Gdzieś w środkowej
części Anglii stał ogromny zamek. A raczej kiedyś ów budynek był zamkiem. Teraz
wyglądało to na ruiny. Mury, kiedyś dzięki swej masywności broniły mieszkańców
zamku, a teraz były porośnięte mchem i w większości zniszczone bądź zawalone.
Krążyły opowieści, że samo wejście na nie groziło śmiercią. Jednak trudno było
znaleźć potwierdzeniem dla tej historii. Owszem, znalazło się kilku śmiałków,
którzy weszli na te mury, ale nigdy stamtąd nie wrócili, a ci którzy ruszyli im
na ratunek, także nigdy nie wrócili do domów i rodzin. Tuż za murami znajdował
się brukowany plac, a przynajmniej coś, co kiedyś było ów placem. Teraz pokryty
był błotem, który utrudniał poruszanie się. Od czasu do czasu błoto wyrzucało z
siebie ludzkie czaszki i kości. Tuż za placem był kolejny mur, który ochraniał
zamek. Jednak i on był w opłakanym stanie. Cegły z tego mury opadały, gdy tylko
zerwał się silniejszy wiatr. Zamek również miał za sobą lata świetności. Tylko
w nielicznych miejscach dach był pokryty dachówkami. Był tak podziurawiony, że
można było dojrzeć zniszczone wnętrze. Okna były powybijane, a jedna wieża
całkowicie się zawaliła i zostały tylko po niej fundamenty oraz porozrzucane
cegły i fragmenty dachu, które porośnięte zostały mchem.
Trzask teleportacji zakłócił
cisze, która tutaj panowała. Pojawił się Blaise. Czujnie rozejrzał się wokół i
nałożył srebrną maskę na twarz. Jego szata była cała w zieleni. Zarzucił na
głowę kaptur zielonej peleryny i ruszył w kierunku ruin. Mruknął coś pod nosem,
a ruiny zniknęły i pojawił się zadbany zamek ze strażnikami pilnującym bram
oraz murów. Zamek Lorda Voldemorta. Doskonale sobie wybrał kwaterę. Odnalazł
ten zniszczony zamek i zadbał o odpowiednie plotki. Gdy tylko to osiągnął
wykorzystał swoje magiczne umiejętności i go odbudował. Od tamtej pory ów zamek
był kwaterą główną śmierciożerców. To tutaj odbywały się wszystkie
najważniejsze spotkania i inicjacje nowych śmierciożerców.
- Witaj, Pierwszy –
rzekł jeden ze strażników, ale Blaise nawet na niego nie spojrzał. Był jednym z
Siódemki Wężów, jak ich nazwał Voldemort. Czarnoksiężnik wybrał siódemkę
czarodziejów o największej mocy i zrobił z nich swoich doradców. Jako jedyni
mieli prawo do Voldemorta zwracać się „Lord Voldemort”, a nie „panie” jak
wszyscy śmierciożercy. Raczej nie walczyli, chociaż ich moc była bardzo duża.
Blaise ze wszystkich śmierciożerców właśnie Siódemkę Wężów uważał za
najbardziej niebezpieczną. Dlatego czujnie ich obserwował. Lepiej, żeby być
przygotowanym na ich atak. To nie byli zwykli śmierciożercy. Blaise tak samo
jak pozostali z Siódemki Węży nie nosił Mrocznego Znaku. Dlatego o wiele
trudniej było ich rozpoznać. Zabini ostrzegł przed Harry’ego. Obaj wiedzieli,
że najniebezpieczniejszy wróg to niewidzialny wróg. Należało ich jak
najszybciej zlikwidować i podstawić za nich własny ludzi, ale to było niełatwe.
Blaise zatrzymał się na rozwidleniu
korytarzy i zerknął w prawo, skąd dochodziły okrzyki. Wielokrotnie słyszał w
tym zamku okrzyki bólu i cierpienia, ale ten głos znał. Wiedział, że musi jej pomóc.
Inaczej nie będzie w stanie spojrzeć Harry’emu w oczy.
Amanda wisiała kilka
cali nad podłogą. Jej przeguby były spętane przez grube liny, które
podtrzymywały jej ciało w powietrzu. Jak zwykle, od kilku lat, miała na szyi
obrożę – oznakę jej zniewolenia. Obraża pozwalała Clarkowi jednocześnie ją
kontrolować i karać. Pamiętała dokładnie jak Harry i Ginny z dzieciną łatwością
pozbyli ów obroży. Sama kilkukrotnie tego próbowała. Pamiętała z tamtego dnia,
że Harry i Ginny wyrzucili z siebie ogromną ilość mocy, która wszystkich
przeraziła. Jednak wmawiano jej, że to tylko urojenia i miała wówczas zwidy.
Swoje wiedział i nie zamierzała poprzestać na próbach. W końcu jej się uda i
będzie mogła zemścić się na swoich oprawcach. Tylko świadomość, że kiedyś uda jej
się zemścić oraz to, że ma brata, który zrobi wszystko, aby ją uratować,
podtrzymywała ją przy życiu.
Amanda z całych sił
próbować zignorować uczucie wstydu, które ogarniało ją niczym zimno ludzkie
ciało w obecności dementora. Była całkowicie naga. Wokół niej było około
dziesięciu śmierciożerców. Skorzystali z faktu, że Voldemort był czymś ważnym
zajętym i „zajęli się” Amandą.
- Zaraz ją wychowam na
odpowiedzialną sukę – powiedział jeden ze śmierciożerców swoim grubym głosem i
wyczarował pejcz.
Nie mieli nawet odwagi
zdjąć masek, aby mogła ujrzeć ich twarze. To nic. W ogóle je to nie
przeszkadzało. Wystarczył jej zapach, który wydobywał się z ich ciał. To jej
wystarczyło, a gdy już nadejdzie odpowiedni moment zemści się.
Śmierciożerca podniósł
pejcz i się zamachnął. Trzy skórzane końcówki przeleciały nad jej prawym
barkiem i z impetem uderzyły w jej prawą pierś, zostawiając na niej czerwony
ślad. Amanda nie potrafiła się powstrzymać i krzyknęła z bólu, a śmierciożercy
zaryczeli z radości, jakby oglądali jakiś skecz. Mężczyzna znów się zamachnął.
Tym razem pejcz uderzył poziomo w obie piersi, a czerwone ślady stały się
wyraźniejsze.
