Translate

niedziela, 25 maja 2014

33. Ród Potterów 6

Gdzieś w środkowej części Anglii stał ogromny zamek. A raczej kiedyś ów budynek był zamkiem. Teraz wyglądało to na ruiny. Mury, kiedyś dzięki swej masywności broniły mieszkańców zamku, a teraz były porośnięte mchem i w większości zniszczone bądź zawalone. Krążyły opowieści, że samo wejście na nie groziło śmiercią. Jednak trudno było znaleźć potwierdzeniem dla tej historii. Owszem, znalazło się kilku śmiałków, którzy weszli na te mury, ale nigdy stamtąd nie wrócili, a ci którzy ruszyli im na ratunek, także nigdy nie wrócili do domów i rodzin. Tuż za murami znajdował się brukowany plac, a przynajmniej coś, co kiedyś było ów placem. Teraz pokryty był błotem, który utrudniał poruszanie się. Od czasu do czasu błoto wyrzucało z siebie ludzkie czaszki i kości. Tuż za placem był kolejny mur, który ochraniał zamek. Jednak i on był w opłakanym stanie. Cegły z tego mury opadały, gdy tylko zerwał się silniejszy wiatr. Zamek również miał za sobą lata świetności. Tylko w nielicznych miejscach dach był pokryty dachówkami. Był tak podziurawiony, że można było dojrzeć zniszczone wnętrze. Okna były powybijane, a jedna wieża całkowicie się zawaliła i zostały tylko po niej fundamenty oraz porozrzucane cegły i fragmenty dachu, które porośnięte zostały mchem.
Trzask teleportacji zakłócił cisze, która tutaj panowała. Pojawił się Blaise. Czujnie rozejrzał się wokół i nałożył srebrną maskę na twarz. Jego szata była cała w zieleni. Zarzucił na głowę kaptur zielonej peleryny i ruszył w kierunku ruin. Mruknął coś pod nosem, a ruiny zniknęły i pojawił się zadbany zamek ze strażnikami pilnującym bram oraz murów. Zamek Lorda Voldemorta. Doskonale sobie wybrał kwaterę. Odnalazł ten zniszczony zamek i zadbał o odpowiednie plotki. Gdy tylko to osiągnął wykorzystał swoje magiczne umiejętności i go odbudował. Od tamtej pory ów zamek był kwaterą główną śmierciożerców. To tutaj odbywały się wszystkie najważniejsze spotkania i inicjacje nowych śmierciożerców.
- Witaj, Pierwszy – rzekł jeden ze strażników, ale Blaise nawet na niego nie spojrzał. Był jednym z Siódemki Wężów, jak ich nazwał Voldemort. Czarnoksiężnik wybrał siódemkę czarodziejów o największej mocy i zrobił z nich swoich doradców. Jako jedyni mieli prawo do Voldemorta zwracać się „Lord Voldemort”, a nie „panie” jak wszyscy śmierciożercy. Raczej nie walczyli, chociaż ich moc była bardzo duża. Blaise ze wszystkich śmierciożerców właśnie Siódemkę Wężów uważał za najbardziej niebezpieczną. Dlatego czujnie ich obserwował. Lepiej, żeby być przygotowanym na ich atak. To nie byli zwykli śmierciożercy. Blaise tak samo jak pozostali z Siódemki Węży nie nosił Mrocznego Znaku. Dlatego o wiele trudniej było ich rozpoznać. Zabini ostrzegł przed Harry’ego. Obaj wiedzieli, że najniebezpieczniejszy wróg to niewidzialny wróg. Należało ich jak najszybciej zlikwidować i podstawić za nich własny ludzi, ale to było niełatwe.
Blaise zatrzymał się na rozwidleniu korytarzy i zerknął w prawo, skąd dochodziły okrzyki. Wielokrotnie słyszał w tym zamku okrzyki bólu i cierpienia, ale ten głos znał. Wiedział, że musi jej pomóc. Inaczej nie będzie w stanie spojrzeć Harry’emu w oczy.
Amanda wisiała kilka cali nad podłogą. Jej przeguby były spętane przez grube liny, które podtrzymywały jej ciało w powietrzu. Jak zwykle, od kilku lat, miała na szyi obrożę – oznakę jej zniewolenia. Obraża pozwalała Clarkowi jednocześnie ją kontrolować i karać. Pamiętała dokładnie jak Harry i Ginny z dzieciną łatwością pozbyli ów obroży. Sama kilkukrotnie tego próbowała. Pamiętała z tamtego dnia, że Harry i Ginny wyrzucili z siebie ogromną ilość mocy, która wszystkich przeraziła. Jednak wmawiano jej, że to tylko urojenia i miała wówczas zwidy. Swoje wiedział i nie zamierzała poprzestać na próbach. W końcu jej się uda i będzie mogła zemścić się na swoich oprawcach. Tylko świadomość, że kiedyś uda jej się zemścić oraz to, że ma brata, który zrobi wszystko, aby ją uratować, podtrzymywała ją przy życiu.
Amanda z całych sił próbować zignorować uczucie wstydu, które ogarniało ją niczym zimno ludzkie ciało w obecności dementora. Była całkowicie naga. Wokół niej było około dziesięciu śmierciożerców. Skorzystali z faktu, że Voldemort był czymś ważnym zajętym i „zajęli się” Amandą.
- Zaraz ją wychowam na odpowiedzialną sukę – powiedział jeden ze śmierciożerców swoim grubym głosem i wyczarował pejcz.
Nie mieli nawet odwagi zdjąć masek, aby mogła ujrzeć ich twarze. To nic. W ogóle je to nie przeszkadzało. Wystarczył jej zapach, który wydobywał się z ich ciał. To jej wystarczyło, a gdy już nadejdzie odpowiedni moment zemści się.
Śmierciożerca podniósł pejcz i się zamachnął. Trzy skórzane końcówki przeleciały nad jej prawym barkiem i z impetem uderzyły w jej prawą pierś, zostawiając na niej czerwony ślad. Amanda nie potrafiła się powstrzymać i krzyknęła z bólu, a śmierciożercy zaryczeli z radości, jakby oglądali jakiś skecz. Mężczyzna znów się zamachnął. Tym razem pejcz uderzył poziomo w obie piersi, a czerwone ślady stały się wyraźniejsze.
