
Harry’emu w podzięce i ruszył dalej w bój. Harry okręcił miecz w dłoni i uciął
kolejną głowę. Odskoczył do tyłu, a tuż przed nim przeleciała ognista kula,
która trafiła jakiegoś wampira w plecy. Ów wampir stanął w płomieniach i zginął
w męczarniach oraz bólu. Harry zerknął w stronę, z której nadleciała kula.
Stało tam trójka tajemniczych wojowników. Cała trójka miała na szyjach obrożę
niewolników. Kapitan już wcześniej to zobaczył. Teraz jednak odniósł wrażenie,
że specjalnie go zaatakowali, aby zwrócił na nich uwagę. Tylko w jakim celu?
- Jesteście
potwierdzeniem, że Dumbledore stworzył armię niewolników – rzekł Harry,
spoglądając na nich – Niewolnik nigdy nie będzie efektywnym żołnierzem.
Tony, Aurora i Amanda
stanęli za Harrym. Przyglądali się im z ciekawością.
- Mamy problem, Harry –
powiedziała kobieta, a Harry’emu zdawało się, że gdzieś już słyszał ten głos.
Nie mógł jednak skojarzać skąd? – Dumbledore jest tak zapatrzony w swój cel, że
postanowił nas wskrzesić i wysłać do walki z tobą.
- Wskrzesić? – zdziwił się
Tony.
- Tak, Tony – odrzekł jeden
z mężczyzn, a Harry zbladł. Wszędzie poznałby ten głos.
- Syriusz? – zapytał słabo.
- Zawsze byłeś bardzo
domyślny, synu – odezwał się drugi z mężczyzn – Nie potrafimy kontrolować nad
własnym ciałem, ale możemy kontrolować to co myślimy i mówimy.
- Proszę was – odezwała
się Lily – Uciekajcie. Nie możemy powstrzymać nas przed atakiem na was – jej
głos był płaczliwy i słychać było strach.
Harry zerknął na swoje
rodzeństwo, a cała trójka skinęła głowami w zgodzie na niemą propozycję.
Syriusz i Jamesa zaatakowali ich wbrew swojej woli. Cała czwórka odbiła się od
ziemi i pomknęli w stronę gwiazd. Eksplozje wzniosły dym kilkadziesiąt stóp nad
ziemię. Harry i jego rodzeństwo zawiśli w powietrzu. Zaraz za nimi pojawili się
jego rodzice i Syriusz, którzy otoczyli ich.
- Harry, musisz pomóc
Ginny – powiedziała Lily.
- Nie przyjmie ode mnie
pomocy. Zresztą… Doskonale sobie radzi – rzekł.
- Lepiej spójrz – rzekł
Syriusz, pokazując na ledwo żywą Ginny – Chyba nie chcesz, aby poroniła,
prawda? Przecież nie jesteś mordercą własnego dziecka.
Tony, Aurora i Amanda
spojrzeli na siebie ze zdumieniem, a następnie przerażonego Harry’ego. Ten
podniósł głowę i zniknął, zostawiając trójkę swojego rodzeństwa z rodzicami i
Syriuszem.
Trójka kontrolowanych
czarodziejów wystrzeliła w ich stronę ognistymi kulami. Tony i Aurora zniknęli,
a Amanda została i rozłożyła szeroko ramiona, przyjmując wszystkie ciosy na
swoją pierś. Dym zasłonił jej postać. James, Syriusz i Lily ukradkiem
rozglądali się za pozostałą dwójką. Wątpili, aby zostawili Amandę na pewną
śmierć.
Syriusz i James
wyprostowali się, gdy usłyszeli trzaski teleportacji za sobą. Nie zdążyli
jednak się odwrócić, ponieważ zostali związani przez magiczne liny. Aurora i
Tony zdjęli z nich obrożę, uwalniając od ich pana. Machnięciem dłoni usunęli
liny. Otoczyli Lily. Pięciu na jedną. Lily bez wątpienia pomyślałaby, że ma
spore kłopoty, ale teraz wiedziała, że może za chwilę być wolna.
- Spieszmy się – rzekł James
– Gdy Voldemort zorientuje się, że nie jesteśmy pod jego kontrolą, zabije Lily.
Amanda ruszyła ku Lily,
ta wystrzeliła w jej stronę ognistą kulę. Amanda zrobiła unik, a to dało czas
Jamesowi. Znalazł się za żoną i chwycił ją za ramiona, pozbawiając ruchu. Lily
się wierciła i próbowała trafić męża tyłem głowy. Udało jej się za trzecim
razem. Przy okazji złamała mu nos. Jednak James jej nie puścił. Syriusz znalazł
się przy nich i zerwał z szyi przyjaciółki obrożę.
- Nareszcie –
odetchnęła z ulgą Lily.
- Możecie nam
wytłumaczyć jakim cudem żyjecie? – zapytał Tony.
- Przyjdzie i na to czas – przyznał Syriusz
– Harry i Ginny nas potrzebują – wskazał na poranionych młodych wojowników.
Harry z impetem
wylądował i od razu odbił się od ziemi, skacząc w stronę najbliższego
legionisty. Ten powoli odwrócił się w stronę Harry’ego. Po chwili jednak
jęknął, gdy Kapitan przebił ramieniem jego pierś. Rzucił nim w dwóch kolejnych,
powalając. Jego oczy zaświeciły się na czerwono i wystrzeliły z nich czerwone
promienie. Oba promienie krążyły niezależnie od siebie, zabijając i pozbawiając
głów legionistów. Rzucił ognistą kulą i kilku żołnierzy stanęło w płomieniach.
Harry jęknął i padł na kolana, gdy jeden z legionistów zaszedł go od tyłu i
poważnie go ranił. Kilku żołnierzy złapało go i skierowało jego głowę w stronę
półprzytomnej Ginny. Nad nią stał jeden z żołnierzy. Podniósł włócznie. Harry
doskonale wiedział co za chwilę się stanie. Zaświecił się na złoto i nastąpiła eksplozja,
która rozerwała legionistów, którzy go trzymali. Wstał z kolan i wystrzelił
czarnym promieniem w stronę legionisty, który miał zamiar przebić serce Ginny.
Promień przebił jego szyję, a żołnierz padł martwy na ziemię. Włócznia zaczęła
opadać na Malutką. Kapitan za pomocą magii powstrzymał włócznie i wbił ją w
pierś jednego z żołnierzy. Po chwili jęknął gdy ogromny głaz przygniótł go.
- I co teraz zrobisz,
Potter? – zapytał jakiś śmierciożerca, stając nad nim – Powiem ci. Będziesz
patrzył jak twoja przyjaciółka umiera, a ty nie będziesz w stanie nic zrobić.
Następnie sam umrzeć.
Śmierciożerca jęknął i
padł martwy obok Harry’ego. Tuż za nim stała jego matka z zakrwawionym
sztyletem.
- Tak się ci tylko
wydaje – powiedziała.
Odrzuciła magią głaz i
podniosła swojego syna z ziemi. Wokół kilku ostatnich sprzymierzeńców
Voldemorta było zabijanych. Elfy zabierały ciężko raną Ginny do zamku.
- Nic jej nie będzie –
powiedziała spokojnie Lily, lekko się uśmiechając do syna – Czas, abyś wyleczył
się z ran. Chodź. Zaprowadzę cię.
Super! Ciekawe o będzie z Gin
OdpowiedzUsuńSuper!
OdpowiedzUsuńciekawi mnie co jeszcze wymydlisz, żeby to przebić
OdpowiedzUsuń