- Może zajmiemy się
cipką? – rzucił, jakby żartem, śmierciożerca, a pozostali zaśmiali się.
Amanda z całych sił
powstrzymywała łzy. Mogła wrzeszczeć z bólu, ale nie pozwoli tym karykaturom
czarodziejów patrzeć na jej łzy. Wokół jej obroży pojawiły się iskry, jakby
miała lada wybuchnąć, a ona cicho szeptała: „Zabiję was”.
Śmierciożerca po raz
kolejny się zamachnął i pejcz uderzył od dołu w jej cipkę. Tym razem jej okrzyk
był kilkukrotnie głośniejszy niż przed momentem. Śmierciożerca sprawił jej
największy ból jak dotąd, ale wciąż nie pozwoliła łzom płynąć po policzkach.
Poplecznik Voldemorta znów się zamachnął. Tym razem kilkukrotnie uderzył w jej
nagie pośladki, zostawiając na nich czerwony ślad. Wszyscy śmierciożercy śmiali
się, radując się z upokorzenia Amandy, która znosiła je najlepiej jak
potrafiła.
- Może urozmaicimy
nieco „zabawę” – rzucił jeden z młodszych śmierciożerców i wyczarował duży
wibrator.
Amanda rozszerzyła oczy
ze zdumienia i poczuła, po raz pierwszy od bardzo dawna, strach. Jeden ze
śmierciożerców podszedł do niej i chwycił ją za czerwone pośladki, które
odciągnął na bok. Drugi zaszedł ją od tyłu i bez wahania wsadził sztucznego
penisa w jej odbyt. Amanda wydała z siebie głośny okrzyk. Pieczenie po
uderzeniach pejczu jeszcze nie ustało, a teraz doszedł wibrator, który dołożył
kolejną dawkę bólu. Błagała w myślach, aby go nie włączyli. Jednak jej nieme
prośby nie zostały wysłuchane. Włączyli wibratora, a Amanda wygięła ciało w łuk
i zaczęła głośno krzyczeć. Jednak im było mało. Przypięli coś w rodzaju
spinaczy do jej sutków i łechtaczki. Na ich polecenie ciało Amandy przeszywał
prąd, który dodatkowo wzmacniał ból. Amanda już traciła nadzieję, że ten
koszmar kiedykolwiek przeminie, gdy drzwi stanęły otworem, a w oczach
śmierciożerców zobaczyła przerażenie. Z wysiłkiem zerknęła w stronę drzwi.
Zobaczyła tam jednego z Siódemki Węży. Jak dobrze pamiętała, nazywali go Pierwszym.
Słyszała różne plotki o nim. Jedna z nich mówiła, że pewnego razu wszedł na
zebranie Voldemorta z Wewnętrznym Kręgiem i zabił połowę z Kręgu, ponieważ miał
na to ochotę. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że Voldemort nic mu nie
zrobił. Prawdopodobnie bał się go. Amanda podejrzewała, że śmierciożercy bali
się go bardziej od Voldemorta. Czarnoksiężnik zabijał swoich wrogów, zdrajców i
tych, co go zawiedli. Pierwszy zabijał gdy miał na to ochotę. Jakby zabijanie
było seksem albo quidditchem.
- No, proszę – rzekł
Pierwszy i krótko machnął ręką, a spinacze oraz wibrator zniknęły – Zabawiacie
się, tak?
- No tak – odpowiedział
jeden ze śmierciożerców, nieco niepewnym głosem.
- A powiedz mi proszę,
czy Lord Voldemort wam na to pozwolił?
- Jak śmiesz wymawiać
imię Czarnego Pana! – ryknął jeden ze śmeirciożerców.
W mgnieniu oka
śmierciożerca padł martwy. A raczej jego dwie części, a z miecza Pierwszego
ściekała krew. Śmierciożercy byli przerażeni. Amanda doskonale sobie zdawała
sprawę, że żaden z nich nie zauważył jego ruchu. Zapewne pomyśleli, że się
teleportował, co było nieprawdą. Zrobił trzy skoki, wyjął miecz i przeciął
śmierciożercę na pół. Poplecznicy Voldemorta mieli się za najpotężniejszych
czarodziejów tych czasów, jednak nie potrafili dostrzec ruchów Pierwszego.
- Ktoś jeszcze ma
problem z tym, że mówię: „Lord Voldemort”? – zapytał Pierwszy, a śmierciożercy
pokręcili przecząco głową. Amanda widziała jak się go bali. Ich ciała drżały w
niekontrolowanym odruchu, a oczy wypełnione były przerażeniem – No więc? Czy
dowiem się czy Lord Voldemort wam na to pozwolił?
- Nie – odpowiedział
jeden ze śmierciożerców i ta odpowiedź była błędem.
Pierwszy poruszał się
niezwykle szybko. Pojawił się przy śmierciożercy z pejczem w ręku. Chwycił go
wolną dłonią za gardło. Śmierciożerca w bezwarunkowym odruchu chwycił go
oburącz za nadgarstek, a Pierwszy przebił go mieczem. Znów się poruszył i
znalazł się przy kolejnym śmierciożercy. Odbił się od ziemi i obrócił wokół
własnej osi. Machnął na odlew mieczem i ściął głowę poplecznikowi Voldemorta.
Śmierciożercy zaczęli strzelać w niego różnymi zaklęciami, ale zdawał się być
na nie odporny. Żadne z zaklęć nie zadrapało go choćby w najmniejszym stopniu.
Wyprostował dwa palce wolnej dłoni i machnął nią na opak. Jeden ze śmierciożerców
eksplodował. Pozostało po nim tylko kości i różdżka. Wycelował palcem w
kolejnego poplecznika Voldemorta, gdy…
- Dość!
Pojawił się sam Lord
Voldemort. Stał w drzwiach i z uśmiechem na ustach podziwiał dzieło Pierwszego.
Zdawało się, że był zadowolony z efektu działań Pierwszego.
- Dostali już nauczkę,
nie sądzisz? – zapytał Voldemort, a Blaise przez moment się wahał, ale po
chwili schował miecz – Chodź ze mną, Pierwszy. Musimy porozmawiać. A wy –
spojrzał na śmierciożerców – Ubierzcie ją i zadbajcie, aby nie była głodna.
- Ale…
- Sprzeciwiasz mi się?
– zapytał Voldemort – Mogę zmienić zdanie i pozwolić Pierwszemu zabić was.