- Może zajmiemy się cipką? – rzucił, jakby żartem, śmierciożerca, a pozostali zaśmiali się.
Amanda z całych sił powstrzymywała łzy. Mogła wrzeszczeć z bólu, ale nie pozwoli tym karykaturom czarodziejów patrzeć na jej łzy. Wokół jej obroży pojawiły się iskry, jakby miała lada wybuchnąć, a ona cicho szeptała: „Zabiję was”.
Śmierciożerca po raz kolejny się zamachnął i pejcz uderzył od dołu w jej cipkę. Tym razem jej okrzyk był kilkukrotnie głośniejszy niż przed momentem. Śmierciożerca sprawił jej największy ból jak dotąd, ale wciąż nie pozwoliła łzom płynąć po policzkach. Poplecznik Voldemorta znów się zamachnął. Tym razem kilkukrotnie uderzył w jej nagie pośladki, zostawiając na nich czerwony ślad. Wszyscy śmierciożercy śmiali się, radując się z upokorzenia Amandy, która znosiła je najlepiej jak potrafiła.
- Może urozmaicimy nieco „zabawę” – rzucił jeden z młodszych śmierciożerców i wyczarował duży wibrator.
Amanda rozszerzyła oczy ze zdumienia i poczuła, po raz pierwszy od bardzo dawna, strach. Jeden ze śmierciożerców podszedł do niej i chwycił ją za czerwone pośladki, które odciągnął na bok. Drugi zaszedł ją od tyłu i bez wahania wsadził sztucznego penisa w jej odbyt. Amanda wydała z siebie głośny okrzyk. Pieczenie po uderzeniach pejczu jeszcze nie ustało, a teraz doszedł wibrator, który dołożył kolejną dawkę bólu. Błagała w myślach, aby go nie włączyli. Jednak jej nieme prośby nie zostały wysłuchane. Włączyli wibratora, a Amanda wygięła ciało w łuk i zaczęła głośno krzyczeć. Jednak im było mało. Przypięli coś w rodzaju spinaczy do jej sutków i łechtaczki. Na ich polecenie ciało Amandy przeszywał prąd, który dodatkowo wzmacniał ból. Amanda już traciła nadzieję, że ten koszmar kiedykolwiek przeminie, gdy drzwi stanęły otworem, a w oczach śmierciożerców zobaczyła przerażenie. Z wysiłkiem zerknęła w stronę drzwi. Zobaczyła tam jednego z Siódemki Węży. Jak dobrze pamiętała, nazywali go Pierwszym. Słyszała różne plotki o nim. Jedna z nich mówiła, że pewnego razu wszedł na zebranie Voldemorta z Wewnętrznym Kręgiem i zabił połowę z Kręgu, ponieważ miał na to ochotę. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że Voldemort nic mu nie zrobił. Prawdopodobnie bał się go. Amanda podejrzewała, że śmierciożercy bali się go bardziej od Voldemorta. Czarnoksiężnik zabijał swoich wrogów, zdrajców i tych, co go zawiedli. Pierwszy zabijał gdy miał na to ochotę. Jakby zabijanie było seksem albo quidditchem.
- No, proszę – rzekł Pierwszy i krótko machnął ręką, a spinacze oraz wibrator zniknęły – Zabawiacie się, tak?
- No tak – odpowiedział jeden ze śmierciożerców, nieco niepewnym głosem.
- A powiedz mi proszę, czy Lord Voldemort wam na to pozwolił?
- Jak śmiesz wymawiać imię Czarnego Pana! – ryknął jeden ze śmeirciożerców.
W mgnieniu oka śmierciożerca padł martwy. A raczej jego dwie części, a z miecza Pierwszego ściekała krew. Śmierciożercy byli przerażeni. Amanda doskonale sobie zdawała sprawę, że żaden z nich nie zauważył jego ruchu. Zapewne pomyśleli, że się teleportował, co było nieprawdą. Zrobił trzy skoki, wyjął miecz i przeciął śmierciożercę na pół. Poplecznicy Voldemorta mieli się za najpotężniejszych czarodziejów tych czasów, jednak nie potrafili dostrzec ruchów Pierwszego.
- Ktoś jeszcze ma problem z tym, że mówię: „Lord Voldemort”? – zapytał Pierwszy, a śmierciożercy pokręcili przecząco głową. Amanda widziała jak się go bali. Ich ciała drżały w niekontrolowanym odruchu, a oczy wypełnione były przerażeniem – No więc? Czy dowiem się czy Lord Voldemort wam na to pozwolił?
- Nie – odpowiedział jeden ze śmierciożerców i ta odpowiedź była błędem.
Pierwszy poruszał się niezwykle szybko. Pojawił się przy śmierciożercy z pejczem w ręku. Chwycił go wolną dłonią za gardło. Śmierciożerca w bezwarunkowym odruchu chwycił go oburącz za nadgarstek, a Pierwszy przebił go mieczem. Znów się poruszył i znalazł się przy kolejnym śmierciożercy. Odbił się od ziemi i obrócił wokół własnej osi. Machnął na odlew mieczem i ściął głowę poplecznikowi Voldemorta. Śmierciożercy zaczęli strzelać w niego różnymi zaklęciami, ale zdawał się być na nie odporny. Żadne z zaklęć nie zadrapało go choćby w najmniejszym stopniu. Wyprostował dwa palce wolnej dłoni i machnął nią na opak. Jeden ze śmierciożerców eksplodował. Pozostało po nim tylko kości i różdżka. Wycelował palcem w kolejnego poplecznika Voldemorta, gdy…
- Dość!
Pojawił się sam Lord Voldemort. Stał w drzwiach i z uśmiechem na ustach podziwiał dzieło Pierwszego. Zdawało się, że był zadowolony z efektu działań Pierwszego.
- Dostali już nauczkę, nie sądzisz? – zapytał Voldemort, a Blaise przez moment się wahał, ale po chwili schował miecz – Chodź ze mną, Pierwszy. Musimy porozmawiać. A wy – spojrzał na śmierciożerców – Ubierzcie ją i zadbajcie, aby nie była głodna.