Śmierciożerca przełknął
głośno ślinę i od razu zabrał się do wykonania rozkazu swojego pana.
Voldemort stanął obok
drzwi i wskazał je dłonią Zabiniemu. Blaise posłał jeszcze jedno spojrzenie
śmierciożercom i wyszedł, a tuż za nim ruszył czarnoksiężnik.
- Blaise, posłuchaj
mnie proszę – rzekł Voldemort, gdy dostatecznie mocno się oddalili – Nie mogę
za każdym razem tolerować twoich wybryków. Być może to moja wina, bo nie daję
ci żadnych zadań. Widzę, że od czasu do czasu musisz po prostu zabić parę osób.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie ważne czy to będą śmierciożercy czy też
jakiś auror. Po prostu musisz zabić i tyle. Jeśli zabijesz jakiegoś szeregowego
śmierciożercę, nie przejmę się tym. Na jednego zabitego śmierciożercę w ciągu
tygodnia zdobędę dziesięciu na jego miejsce. Jednak jeśli zamordujesz kogoś z
Siódemki Węży lub Kręgu Wewnętrznego nie możesz liczyć na moją łaskę, rozumiesz?
- Pytanie brzmi: czy ty
wówczas będziesz mógł liczyć na moją łaskę? – rzucił pogardliwie Blaise.
Voldemort zamrugał ze
zdumienia. Zabini doskonale sobie zdawał sprawę z tego, ze pogrywał ostro z
czarnoksiężnikiem. Jednak tak musiało być. Wiedział, że musi sprawić, aby Lord
Voldemort nie śmiał nawet pomyśleć, że on donosi Klanowi Lordowi o poczynaniach
śmierciożerców. A jeśli już tak się stanie, czarnoksiężnik sam siebie powinien
za to ukarać. Snape miał swój sposób, a on swój. Chociaż jego był o wiele bardziej
niebezpieczny.
- Sądzisz, że jesteś w
stanie mnie zabić? – zapytał z lekkim uśmiechem Voldemort.
- Bez wątpienia,
dorównuję ci mocą. Być może nawet przewyższam. Jestem pewien, że cię pokonam –
odrzekł Blaise – A czy cię zabiję? Nie jestem Harrym Potterem. Nie potrzebuję
głupiego szczęścia, aby cię zabić.
Blaise zaczekał chwilę,
kątem oka obserwując czarnoksiężnika. Voldemorta zaśmiał się, jakby Zabini
właśnie opowiedział mu świetny dowcip. Blaise powstrzymał się od komentarza.
Zresztą… Uznał, że nie warto.
- Coraz bardziej mi się
podobasz, Blaise – rzekł Voldemort – Dlatego przedstawię cię Okręgowi.
- Komu? – zdumiał się
Zabini, czując pewien niepokój w sercu.
- Myślałeś, że jestem
jedynym potężnym czarodziejem, który pragnie zawładnąć światem? – zapytał
Voldemort – Otóż nie. Jest nas sporo. Założyliśmy grupę, którą nazwaliśmy
Okręgiem Nieśmiertelnych. Odpowiednio podzieliśmy świat między siebie. Gdy
ujrzysz założycieli Okręgu to będziesz mocno zdziwiony.
- A kiedy ich poznam? –
zapytał Blaise.
- Niedługo – odrzekł
czarnoksiężnik – Niedługo. A potem wprowadzimy nasz plan w życie.
Voldemort zostawił Blaise’a i odszedł w
dal. Zabini przez długą chwilę patrzył jak czarnoksiężnik się oddala,
rozmyślając nad tym co usłyszał.
Noc spowiła błonie.
Jasne promienie księżyca co chwilę oświetlały kawałek trawnika czy lasu, ale
szybko były zasłaniane przez gęste chmury. Przez środek błoni szły dwie
postacie – Hermiona i Luna. Mimo, że wokół krążyły patrole aurorów, potrafiły
je wyminąć. Już nie raz to robiły. Hermiona czasami zastanawiała się jak mają
czuć się w szkole bezpiecznie, skoro z taką łatwością udało im się nie raz ani
nie dwa przejść pod czujnym okiem aurorów. Voldemort i jego śmeirciożercy na
pewno są równie skuteczni w omijaniu patroli co oni.
Hermiona i Luna dotarły
do chatki Hagrida. Zapukały w drzwi, dosyć głośno. Przez moment rozglądały się
wokół, jakby obawiały się stukot zaalarmuje aurorów, którzy zaraz tu przyjdą.
- Hermiona? Luna? –
zdumiał się Hagrid, gdy drzwi chatki stanęły otworem.
Obie dziewczyny
spojrzały na olbrzymiego nauczyciela, witając się z nim promiennym uśmiechem i
skorzystały z jego zaproszenia, wchodząc do środka. Hermiona zastanawiała się
czemu to zadanie Harry powierzył im. Ginny byłaby o wiele lepsza w wyciąganiu
informacji od Hagrida niż one. Jednak Harry stwierdził, że Ginny ma teraz inne
problemy na głowie. Hermionę to bardzo zaciekawiło, ale na razie nie miała
czasu, aby zgłębić ten problem.
- Nie powinniście tak
późną porą opuszczać zamku – rzucił Hagrid – Nawet nie wyobrażacie se jak
wielkie niebezpieczeństwo czyha.
- Wręcz przeciwnie,
Hagridzie – powiedziała Luna, wprawiając pół olbrzyma w zdumienie. Hagrid zalał
wrzątkiem herbatę, uważnie obserwując obie dziewczyny.
- Ta? – zapytał – Psor
Dumbledore na pewno jest innego zdania.
- Nie obchodzi nas to –
rzuciła Hermiona – Byle kłamca nie będzie mi mówił, co mam robić.
Hagrid o mało co nie
upuścić dzbanka z wrzątkiem. Ledwo udało mu się go utrzymać w dłoniach i
odstawić na miejsce.
- Kłamca? – zapytał
Hagrid, a w jego głosie słychać było nutkę złości.
- A co? Nie jest tak? –
zapytała Luna – Urywał przed Harrym fakt, że ma rodzeństwo. Skłamał też na
temat przepowiedni. Te durne tłumaczenia, że był za młody. Harry nigdy nie był
za młody. Nie, po to tym co przeszedł. Myślisz, że jak przybył do Hogwartu był
dzieckiem? Jeśli tak, to grubo się mylisz.