- Ale…
- Sprzeciwiasz mi się? – zapytał Voldemort – Mogę zmienić zdanie i pozwolić Pierwszemu zabić was.
Śmierciożerca przełknął głośno ślinę i od razu zabrał się do wykonania rozkazu swojego pana.
Voldemort stanął obok drzwi i wskazał je dłonią Zabiniemu. Blaise posłał jeszcze jedno spojrzenie śmierciożercom i wyszedł, a tuż za nim ruszył czarnoksiężnik.
- Blaise, posłuchaj mnie proszę – rzekł Voldemort, gdy dostatecznie mocno się oddalili – Nie mogę za każdym razem tolerować twoich wybryków. Być może to moja wina, bo nie daję ci żadnych zadań. Widzę, że od czasu do czasu musisz po prostu zabić parę osób. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie ważne czy to będą śmierciożercy czy też jakiś auror. Po prostu musisz zabić i tyle. Jeśli zabijesz jakiegoś szeregowego śmierciożercę, nie przejmę się tym. Na jednego zabitego śmierciożercę w ciągu tygodnia zdobędę dziesięciu na jego miejsce. Jednak jeśli zamordujesz kogoś z Siódemki Węży lub Kręgu Wewnętrznego nie możesz liczyć na moją łaskę, rozumiesz?
- Pytanie brzmi: czy ty wówczas będziesz mógł liczyć na moją łaskę? – rzucił pogardliwie Blaise.
Voldemort zamrugał ze zdumienia. Zabini doskonale sobie zdawał sprawę z tego, ze pogrywał ostro z czarnoksiężnikiem. Jednak tak musiało być. Wiedział, że musi sprawić, aby Lord Voldemort nie śmiał nawet pomyśleć, że on donosi Klanowi Lordowi o poczynaniach śmierciożerców. A jeśli już tak się stanie, czarnoksiężnik sam siebie powinien za to ukarać. Snape miał swój sposób, a on swój. Chociaż jego był o wiele bardziej niebezpieczny.
- Sądzisz, że jesteś w stanie mnie zabić? – zapytał z lekkim uśmiechem Voldemort.
- Bez wątpienia, dorównuję ci mocą. Być może nawet przewyższam. Jestem pewien, że cię pokonam – odrzekł Blaise – A czy cię zabiję? Nie jestem Harrym Potterem. Nie potrzebuję głupiego szczęścia, aby cię zabić.
Blaise zaczekał chwilę, kątem oka obserwując czarnoksiężnika. Voldemorta zaśmiał się, jakby Zabini właśnie opowiedział mu świetny dowcip. Blaise powstrzymał się od komentarza. Zresztą… Uznał, że nie warto.
- Coraz bardziej mi się podobasz, Blaise – rzekł Voldemort – Dlatego przedstawię cię Okręgowi.
- Komu? – zdumiał się Zabini, czując pewien niepokój w sercu.
- Myślałeś, że jestem jedynym potężnym czarodziejem, który pragnie zawładnąć światem? – zapytał Voldemort – Otóż nie. Jest nas sporo. Założyliśmy grupę, którą nazwaliśmy Okręgiem Nieśmiertelnych. Odpowiednio podzieliśmy świat między siebie. Gdy ujrzysz założycieli Okręgu to będziesz mocno zdziwiony.
- A kiedy ich poznam? – zapytał Blaise.
- Niedługo – odrzekł czarnoksiężnik – Niedługo. A potem wprowadzimy nasz plan w życie.
Voldemort zostawił Blaise’a i odszedł w dal. Zabini przez długą chwilę patrzył jak czarnoksiężnik się oddala, rozmyślając nad tym co usłyszał.
Noc spowiła błonie. Jasne promienie księżyca co chwilę oświetlały kawałek trawnika czy lasu, ale szybko były zasłaniane przez gęste chmury. Przez środek błoni szły dwie postacie – Hermiona i Luna. Mimo, że wokół krążyły patrole aurorów, potrafiły je wyminąć. Już nie raz to robiły. Hermiona czasami zastanawiała się jak mają czuć się w szkole bezpiecznie, skoro z taką łatwością udało im się nie raz ani nie dwa przejść pod czujnym okiem aurorów. Voldemort i jego śmeirciożercy na pewno są równie skuteczni w omijaniu patroli co oni.
Hermiona i Luna dotarły do chatki Hagrida. Zapukały w drzwi, dosyć głośno. Przez moment rozglądały się wokół, jakby obawiały się stukot zaalarmuje aurorów, którzy zaraz tu przyjdą.
- Hermiona? Luna? – zdumiał się Hagrid, gdy drzwi chatki stanęły otworem.
Obie dziewczyny spojrzały na olbrzymiego nauczyciela, witając się z nim promiennym uśmiechem i skorzystały z jego zaproszenia, wchodząc do środka. Hermiona zastanawiała się czemu to zadanie Harry powierzył im. Ginny byłaby o wiele lepsza w wyciąganiu informacji od Hagrida niż one. Jednak Harry stwierdził, że Ginny ma teraz inne problemy na głowie. Hermionę to bardzo zaciekawiło, ale na razie nie miała czasu, aby zgłębić ten problem.
- Nie powinniście tak późną porą opuszczać zamku – rzucił Hagrid – Nawet nie wyobrażacie se jak wielkie niebezpieczeństwo czyha.
- Wręcz przeciwnie, Hagridzie – powiedziała Luna, wprawiając pół olbrzyma w zdumienie. Hagrid zalał wrzątkiem herbatę, uważnie obserwując obie dziewczyny.
- Ta? – zapytał – Psor Dumbledore na pewno jest innego zdania.
- Nie obchodzi nas to – rzuciła Hermiona – Byle kłamca nie będzie mi mówił, co mam robić.
Hagrid o mało co nie upuścić dzbanka z wrzątkiem. Ledwo udało mu się go utrzymać w dłoniach i odstawić na miejsce.
- Kłamca? – zapytał Hagrid, a w jego głosie słychać było nutkę złości.
- A co? Nie jest tak? – zapytała Luna – Urywał przed Harrym fakt, że ma rodzeństwo. Skłamał też na temat przepowiedni. Te durne tłumaczenia, że był za młody. Harry nigdy nie był za młody. Nie, po to tym co przeszedł. Myślisz, że jak przybył do Hogwartu był dzieckiem? Jeśli tak, to grubo się mylisz.
Hagrid usiadł naprzeciwko dziewczyn z głośnym westchnięciem. Krzesło głośno zaskrzypiało w proteście pod ciężarem jego ciała.
- No dobra… Psor Dumbledore nie zawsze podejmuję rozsądne decyzje, ale to nadal jedyny czarodziej, który może się mierzyć z Sami-Wiecie-Kim – rzucił Hagrid.
- Nieprawda – powiedziały obie dziewczyny.
- Co? – Hagrid nie ukrywał zdumienia – A kto niby jeszcze ma z nim szanse?
- Znam przynajmniej sześcioro – odpowiedziała Luna.
Hagrid zakrztusił się pitą, gorącą herbatą. Wrzątek zaczął parzyć go w język i wypluł go z powrotem do kubka. Jego oczy zrobiły się załzawione, a usta cały czas otwierał, aby powietrze w jego chatce schłodziło jego język.
- Żarty se ze mnie robicie? – zapytał, nie próbując nawet kryjąc zdumienia – Tylko psor Dumbledore i jego brat, Aberforth dorównują mocą Sme-Wiecie-Komu. No… Jest jeszcze Grindewald.
- A Klan Lordów? – zapytała ostrożnie Luna.
- Nie mierzyli się w bezpośredniej walce – rzucił beztrosko Hagrid, machając lekceważąco swoją wielką łapą – Jestem pewien, że nie dadzą rady psorowi Dumbledore’owi.
- Tak? – Hermiona podała to w wątpliwości – A może są na tyle inteligentni i sprytni, aby unikać bezpośredniej bitwy, dopóki nie zdobędą odpowiedniej mocy albo liczebności?
Hagrid zaczerpnął duży łyk ze swojego kubka, pogładził się po bujnej brodzie i podrapał po głowie.
- To ma sens, ale i tak nie dorównają psorowi Dumbledore’owi – rzucił Hagrid.
Hermiona zerknęła za zegarek. Czas ich gonił. Porozumiała się spojrzeniem z Luną, która krótko, prawie niezauważalnie, skinęła jej głową. Musiała jak najszybciej przejść do odpowiedniej części swojej misji.
Hermiona i Luna, jakby ktoś wydał rozkaz, jednocześnie wstały ze swoich miejsc i podeszły do Hagrida – Hermiona z prawej strony, a Luna z lewej. Pół olbrzym przyglądał się obu dziewczynom z ciekawością i lekkim zdumieniem.
- Hagridzie, za bardzo wierzysz w słowa Dumbledore’a – stwierdziła Luna.
- Na przykład twierdzi, że jesteśmy grzecznymi dziewczynkami, prawda? – zapytała Hermiona, a Hagrida, jakby był zahipnotyzowany, skinął głową – Udowodnimy ci, że się myli.
Hermiona nachyliła się i pocałowała Hagrida. Gajowy wytrzeszczył oczy ze zdumienia, ale po chwili wczuł się w sytuacje. Zamknął oczy i przyciągnął swoją olbrzymią dłonią Gryfonkę do siebie. Po kilku chwilach Hermiona oderwała się od ust pół olbrzyma i uklękła przed nim. Bez najmniejszego lęku, z delikatnym uśmiechem na ustach, wyjęła jego olbrzymiego penisa ze spodni. Mimo, że organizm Hagrida jeszcze nie wysłał odpowiednich impulsów do odpowiednich części jego ciała to i tak kutasa Hagrida, mimo, że nie stał, był większy niż w większości zwykłych ludzi. Hermiona wsadziła czubek penisa do ust i zaczęła go ssać. Hagrid westchnął głośno, ale szybko jego odgłosy zostały zdławione. Luna pocałowała pół olbrzyma i chwyciła go za jedną z jego dłoń. Przyłożyła ją do swojej piersi. Hagrid, jakby mimowolnie zacisnął ją w swoich potężnych palcach. Nauczyciel opieki, jakby kierowany dawno wygaszonym lub zagłuszonym instynktem, zaczął powoli rozbierać Marzycielkę. Mimo tak dużych palców, dosyć sprawnie rozpiął guziki jej bluzki i ją zdjął. To samo było ze stanikiem. Jej nagie piersi przyciągały jego czarne oczy. Po chwili już je całował i masował swoją ogromną dłonią. W tym czasie Hermionie udało się sprawić, że penis pół olbrzyma urósł i stwardniał. Powoli poruszała głową w dół oraz górę, jednak Hagrid miał tak wielkiego kutasa, że nie mogła go wsadzić całego w swoje usta. Po chwili obok niej uklękła pół naga Luna, która zaczęła ssać jądra Hagrida, a następnie zaczęła lizać jego kutasa. Gajowy Hogwartu wydawał z siebie coraz głośniejsze westchnięcia zadowolenia, odchylając głowę w tył i zamykając oczy.
Hermiona i Luna oderwały się na moment od kutasa Hagrida, który spojrzał na nie z zaciekawieniem. Obie dziewczyny przyglądały się sobie, aby po chwili złączyć swoje wargi w pocałunku. Bez wątpienia, to najbardziej zaskoczyło Hagrida. Mimo, że uważał, że nie powinien takiego czegoś oglądać nie potrafił oderwać wzroku od tego widoku. Luna z dziecinną łatwością rozpięła bluzkę Hermiony i odrzuciła ją na bok. To samo zrobiła ze stanikiem. Uczennica zaczęła całować Marzycielkę po szyi, a następnie pochwyciła w usta jej twarde sutki i zaczęła rozpinać zamek jej spódniczki, którą szybko zdjęła. Pozbyła się też jej fig. Luna chwyciła starszą koleżankę za głowę i podciągnęła ją do góry. Z powrotem wargi obu dziewczyn połączyły się w pocałunku. Przez kilka chwil trwały w nim, aby po chwili Marzycielka zaczęła całować nagie piersi Hermiony, ustami bawiąc się jej kolczykami w sutkach. Tak jak poprzednio Hermiona, i Marzycielka zdjęła z przyjaciółki spódniczkę. Jednak stringów już nie zdjęła. Nie zdążyła. Hagrid delikatnym pacnięciem przypomniał o sobie. Obie dziewczyny z powrotem zajęły się penisem przyjaciela. Złączyły swoje wargi w namiętnym pocałunku na czubku jego penisa. Hagrid głośno westchnął, zanurzając dłonie w ich włosach. Hermiona i Luna objęły swoimi nagimi piersiami kutasa pół olbrzyma i zaczęły się poruszać w dół oraz w górę, czując jak od spodu jądra Hagrida uderzają w ich piersi. Przy tym delikatnie całowały i lizały penisa gajowego.