Hagrid usiadł
naprzeciwko dziewczyn z głośnym westchnięciem. Krzesło głośno zaskrzypiało w
proteście pod ciężarem jego ciała.
- No dobra… Psor
Dumbledore nie zawsze podejmuję rozsądne decyzje, ale to nadal jedyny
czarodziej, który może się mierzyć z Sami-Wiecie-Kim – rzucił Hagrid.
- Nieprawda –
powiedziały obie dziewczyny.
- Co? – Hagrid nie
ukrywał zdumienia – A kto niby jeszcze ma z nim szanse?
- Znam przynajmniej
sześcioro – odpowiedziała Luna.
Hagrid zakrztusił się
pitą, gorącą herbatą. Wrzątek zaczął parzyć go w język i wypluł go z powrotem
do kubka. Jego oczy zrobiły się załzawione, a usta cały czas otwierał, aby
powietrze w jego chatce schłodziło jego język.
- Żarty se ze mnie robicie?
– zapytał, nie próbując nawet kryjąc zdumienia – Tylko psor Dumbledore i jego
brat, Aberforth dorównują mocą Sme-Wiecie-Komu. No… Jest jeszcze Grindewald.
- A Klan Lordów? –
zapytała ostrożnie Luna.
- Nie mierzyli się w
bezpośredniej walce – rzucił beztrosko Hagrid, machając lekceważąco swoją
wielką łapą – Jestem pewien, że nie dadzą rady psorowi Dumbledore’owi.
- Tak? – Hermiona
podała to w wątpliwości – A może są na tyle inteligentni i sprytni, aby unikać
bezpośredniej bitwy, dopóki nie zdobędą odpowiedniej mocy albo liczebności?
Hagrid zaczerpnął duży
łyk ze swojego kubka, pogładził się po bujnej brodzie i podrapał po głowie.
- To ma sens, ale i tak
nie dorównają psorowi Dumbledore’owi – rzucił Hagrid.
Hermiona zerknęła za
zegarek. Czas ich gonił. Porozumiała się spojrzeniem z Luną, która krótko,
prawie niezauważalnie, skinęła jej głową. Musiała jak najszybciej przejść do
odpowiedniej części swojej misji.
Hermiona i Luna, jakby
ktoś wydał rozkaz, jednocześnie wstały ze swoich miejsc i podeszły do Hagrida –
Hermiona z prawej strony, a Luna z lewej. Pół olbrzym przyglądał się obu
dziewczynom z ciekawością i lekkim zdumieniem.
- Hagridzie, za bardzo
wierzysz w słowa Dumbledore’a – stwierdziła Luna.
- Na przykład twierdzi,
że jesteśmy grzecznymi dziewczynkami, prawda? – zapytała Hermiona, a Hagrida,
jakby był zahipnotyzowany, skinął głową – Udowodnimy ci, że się myli.
Hermiona nachyliła się
i pocałowała Hagrida. Gajowy wytrzeszczył oczy ze zdumienia, ale po chwili
wczuł się w sytuacje. Zamknął oczy i przyciągnął swoją olbrzymią dłonią
Gryfonkę do siebie. Po kilku chwilach Hermiona oderwała się od ust pół olbrzyma
i uklękła przed nim. Bez najmniejszego lęku, z delikatnym uśmiechem na ustach,
wyjęła jego olbrzymiego penisa ze spodni. Mimo, że organizm Hagrida jeszcze nie
wysłał odpowiednich impulsów do odpowiednich części jego ciała to i tak kutasa
Hagrida, mimo, że nie stał, był większy niż w większości zwykłych ludzi.
Hermiona wsadziła czubek penisa do ust i zaczęła go ssać. Hagrid westchnął
głośno, ale szybko jego odgłosy zostały zdławione. Luna pocałowała pół olbrzyma
i chwyciła go za jedną z jego dłoń. Przyłożyła ją do swojej piersi. Hagrid,
jakby mimowolnie zacisnął ją w swoich potężnych palcach. Nauczyciel opieki,
jakby kierowany dawno wygaszonym lub zagłuszonym instynktem, zaczął powoli
rozbierać Marzycielkę. Mimo tak dużych palców, dosyć sprawnie rozpiął guziki
jej bluzki i ją zdjął. To samo było ze stanikiem. Jej nagie piersi przyciągały
jego czarne oczy. Po chwili już je całował i masował swoją ogromną dłonią. W
tym czasie Hermionie udało się sprawić, że penis pół olbrzyma urósł i
stwardniał. Powoli poruszała głową w dół oraz górę, jednak Hagrid miał tak
wielkiego kutasa, że nie mogła go wsadzić całego w swoje usta. Po chwili obok
niej uklękła pół naga Luna, która zaczęła ssać jądra Hagrida, a następnie
zaczęła lizać jego kutasa. Gajowy Hogwartu wydawał z siebie coraz głośniejsze
westchnięcia zadowolenia, odchylając głowę w tył i zamykając oczy.
Hermiona i Luna
oderwały się na moment od kutasa Hagrida, który spojrzał na nie z
zaciekawieniem. Obie dziewczyny przyglądały się sobie, aby po chwili złączyć
swoje wargi w pocałunku. Bez wątpienia, to najbardziej zaskoczyło Hagrida.
Mimo, że uważał, że nie powinien takiego czegoś oglądać nie potrafił oderwać
wzroku od tego widoku. Luna z dziecinną łatwością rozpięła bluzkę Hermiony i
odrzuciła ją na bok. To samo zrobiła ze stanikiem. Uczennica zaczęła całować
Marzycielkę po szyi, a następnie pochwyciła w usta jej twarde sutki i zaczęła
rozpinać zamek jej spódniczki, którą szybko zdjęła. Pozbyła się też jej fig.
Luna chwyciła starszą koleżankę za głowę i podciągnęła ją do góry. Z powrotem
wargi obu dziewczyn połączyły się w pocałunku. Przez kilka chwil trwały w nim,
aby po chwili Marzycielka zaczęła całować nagie piersi Hermiony, ustami bawiąc
się jej kolczykami w sutkach. Tak jak poprzednio Hermiona, i Marzycielka zdjęła
z przyjaciółki spódniczkę. Jednak stringów już nie zdjęła. Nie zdążyła. Hagrid
delikatnym pacnięciem przypomniał o sobie. Obie dziewczyny z powrotem zajęły
się penisem przyjaciela. Złączyły swoje wargi w namiętnym pocałunku na czubku
jego penisa. Hagrid głośno westchnął, zanurzając dłonie w ich włosach. Hermiona
i Luna objęły swoimi nagimi piersiami kutasa pół olbrzyma i zaczęły się
poruszać w dół oraz w górę, czując jak od spodu jądra Hagrida uderzają w ich
piersi. Przy tym delikatnie całowały i lizały penisa gajowego.