Po kilku chwilach Hagrid podniósł obie dziewczyny. Lunę położył na plecach na stole, uprzednio zwalając wszystkie przedmioty z niego. Marzycielka podniosła do góry swoje nogi, zginając je w kolanach i odchylając na boki. Prawą dłonią rozszerzyła swoje wargi sromowe, a prawą potarła łechtaczkę, wydając przy tym ciche westchnięcie podniecenia. Hagrid potarł dłonią swojego dużego kutasa, a następnie otarł się nim o mokrą cipkę Luny, aby po ułamku sekundy włożyć jego czubek w jej wnętrze. Luna odchyliła głowę do tyłu, łapiąc się za nagie piersi i wydała jęk podniecenia. Hagrid złapał ją za kostki i podniósł jej stopy, łącząc jej nogi. Zaczął energicznie poruszać biodrami w przód oraz w tył, a jego uszy zostały wypełnione przez jęki Luny. Na początku poruszał się powoli i nie wkładał więcej jak połowę penisa w mokrą cipkę Krukonki. Dopiero po kilku minutach w swoje ruchy wkładał całą energię jaką posiadał, a jęki Luny przemieniły się w okrzyki. Jego jądra jak palce pianisty, wybijały rytm uderzając o jej pośladki. Jego ruchy sprawiały coraz więcej przyjemności Luny, która powoli odlatywała.
Hermiona delikatnie pocałowała Hagrida, a następnie uklękła nad twarzą Luny. Przez kilka sekund masowała swoją łechtaczkę, a następnie się obniżyła. Marzycielce nie trzeba było nic mówić. Od razu delikatnie pocałowała mokrą cipkę przyjaciółki, a następnie ją polizała, aby po chwili objąć ją ustami i przez kilku minut ssać. Hermiona wzdychała z zadowolenia przy tych czynnościach, łapiąc się za nagie piersi i nimi się bawiąc. Zdławione okrzyki Luny i tak były głośniejsze od jej pojękiwań. Krukonka wsadziła język w cipkę Hermiony i zaczęła nim wiercić na wszystkie strony, łapiąc Uczennice za pośladki i mocno zaciskając na nich swoje palce. Hagrid swoim potężnymi dłońmi chwycił Luną za piersi i przyspieszył swoje ruchy. Po kilku minutach Luna wydała z siebie zdławiony jęk spełnienia.
Hagrid po chwili zastygnięcia w bezruchu z penisem w cipce Luny, cofnął się o parę kroków, wyjmując swojego kutasa z Krukonki. Chwycił Hermionę za ramię i ściągnął ją z Marzycielki. Sprawnym ruchem obrócił ją do siebie tyłem i popchnął tak, aby zgięła się w pół, co też się stało. Uczennica oparła się obiema dłońmi o blat stołu i zerknęła przez ramię na pół olbrzyma, którego wzrok był wygłodniały. Hermiona odnotowała w pamięci, że nie zauważyła kiedy to się stało. Musiała bardziej panować nad sobą, jeśli pragnęła nadal być doskonałą zabójczynią.
Hagrid otarł się o pośladki Gryfonki, mocno trzymając ją za biodra. Chwycił za sznurek jej stringów, który znajdował się pomiędzy jej pośladkami. Odciągnął go na bok i wsadził czubek swojego penisa w jej odbyt. Hermiona odchyliła głowę do tyłu, zamknęła oczy i wydała z siebie okrzyk. Hagrid mocno trzymał ją za biodra i przez chwilę zastygł w bezruchu, pozwalając Hermionie, aby przyzwyczaiła się do nowego uczucia. Po jakieś minucie zaczął powoli poruszać biodrami w przód oraz w tył, wkładając swojego kutasa w odbyt Uczennicy nie głębiej niż do połowy jego długości. Po chwili swoimi ogromnymi łapami załapał za piersi. Przez moment bawił się jej kolczykami w sutkach, a następnie zaczął masować jej nagi biust. Po kilkudziesięciu sekundach zacisnął swoje dłonie na jej piersiach i zaczął coraz energiczniej poruszać biodrami, aż w końcu jego jądra uderzały o jej mokrą cipkę. Hermiona z każdym kolejnym ruchem gajowego wydawała z siebie coraz głośniejsze okrzyki. Lewa dłoń Uczennicy wylądowała na jej zgrabnym brzuchu i powoli zbliżała się do jej mokrego kroku, aby po chwili zniknąć pod cienkim materiałem jej stringów. Wsadziła dwa palce w mokrą cipkę i zaczęła nimi szybko poruszać, dając sobie kolejne doznania, a jej okrzyki były coraz głośniejsze.
Luna usiadła na stole tuz przed twarzą Hermiony. Chwyciła lewą dłonią przyjaciółkę za włosy i przyciągnęła jej głowę do swojej cipki. Uczennica od razu zaczęła lizać wargi sromowe oraz łechtaczkę Marzycielki, która wydała z siebie westchnięcie, zagłuszone przez zdławione okrzyki Gryfonki. Luna chwyciła się za wolną dłonią za piersi i zaczęła ją ugniatać. Jej uszy wypełnił plask, gdy Hagrid z impetem uderzył w czerwony pośladek Hermiony. Ogromna dłoń gajowego powędrowała wzdłuż kręgosłupa Uczennica, a następnie chwycił ją za głowę, zasłaniając całkowicie dłoń Krukonki. Mocniej przycisnął głowę Hermiony do cipki Luny. Uczennica przez kilka chwil ssała cipkę przyjaciółki, aby następnie włożyć w nią swój język, którym zaczęła wiercić na wszystkie możliwe strony. Marzycielka wydała z siebie głośny jęk, ale nie na tyle głośny, aby zagłuszyć okrzyki Uczennicy. Po kilku minutach Hermiona wydała z siebie przydługi jęk, oznajmiający spełnienie.