Po kilku chwilach
Hagrid podniósł obie dziewczyny. Lunę położył na plecach na stole, uprzednio
zwalając wszystkie przedmioty z niego. Marzycielka podniosła do góry swoje
nogi, zginając je w kolanach i odchylając na boki. Prawą dłonią rozszerzyła
swoje wargi sromowe, a prawą potarła łechtaczkę, wydając przy tym ciche
westchnięcie podniecenia. Hagrid potarł dłonią swojego dużego kutasa, a
następnie otarł się nim o mokrą cipkę Luny, aby po ułamku sekundy włożyć jego
czubek w jej wnętrze. Luna odchyliła głowę do tyłu, łapiąc się za nagie piersi
i wydała jęk podniecenia. Hagrid złapał ją za kostki i podniósł jej stopy,
łącząc jej nogi. Zaczął energicznie poruszać biodrami w przód oraz w tył, a
jego uszy zostały wypełnione przez jęki Luny. Na początku poruszał się powoli i
nie wkładał więcej jak połowę penisa w mokrą cipkę Krukonki. Dopiero po kilku
minutach w swoje ruchy wkładał całą energię jaką posiadał, a jęki Luny
przemieniły się w okrzyki. Jego jądra jak palce pianisty, wybijały rytm
uderzając o jej pośladki. Jego ruchy sprawiały coraz więcej przyjemności Luny,
która powoli odlatywała.
Hermiona delikatnie
pocałowała Hagrida, a następnie uklękła nad twarzą Luny. Przez kilka sekund
masowała swoją łechtaczkę, a następnie się obniżyła. Marzycielce nie trzeba
było nic mówić. Od razu delikatnie pocałowała mokrą cipkę przyjaciółki, a
następnie ją polizała, aby po chwili objąć ją ustami i przez kilku minut ssać.
Hermiona wzdychała z zadowolenia przy tych czynnościach, łapiąc się za nagie
piersi i nimi się bawiąc. Zdławione okrzyki Luny i tak były głośniejsze od jej
pojękiwań. Krukonka wsadziła język w cipkę Hermiony i zaczęła nim wiercić na
wszystkie strony, łapiąc Uczennice za pośladki i mocno zaciskając na nich swoje
palce. Hagrid swoim potężnymi dłońmi chwycił Luną za piersi i przyspieszył
swoje ruchy. Po kilku minutach Luna wydała z siebie zdławiony jęk spełnienia.
Hagrid po chwili
zastygnięcia w bezruchu z penisem w cipce Luny, cofnął się o parę kroków,
wyjmując swojego kutasa z Krukonki. Chwycił Hermionę za ramię i ściągnął ją z
Marzycielki. Sprawnym ruchem obrócił ją do siebie tyłem i popchnął tak, aby
zgięła się w pół, co też się stało. Uczennica oparła się obiema dłońmi o blat
stołu i zerknęła przez ramię na pół olbrzyma, którego wzrok był wygłodniały.
Hermiona odnotowała w pamięci, że nie zauważyła kiedy to się stało. Musiała
bardziej panować nad sobą, jeśli pragnęła nadal być doskonałą zabójczynią.
Hagrid otarł się o
pośladki Gryfonki, mocno trzymając ją za biodra. Chwycił za sznurek jej
stringów, który znajdował się pomiędzy jej pośladkami. Odciągnął go na bok i
wsadził czubek swojego penisa w jej odbyt. Hermiona odchyliła głowę do tyłu,
zamknęła oczy i wydała z siebie okrzyk. Hagrid mocno trzymał ją za biodra i
przez chwilę zastygł w bezruchu, pozwalając Hermionie, aby przyzwyczaiła się do
nowego uczucia. Po jakieś minucie zaczął powoli poruszać biodrami w przód oraz
w tył, wkładając swojego kutasa w odbyt Uczennicy nie głębiej niż do połowy
jego długości. Po chwili swoimi ogromnymi łapami załapał za piersi. Przez
moment bawił się jej kolczykami w sutkach, a następnie zaczął masować jej nagi
biust. Po kilkudziesięciu sekundach zacisnął swoje dłonie na jej piersiach i
zaczął coraz energiczniej poruszać biodrami, aż w końcu jego jądra uderzały o
jej mokrą cipkę. Hermiona z każdym kolejnym ruchem gajowego wydawała z siebie
coraz głośniejsze okrzyki. Lewa dłoń Uczennicy wylądowała na jej zgrabnym
brzuchu i powoli zbliżała się do jej mokrego kroku, aby po chwili zniknąć pod
cienkim materiałem jej stringów. Wsadziła dwa palce w mokrą cipkę i zaczęła
nimi szybko poruszać, dając sobie kolejne doznania, a jej okrzyki były coraz
głośniejsze.
Luna usiadła na stole
tuz przed twarzą Hermiony. Chwyciła lewą dłonią przyjaciółkę za włosy i
przyciągnęła jej głowę do swojej cipki. Uczennica od razu zaczęła lizać wargi
sromowe oraz łechtaczkę Marzycielki, która wydała z siebie westchnięcie,
zagłuszone przez zdławione okrzyki Gryfonki. Luna chwyciła się za wolną dłonią
za piersi i zaczęła ją ugniatać. Jej uszy wypełnił plask, gdy Hagrid z impetem
uderzył w czerwony pośladek Hermiony. Ogromna dłoń gajowego powędrowała wzdłuż
kręgosłupa Uczennica, a następnie chwycił ją za głowę, zasłaniając całkowicie
dłoń Krukonki. Mocniej przycisnął głowę Hermiony do cipki Luny. Uczennica przez
kilka chwil ssała cipkę przyjaciółki, aby następnie włożyć w nią swój język,
którym zaczęła wiercić na wszystkie możliwe strony. Marzycielka wydała z siebie
głośny jęk, ale nie na tyle głośny, aby zagłuszyć okrzyki Uczennicy. Po kilku minutach
Hermiona wydała z siebie przydługi jęk, oznajmiający spełnienie.