Hagrid po kilkunastu sekundach wyjął swojego sterczącego penisa z odbytu Gryfonki. Obie dziewczyny od razu uklękły przed nim. Luna pochwyciła czubek jego kutasa w usta i zaczęła go ssać, a Hermiona lizała go od nasady do czubka i z powrotem. Po jakiś dwóch minutach Hagrid chwycił się za penisa i zaczął energicznie po nim poruszać dłonią, aby po upływie niewielkiej chwili wydać z siebie głośny jęk. Jego sperma wystrzeliła niczym woda z węża strażackiego. Nasienie opadło na twarze i nagie ciała obu przyjaciółek. Hagrid usiadł na kanapie z półprzymkniętymi powiekami, przyglądając się jak obie dziewczyny zlizują ze swoich ciał jego spermę. Gdy skończyły, usiadły obok niego.
- Hagridzie – mruknęła Hermiona, a ten spojrzał na nią pytająco – Odpowiesz mi na jedno pytanie?
- Oczywiście, Hermiono – rzucił swoim grubym głosem gajowy.
- Powiedz mi, czy Dumbledore coś planuje względem Amandy? – zaciekawiła się. Wiedziała, że Harry bardzo liczy na te informacje.
- Oczywiście – rzucił Hagrid – Psor Dumbledore ma plan.
- Opowiedz mi o nim – poprosiła delikatnie Hermiona, łapiąc Hagrida za kutasa i zaczęła go masować. Gajowy wydał z siebie westchnięcie zadowolenia – Powiedz mi wszystko co wiesz.
Hermiona doskonale wiedziała co robi. Zamroczyła umysł Hagrida tak, aby nawet nie pomyślał, aby nie zdradzić planów Dumbledore’a.
- Za trzy dni w Hogwarcie pojawił się Clark z Amandą – zaczął mówić Hagrid, a obie dziewczyny wsłuchiwały się w jego słowa – Psor chce w ostatniekj chwili powiadomić o wszystkim Harry’ego.
- Dlaczego? – zapytała Luna.
- Żeby Harry nie zdążył nic wymyślić – powiedział Hagrid, z zamkniętymi oczami i szerokim uśmiechem zadowoleniem na ustach – Psor uważa, że jeśli Harry’ego odda śmierciożercom, zakończy wojnę z Same-Wiecie-Kim. Psor ma też rezerwowy plan.
- Rezerwowy? – zdziwiła się Hermiona.
- Psor uważa, że gorąca głowa Harry’ego może zepsuć jego pierwszy plan, więc wymyślił drugi – tłumaczył gajowy – Jakby z jakiś powodów drugi nie wypalił, psor odda w łapska śmeirciożerców Ginny i wtedy zakończy wojnę.
Luna i Hermiona spojrzały sobie w oczy, bezgłośnie porozumiewając się na temat tego co usłyszały. Musiały jednak upewnić się co do jednej rzeczy.
- Cz to wszystko, Hagridzie? – zapytała Hermiona.
- Oczywiście – rzucił gajowy, rozkoszując się tym, że Gryfonka masowała mu penisa, który już stał na baczność.
- Zatem… Wybacz mi – rzuciła.
Zanim Hagrid zdążył zareagować, Hermiona zastosowała się do planu. Puściła kutasa gajowego i dotknęła jego skroni. Pół olbrzym od razu stracił przytomność. Przy okazji wyczyściła mu pamięć, aby nie mógł o tym powiedzieć dyrektorowi. Nie minęło pięć minut, gdy Luna i Hermiona zniknęły, usuwając ślady swojego bytu w chatce gajowego.
Dumbledore siedział w swoim gabinecie, oczekując swoich gości. Towarzyszyli mu Grindewald, McGonagall, Snape oraz Legolas. Dyrektor Hogwartu długo się zastanawiał czy zaprosić tutaj również przedstawicieli ministerstwa, ale uznał, że nie warto bez potrzeby ryzykować walki w Hogwarcie.
Rozległo się pukanie do jego drzwi. Dumbledore rzucił krótkie: „proszę” i do środka wszedł Clark, trzymający się za pobite oko, Amanda, która mimo obroży na szyi, uśmiechała się od ucha do ucha oraz pięciu ochroniarzy Clarka, którzy byli posiniaczeni na twarzy i mieli kilka zadrapań.
- Mieliście jakieś problemy? – zapytał ze zdumieniem Dumbledore.
- Owszem – przyznał niechętnie Clark – I to w twojej szkole.
- W mojej szkole? – zdziwił się Dumbledore.
- Jakiś czarny uczeń wyskoczył z cienie, spuścił nam wpierdol i zniknął szybciej niż się pojawił – warknął Clark, nie kryjąc wściekłości – Nie byłbym tym tak zdenerwowany, gdyby nie fakt, że Flitwick się wszystkiemu przyglądał, a gdy zapytałem go czy nic z tym nie zrobi, wyśmiał mnie.
- To niemożliwe – rzucił szybko Dumbledore, ale w jego umyśle pojawił się wściekły Flitwick, którego poparła McGonagall, gdy powiedział, że ma zamiar oddać Harry’ego w ręce Voldemorta.
- Niemożliwe! – wrzasnął Clark – Twój uczeń mnie pobił!
- Nie krzycz, idioto – rzuciła wściekle McGonagall – Nie ma tutaj twojego pana ani nie jesteś u siebie. Tutaj nie masz żadnych praw. Ja bym na twoim miejscu nie przyznawała się do tego, że pobił mnie uczeń. Co za wstyd. I ty się masz za śmierciożercę?
Calrk otwierał usta, aby zgryźliwie odpowiedź nauczycielce Hogwartu, gdy ze swojego miejsca wstał Dumbledore’a i uderzył pięścią w stół, a następnie rzekł:
- Nie przyszliśmy tutaj, aby się kłócić, ale załatwić interesy, prawda?