Hagrid po kilkunastu
sekundach wyjął swojego sterczącego penisa z odbytu Gryfonki. Obie dziewczyny
od razu uklękły przed nim. Luna pochwyciła czubek jego kutasa w usta i zaczęła
go ssać, a Hermiona lizała go od nasady do czubka i z powrotem. Po jakiś dwóch
minutach Hagrid chwycił się za penisa i zaczął energicznie po nim poruszać
dłonią, aby po upływie niewielkiej chwili wydać z siebie głośny jęk. Jego
sperma wystrzeliła niczym woda z węża strażackiego. Nasienie opadło na twarze i
nagie ciała obu przyjaciółek. Hagrid usiadł na kanapie z półprzymkniętymi
powiekami, przyglądając się jak obie dziewczyny zlizują ze swoich ciał jego
spermę. Gdy skończyły, usiadły obok niego.
- Hagridzie – mruknęła Hermiona,
a ten spojrzał na nią pytająco – Odpowiesz mi na jedno pytanie?
- Oczywiście, Hermiono –
rzucił swoim grubym głosem gajowy.
- Powiedz mi, czy
Dumbledore coś planuje względem Amandy? – zaciekawiła się. Wiedziała, że Harry
bardzo liczy na te informacje.
- Oczywiście – rzucił Hagrid
– Psor Dumbledore ma plan.
- Opowiedz mi o nim –
poprosiła delikatnie Hermiona, łapiąc Hagrida za kutasa i zaczęła go masować.
Gajowy wydał z siebie westchnięcie zadowolenia – Powiedz mi wszystko co wiesz.
Hermiona doskonale
wiedziała co robi. Zamroczyła umysł Hagrida tak, aby nawet nie pomyślał, aby
nie zdradzić planów Dumbledore’a.
- Za trzy dni w
Hogwarcie pojawił się Clark z Amandą – zaczął mówić Hagrid, a obie dziewczyny
wsłuchiwały się w jego słowa – Psor chce w ostatniekj chwili powiadomić o
wszystkim Harry’ego.
- Dlaczego? – zapytała Luna.
- Żeby Harry nie zdążył
nic wymyślić – powiedział Hagrid, z zamkniętymi oczami i szerokim uśmiechem zadowoleniem
na ustach – Psor uważa, że jeśli Harry’ego odda śmierciożercom, zakończy wojnę
z Same-Wiecie-Kim. Psor ma też rezerwowy plan.
- Rezerwowy? – zdziwiła
się Hermiona.
- Psor uważa, że gorąca
głowa Harry’ego może zepsuć jego pierwszy plan, więc wymyślił drugi – tłumaczył
gajowy – Jakby z jakiś powodów drugi nie wypalił, psor odda w łapska
śmeirciożerców Ginny i wtedy zakończy wojnę.
Luna i Hermiona
spojrzały sobie w oczy, bezgłośnie porozumiewając się na temat tego co
usłyszały. Musiały jednak upewnić się co do jednej rzeczy.
- Cz to wszystko,
Hagridzie? – zapytała Hermiona.
- Oczywiście – rzucił gajowy,
rozkoszując się tym, że Gryfonka masowała mu penisa, który już stał na
baczność.
- Zatem… Wybacz mi –
rzuciła.
Zanim Hagrid zdążył zareagować, Hermiona
zastosowała się do planu. Puściła kutasa gajowego i dotknęła jego skroni. Pół
olbrzym od razu stracił przytomność. Przy okazji wyczyściła mu pamięć, aby nie
mógł o tym powiedzieć dyrektorowi. Nie minęło pięć minut, gdy Luna i Hermiona
zniknęły, usuwając ślady swojego bytu w chatce gajowego.
Dumbledore siedział w
swoim gabinecie, oczekując swoich gości. Towarzyszyli mu Grindewald,
McGonagall, Snape oraz Legolas. Dyrektor Hogwartu długo się zastanawiał czy
zaprosić tutaj również przedstawicieli ministerstwa, ale uznał, że nie warto
bez potrzeby ryzykować walki w Hogwarcie.
Rozległo się pukanie do
jego drzwi. Dumbledore rzucił krótkie: „proszę” i do środka wszedł Clark,
trzymający się za pobite oko, Amanda, która mimo obroży na szyi, uśmiechała się
od ucha do ucha oraz pięciu ochroniarzy Clarka, którzy byli posiniaczeni na
twarzy i mieli kilka zadrapań.
- Mieliście jakieś
problemy? – zapytał ze zdumieniem Dumbledore.
- Owszem – przyznał niechętnie
Clark – I to w twojej szkole.
- W mojej szkole? –
zdziwił się Dumbledore.
- Jakiś czarny uczeń
wyskoczył z cienie, spuścił nam wpierdol i zniknął szybciej niż się pojawił –
warknął Clark, nie kryjąc wściekłości – Nie byłbym tym tak zdenerwowany, gdyby
nie fakt, że Flitwick się wszystkiemu przyglądał, a gdy zapytałem go czy nic z
tym nie zrobi, wyśmiał mnie.
- To niemożliwe –
rzucił szybko Dumbledore, ale w jego umyśle pojawił się wściekły Flitwick,
którego poparła McGonagall, gdy powiedział, że ma zamiar oddać Harry’ego w ręce
Voldemorta.
- Niemożliwe! –
wrzasnął Clark – Twój uczeń mnie pobił!
- Nie krzycz, idioto –
rzuciła wściekle McGonagall – Nie ma tutaj twojego pana ani nie jesteś u
siebie. Tutaj nie masz żadnych praw. Ja bym na twoim miejscu nie przyznawała
się do tego, że pobił mnie uczeń. Co za wstyd. I ty się masz za śmierciożercę?
Calrk otwierał usta,
aby zgryźliwie odpowiedź nauczycielce Hogwartu, gdy ze swojego miejsca wstał
Dumbledore’a i uderzył pięścią w stół, a następnie rzekł:
- Nie przyszliśmy
tutaj, aby się kłócić, ale załatwić interesy, prawda?