McGonagall i Legolas zmrużyli oczy, patrząc ze wściekłością na Dumbledore’a. Natomiast Snape spojrzał na dyrektora Hogwartu z nieukrywanym zdumieniem. Dumbledore nigdy nie używał takich słów. A teraz, mimo, że ta wymiana miała zapewnić pokój, użył tego sformułowania. Tak przynależnego do mafiosów. Jedynie Grindewald został obojętny na słowa swojego przyjaciela. Clark ze swoimi ochraniarzami również był zdumiony słownictwem dyrektora Hogwartu.
- Więc przejdźmy do nich – rzucił Grindewald, a Dumbledore skinął mu głową.
- Zasady są proste – rzekł dyrektor Hogwartu – Lada moment przyjdzie tutaj Harry. Przed kilkoma minutami posłałem po niego jednego ze skrzatów domowych…
- Gdybyś wiedział, że Zgredek tylko ze wzgląd na bezpieczeństwo Harry’ego nie pchnął cię sztyletem, nigdy byś takiego czegoś nie zrobił – pomyślał Legolas.
- Gdy tylko Harry tu wejdzie, nastąpi wymiana – mówił dalej Dumbledore – Harry’ego damy wam, a wy oddacie nam Amandę i zdejmiecie z niej obrożę. Tak?
- Oczywiście – potwierdził Clark.
- Zapewniam wam bezpieczne wyjście z Hogwartu, ale brak zdjęcia obroży z szyi Amandy oznacza złamanie umowy i wtedy zrobi się nieprzyjemnie – zaznaczył Dumbledore, a Clark skinął głową.
Drzwi stanęły otworem. Dumbledore najmilej jak potrafił chciał zbesztać osobę, która weszła do jego gabinetu bez pukania, dopóki nie zauważył, że to Harry. Tuż za nim stała dwójka młodzieńców. Dyrektor Hogwartu doskonale ich znał. Byli to Aurora i Tony – rodzeństwo Harry’ego. Jego plan nie uwzględniał takiej zmiennej. Był ich obecnością bardzo zdziwiony. Zaczął się zastanawiać jakim cudem przedostali przez osłony Hogwartu i wyminęli aurorów, nie podnosząc alarmu. Będzie musiał przyłożyć się bardziej do ochrony.
Pojawienie się Harrry’ego wraz z rodzeństwem wzbudziło lekkie zamieszanie. Clark i jego ochroniarze patrzyli na nich z nieukrywanym zmieszaniem na twarzy, a w ich oczach widać było zdumienie. Dumbledore i Grindewald wymienili szybkie spojrzenia wypełnione zaniepokojeniem. McGonagall przyglądała się Tony’emu i Aurorze, mrużąc przy tym oczy w głębokim zastanowieniu. Snape i Legolas wymienili szybkie oraz porozumiewawcze spojrzenia.
- Siemasz, tatku – rzucił Tony, wesoło uśmiechając się do ojca – Nadal służysz temu cieciowi?
- Tony, Auroro – rzucił Snape, wprowadzając w życie plan Rona – Dlaczego jesteście z nim? Przecież wiecie, że Czarny Pan da wam o wiele lepsze życie niż Potter. Myślałem, że jak uciekliście tyle lat temu, nie zrobicie takiego głupstwa.
Na twarzach wszystkich zgromadzonych, prócz Harry’ego, Tony’ego, Aurory i Snape’a, pojawił się grymas zdumienia.
- To twoje dzieci? – zapytał Clark.
- I moje rodzeństwo, Clark – rzucił z pogardliwym spojrzeniem Harry – Ale nie zajmujmy się tym. Jesteśmy tutaj w innej sprawie – rzekł.
- Owszem – przyznał Clark, chociaż wciąż przyglądał się rodzeństwu Harry’emu.
- A więc przychodzisz tutaj, przyprowadzając moją siostrę. Czy mam rozumieć, że w końcu zmądrzałeś? – zapytał Kapitan.
- Zasady są proste – odpowiedział spokojnie Clark – Oddasz się w moje ręce, a twoja siostra będzie wolna.
- Jednak nie zmądrzał – rzucił teatralnym szeptem Harry do swojego rodzeństwa – Ostatnio też tak mówiłeś, a próbowałeś zatrzymać mnie, Ginny i Amandę. Dlaczego mam ci wierzyć?
- Bo ja zapewniam cię, że nic takiego się nie stanie – odezwał się Dumbledore.
- Nie z tobą rozmawiam – rzekł pogardliwie Harry, nie spuszczając wzroku z Clarka.
Dumbledore i Grindewald wymienili spojrzenia. Obaj wiedzieli, że Harry już zerwał się ze smyczy, którą dawno temu nałożył na niego dyrektor Hogwartu. Kiedyś wystarczyło zapewnienie dyrektora, a Harry uwierzyłby, że tak będzie. Teraz już tak nie było.
- Dyrektor ci powiedział – rzekł Clark.
Harry delikatnie się uśmiechnął i podszedł do Amandy. Odgarnął niesforny kosmyk włosów i spojrzał jej w oczy, jakby chciał przez ten gest zapewnić ją, że nic złego jej się stanie i lada moment będzie wolna. Harry odwrócił się do Clarka i rzekł:
- Mam dla ciebie o wiele lepszą propozycję. Nie do odrzucenia.
- Tak? – zaciekawił się śmierciożerca – Jaką?
- Uwolnił Amandę, a wyjdziesz z Hogwartu żywy.
- A jeśli nie, to mnie zabijesz. Tak? – zapytał Clark.
- Czy ja, czy moje rodzeństwo, czy ktoś z moich przyjaciół. To się nie liczy. Ważne, że będziesz martwy.
- Więc resztę życia spędzicie w Azkabanie – rzucił Clark z drwiącym uśmiechem, mając nadzieję, że ta wizja przerazi Harry’ego. Jednak mocno się zdziwił, gdy Gryfon wybuchł śmiechem.