McGonagall i Legolas zmrużyli
oczy, patrząc ze wściekłością na Dumbledore’a. Natomiast Snape spojrzał na dyrektora
Hogwartu z nieukrywanym zdumieniem. Dumbledore nigdy nie używał takich słów. A
teraz, mimo, że ta wymiana miała zapewnić pokój, użył tego sformułowania. Tak
przynależnego do mafiosów. Jedynie Grindewald został obojętny na słowa swojego
przyjaciela. Clark ze swoimi ochraniarzami również był zdumiony słownictwem
dyrektora Hogwartu.
- Więc przejdźmy do
nich – rzucił Grindewald, a Dumbledore skinął mu głową.
- Zasady są proste –
rzekł dyrektor Hogwartu – Lada moment przyjdzie tutaj Harry. Przed kilkoma
minutami posłałem po niego jednego ze skrzatów domowych…
- Gdybyś wiedział, że Zgredek tylko ze wzgląd na bezpieczeństwo Harry’ego
nie pchnął cię sztyletem, nigdy byś takiego czegoś nie zrobił – pomyślał Legolas.
- Gdy tylko Harry tu
wejdzie, nastąpi wymiana – mówił dalej Dumbledore – Harry’ego damy wam, a wy
oddacie nam Amandę i zdejmiecie z niej obrożę. Tak?
- Oczywiście –
potwierdził Clark.
- Zapewniam wam
bezpieczne wyjście z Hogwartu, ale brak zdjęcia obroży z szyi Amandy oznacza
złamanie umowy i wtedy zrobi się nieprzyjemnie – zaznaczył Dumbledore, a Clark
skinął głową.
Drzwi stanęły otworem.
Dumbledore najmilej jak potrafił chciał zbesztać osobę, która weszła do jego
gabinetu bez pukania, dopóki nie zauważył, że to Harry. Tuż za nim stała dwójka
młodzieńców. Dyrektor Hogwartu doskonale ich znał. Byli to Aurora i Tony –
rodzeństwo Harry’ego. Jego plan nie uwzględniał takiej zmiennej. Był ich
obecnością bardzo zdziwiony. Zaczął się zastanawiać jakim cudem przedostali
przez osłony Hogwartu i wyminęli aurorów, nie podnosząc alarmu. Będzie musiał
przyłożyć się bardziej do ochrony.
Pojawienie się Harrry’ego
wraz z rodzeństwem wzbudziło lekkie zamieszanie. Clark i jego ochroniarze
patrzyli na nich z nieukrywanym zmieszaniem na twarzy, a w ich oczach widać
było zdumienie. Dumbledore i Grindewald wymienili szybkie spojrzenia wypełnione
zaniepokojeniem. McGonagall przyglądała się Tony’emu i Aurorze, mrużąc przy tym
oczy w głębokim zastanowieniu. Snape i Legolas wymienili szybkie oraz
porozumiewawcze spojrzenia.
- Siemasz, tatku –
rzucił Tony, wesoło uśmiechając się do ojca – Nadal służysz temu cieciowi?
- Tony, Auroro – rzucił
Snape, wprowadzając w życie plan Rona – Dlaczego jesteście z nim? Przecież
wiecie, że Czarny Pan da wam o wiele lepsze życie niż Potter. Myślałem, że jak
uciekliście tyle lat temu, nie zrobicie takiego głupstwa.
Na twarzach wszystkich
zgromadzonych, prócz Harry’ego, Tony’ego, Aurory i Snape’a, pojawił się grymas
zdumienia.
- To twoje dzieci? –
zapytał Clark.
- I moje rodzeństwo,
Clark – rzucił z pogardliwym spojrzeniem Harry – Ale nie zajmujmy się tym.
Jesteśmy tutaj w innej sprawie – rzekł.
- Owszem – przyznał Clark,
chociaż wciąż przyglądał się rodzeństwu Harry’emu.
- A więc przychodzisz tutaj,
przyprowadzając moją siostrę. Czy mam rozumieć, że w końcu zmądrzałeś? –
zapytał Kapitan.
- Zasady są proste –
odpowiedział spokojnie Clark – Oddasz się w moje ręce, a twoja siostra będzie
wolna.
- Jednak nie zmądrzał –
rzucił teatralnym szeptem Harry do swojego rodzeństwa – Ostatnio też tak
mówiłeś, a próbowałeś zatrzymać mnie, Ginny i Amandę. Dlaczego mam ci wierzyć?
- Bo ja zapewniam cię,
że nic takiego się nie stanie – odezwał się Dumbledore.
- Nie z tobą rozmawiam –
rzekł pogardliwie Harry, nie spuszczając wzroku z Clarka.
Dumbledore i Grindewald
wymienili spojrzenia. Obaj wiedzieli, że Harry już zerwał się ze smyczy, którą
dawno temu nałożył na niego dyrektor Hogwartu. Kiedyś wystarczyło zapewnienie
dyrektora, a Harry uwierzyłby, że tak będzie. Teraz już tak nie było.
- Dyrektor ci
powiedział – rzekł Clark.
Harry delikatnie się
uśmiechnął i podszedł do Amandy. Odgarnął niesforny kosmyk włosów i spojrzał
jej w oczy, jakby chciał przez ten gest zapewnić ją, że nic złego jej się
stanie i lada moment będzie wolna. Harry odwrócił się do Clarka i rzekł:
- Mam dla ciebie o
wiele lepszą propozycję. Nie do odrzucenia.
- Tak? – zaciekawił się
śmierciożerca – Jaką?
- Uwolnił Amandę, a
wyjdziesz z Hogwartu żywy.
- A jeśli nie, to mnie
zabijesz. Tak? – zapytał Clark.
- Czy ja, czy moje
rodzeństwo, czy ktoś z moich przyjaciół. To się nie liczy. Ważne, że będziesz
martwy.
- Więc resztę życia
spędzicie w Azkabanie – rzucił Clark z drwiącym uśmiechem, mając nadzieję, że
ta wizja przerazi Harry’ego. Jednak mocno się zdziwił, gdy Gryfon wybuchł
śmiechem.
- W Azkabanie – zadrwił
Kapitan – Nie bądź śmieszny. Jestem w tym jebanym kraju królem. To ja tu
stanowię prawo. Jak powiem, tak ma być. Jeśli uznam, że ktoś ma zostać zabity,
Knot z podkulonym ogonem wykona mój rozkaz. Jeśli stwierdzę, że ktoś ma być
wolny, Knot wypuści go z Azkabanu i da mu jeszcze Order Merlina. Podziękuj za
ten stan rzeczy Knotowi, Dumbledore’owi i Voldemortowi. To przez ich głupotę
wszyscy padają mi pod nogi i robią co chcę. Jak będę chciał, będziecie
torturowani przez aurorów. Jak zechcę, to staniecie się karmą dla smoków. Jak
zechcę, to Knot was zgwałci. Mieszkańcy tego kraju mają prawa, dopóki mnie nie
wkurwią.
McGonagall westchnęła
cicho. Doskonale sobie zdawała sprawę z tego, że Harry ma rację. Obecnie w Wielkiej
Brytanii to słowo Gryfona jest najważniejsze. Zdawał sobie z tego sprawę.
McGonagall dziękowała Merlinowi, że Harry jeszcze nie tak często z tego
korzystał.
- Myślisz, że masz tu
władzę absolutną? – zapytał ze wściekłością Clark.
- Tak nie myślę. Ja to
wiem – rzucił beztrosko Harry – Ale pomińmy to… Nie po to tu się zebraliśmy –
powiedział – To jak, Clark? Przyjmujesz moją propozycję?
- Wolę jak ty się
oddasz w moje ręce, a twoja siostra będzie wolna – rzucił Clark z lekkim
uśmiechem.
- Jeśli to zrobię,
zginiesz – rzucił spokojnie Harry – Daję ci szansę na to, abyś mógł opuścić
Hogwart żywy.
- To jest ultimatum, a
nie propozycja – oburzył się Clark.
- Według Voldemorta i
jego sługusów to jest propozycja – rzucił Harry z pogardliwym uśmiechem.
- Szybciej podejmuj
decyzję – ponagliła go Aurora – Nie mamy czasu na bezowocną rozmowę z tobą.
Clark wykrzywił twarz w
grymasie wściekłości, a jego ochroniarze schowali dłonie do kieszeń. Harry od
razu się domyślił, że trzymają tam różdżki.
- Pierdolę to – warknął
śmierciożerca – Nie mam zamiaru się z tobą układać w ten sposób, Potter. Teraz
stąd wyjdę razem z twoją siostrą, a ty nic mi nie zrobisz. Nikt mi nic nie
zrobi. Ale zanim odejdę, coś ci powiem… Wiesz, co spotka twoją siostrę? –
zapytał, a na jego usta wpełzł drwiący uśmiech – Będzie gwałcona i torturowana.
Spotkają ją takie okropności, o których ty nawet nie śniłeś. I to wszystko
dzięki tobie, a raczej twojej głupocie.
Harry opuścił głowę i
zamknął oczy. Po chwili podniósł głowę, a na jego twarzy malował się grymas
wściekłości. Był tak silny, że całkowicie go zmienił. McGonagall mimowolnie się
cofnęła. Tak samo jak kilka innych osób. Jego oczy zdawały się płonąć żywym
ogniem, a twarz można było porównać do twarzy demona.
- Psa nie należy
drażnić, a socjopaty wkurwiać – rzucił Kapitan.
Zrobił krok ku
Clarkowi. Podniósł lewą nogę i skrzyżował ramiona na piersi. Kopnął
śmierciożercę piętą w pierś, jednocześnie wyprostowując ramiona. Clark wrzasnął
z przerażenia i strachu. Dumbledore z przerażeniem obserwował jak śmierciożerca
przelatuje obok jego biurka. Nawet nie zdążył zareagować. Uszy wszystkim
wypełnione zostały przez wrzaski Clarka i brzdęk wybijanej szyby. Jeden z
ochroniarzy śmierciożercy podbiegł do wybitego okna i zerknął na błonie.
Widział martwe ciało Clarka, które po chwili eksplodowało. Ktoś rzucił zaklęcie
bombardujące. Po ciele Clarka zostały tylko stopy. Reszta była już
wspomnieniem.
Jeden z ochroniarzy
wyciągnął różdżkę i wycelował w skroń Harry’ego. Tony złapał go za nadgarstek i
skierował go ku ziemi. Zaklęcie uderzyło w podłogę. Tony wyciągnął zza pasa
sztylet i przebił nim gardło przeciwnika, który padł martwy na ziemię. Aurora
obróciła się wokół własnej osi i silnym kopniakiem złamała kark kolejnemu
ochraniarzowi. Razem z Tonym przebiła serce trzeciemu z ochroniarzy. Gdy się
odwrócili ostatni z nich celował w nich różdżką. Jednak na jego czole i szyi
pojawił się dłonie Harry’ego. Gryfon silnym i szybkim ruchem skręcił mu kark, a
jego przeciwnika padł martwy pod jego stopami.
Harry spojrzał na szyję
Amandy. Obroża zamieniła się w czarny piasek i rozsypała niczym ciało wampira
po śmiertelnym ciosie. Amanda złapała się za szyję i ja pomasowała, a po chwili
lekko się uśmiechnęła. Harry wyciągnął do niej dłoń, a ta z radością, która nie
potrafiła, ale także nie chciała ukryć pochwyciła ją. Razem z Tonym i Aurorą
ruszyli ku wyjściu, gdy Dumbledore przemówił:
- Z przykrością musze
cię poinformować, Harry, że ministerstwo się o tym dowie.
Harry zatrzymał się,
ale nie odwrócił się w stronę Dumbledore’a. Lekko się uśmiechnął, chociaż ten
gest tylko jego rodzeństwo zobaczyło.
- Nic mi nie zrobią.
Boją się – rzucił.
- A więc ja to zrobię –
rzekł Dumbledore.
Harry szybko się
odwrócił, a czarny promień przebił bark dyrektora Hogwartu, który wrzasnął
głośno z bólu i złapał się za ranę. Spojrzał z niepokojem na Harry’ego.
- Nie podskakuj,
Dumbledore – rzekł Kapitan – Lepiej dla ciebie, abym nie zastanawiał się
dlaczego tak ci zależy na wymianie z Voldemortem, prawda? Mogę dojść do
nieodpowiednich wniosków.
Harry odwrócił się i
razem z rodzeństwem opuścił gabinet dyrektora Hogwartu.
zajebiste!
OdpowiedzUsuńRewelacja !
OdpowiedzUsuńfajne
OdpowiedzUsuńAkcja z hagridem super!
OdpowiedzUsuńJest super!
OdpowiedzUsuńKurczę, dlaczego harry jeszcze nie zabił Dumbledore'a ? To mnie zastanawia...
OdpowiedzUsuń