- W Azkabanie – zadrwił Kapitan – Nie bądź śmieszny. Jestem w tym jebanym kraju królem. To ja tu stanowię prawo. Jak powiem, tak ma być. Jeśli uznam, że ktoś ma zostać zabity, Knot z podkulonym ogonem wykona mój rozkaz. Jeśli stwierdzę, że ktoś ma być wolny, Knot wypuści go z Azkabanu i da mu jeszcze Order Merlina. Podziękuj za ten stan rzeczy Knotowi, Dumbledore’owi i Voldemortowi. To przez ich głupotę wszyscy padają mi pod nogi i robią co chcę. Jak będę chciał, będziecie torturowani przez aurorów. Jak zechcę, to staniecie się karmą dla smoków. Jak zechcę, to Knot was zgwałci. Mieszkańcy tego kraju mają prawa, dopóki mnie nie wkurwią.
McGonagall westchnęła cicho. Doskonale sobie zdawała sprawę z tego, że Harry ma rację. Obecnie w Wielkiej Brytanii to słowo Gryfona jest najważniejsze. Zdawał sobie z tego sprawę. McGonagall dziękowała Merlinowi, że Harry jeszcze nie tak często z tego korzystał.
- Myślisz, że masz tu władzę absolutną? – zapytał ze wściekłością Clark.
- Tak nie myślę. Ja to wiem – rzucił beztrosko Harry – Ale pomińmy to… Nie po to tu się zebraliśmy – powiedział – To jak, Clark? Przyjmujesz moją propozycję?
- Wolę jak ty się oddasz w moje ręce, a twoja siostra będzie wolna – rzucił Clark z lekkim uśmiechem.
- Jeśli to zrobię, zginiesz – rzucił spokojnie Harry – Daję ci szansę na to, abyś mógł opuścić Hogwart żywy.
- To jest ultimatum, a nie propozycja – oburzył się Clark.
- Według Voldemorta i jego sługusów to jest propozycja – rzucił Harry z pogardliwym uśmiechem.
- Szybciej podejmuj decyzję – ponagliła go Aurora – Nie mamy czasu na bezowocną rozmowę z tobą.
Clark wykrzywił twarz w grymasie wściekłości, a jego ochroniarze schowali dłonie do kieszeń. Harry od razu się domyślił, że trzymają tam różdżki.
- Pierdolę to – warknął śmierciożerca – Nie mam zamiaru się z tobą układać w ten sposób, Potter. Teraz stąd wyjdę razem z twoją siostrą, a ty nic mi nie zrobisz. Nikt mi nic nie zrobi. Ale zanim odejdę, coś ci powiem… Wiesz, co spotka twoją siostrę? – zapytał, a na jego usta wpełzł drwiący uśmiech – Będzie gwałcona i torturowana. Spotkają ją takie okropności, o których ty nawet nie śniłeś. I to wszystko dzięki tobie, a raczej twojej głupocie.
Harry opuścił głowę i zamknął oczy. Po chwili podniósł głowę, a na jego twarzy malował się grymas wściekłości. Był tak silny, że całkowicie go zmienił. McGonagall mimowolnie się cofnęła. Tak samo jak kilka innych osób. Jego oczy zdawały się płonąć żywym ogniem, a twarz można było porównać do twarzy demona.
- Psa nie należy drażnić, a socjopaty wkurwiać – rzucił Kapitan.
Zrobił krok ku Clarkowi. Podniósł lewą nogę i skrzyżował ramiona na piersi. Kopnął śmierciożercę piętą w pierś, jednocześnie wyprostowując ramiona. Clark wrzasnął z przerażenia i strachu. Dumbledore z przerażeniem obserwował jak śmierciożerca przelatuje obok jego biurka. Nawet nie zdążył zareagować. Uszy wszystkim wypełnione zostały przez wrzaski Clarka i brzdęk wybijanej szyby. Jeden z ochroniarzy śmierciożercy podbiegł do wybitego okna i zerknął na błonie. Widział martwe ciało Clarka, które po chwili eksplodowało. Ktoś rzucił zaklęcie bombardujące. Po ciele Clarka zostały tylko stopy. Reszta była już wspomnieniem.
Jeden z ochroniarzy wyciągnął różdżkę i wycelował w skroń Harry’ego. Tony złapał go za nadgarstek i skierował go ku ziemi. Zaklęcie uderzyło w podłogę. Tony wyciągnął zza pasa sztylet i przebił nim gardło przeciwnika, który padł martwy na ziemię. Aurora obróciła się wokół własnej osi i silnym kopniakiem złamała kark kolejnemu ochraniarzowi. Razem z Tonym przebiła serce trzeciemu z ochroniarzy. Gdy się odwrócili ostatni z nich celował w nich różdżką. Jednak na jego czole i szyi pojawił się dłonie Harry’ego. Gryfon silnym i szybkim ruchem skręcił mu kark, a jego przeciwnika padł martwy pod jego stopami.
Harry spojrzał na szyję Amandy. Obroża zamieniła się w czarny piasek i rozsypała niczym ciało wampira po śmiertelnym ciosie. Amanda złapała się za szyję i ja pomasowała, a po chwili lekko się uśmiechnęła. Harry wyciągnął do niej dłoń, a ta z radością, która nie potrafiła, ale także nie chciała ukryć pochwyciła ją. Razem z Tonym i Aurorą ruszyli ku wyjściu, gdy Dumbledore przemówił:
- Z przykrością musze cię poinformować, Harry, że ministerstwo się o tym dowie.
Harry zatrzymał się, ale nie odwrócił się w stronę Dumbledore’a. Lekko się uśmiechnął, chociaż ten gest tylko jego rodzeństwo zobaczyło.
- Nic mi nie zrobią. Boją się – rzucił.
- A więc ja to zrobię – rzekł Dumbledore.
Harry szybko się odwrócił, a czarny promień przebił bark dyrektora Hogwartu, który wrzasnął głośno z bólu i złapał się za ranę. Spojrzał z niepokojem na Harry’ego.
- Nie podskakuj, Dumbledore – rzekł Kapitan – Lepiej dla ciebie, abym nie zastanawiał się dlaczego tak ci zależy na wymianie z Voldemortem, prawda? Mogę dojść do nieodpowiednich wniosków.

Harry odwrócił się i razem z rodzeństwem opuścił gabinet dyrektora Hogwartu.

6 komentarzy: